[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znalazłem ustronne miejsce, a Jane zrobiła mnóstwo kanapek.
Poprosiłem ją, żeby nic nie mówiła - gdy nasza znajomość się rozwinęła, zawsze
miała ochotę gadać.
Widok był wspaniały - deszcz, wodospady, tęcza na obrzeżach stromych ścian
dolin odchodzących od kanionu. Ogarnął mnie błogi spokój.
Póznym popołudniem dojechaliśmy do końca drogi na północnym wybrzeżu, aż do
Nepali.
W odosobnionym lasku wiecznie zielonych drzew rozbiłem pożyczoną pałatkę.
Słońce chyliło się ku zachodowi wśród kłębiastych chmurek nad horyzontem, a my
pływaliśmy nago w spokojnej wodzie osłoniętej rafą. Nie przejmowaliśmy się
tym, że widzieli nas turyści z drugiej strony plaży. Zastanawiałem się,
dlaczego obozują tak blisko wody, zamiast tam, gdzie my - wyżej, wśród sosen.
Nieco zażenowani pobiegliśmy do samochodu. Włożyłem białe dżinsy, a Jane
wśliznęła się w elastyczną bluzę.
Kolejny zimny posiłek składający się z kanapek i piwa nie mógł zmącić
wspaniałej atmosfery. Noc zapadła gwałtownie, przynosząc dzwięk fal łamiących
się na rafie, który mieszał się z szeptem wiatru w drzewach nad nami. Nocne
stworzenia rozpoczęły swą niesamowitą symfonię z intensywnością zagłuszającą
nawet odgłos fal przyboju. Niebo na zachodzie było jedną czerwoną smugą.
Jane wyglądała fantastycznie sexy w samej tylko bluzie. Zupełnie oszalałem na
jej punkcie. Rozebraliśmy się znów i popędziliśmy na plażę. Zanurzyliśmy się w
wodzie i wtedy zza drzew wyszedł hawajski księżyc w pełni. Sceneria była nie z
tej ziemi. Tym razem nie mogłem się powstrzymać. Trzymając się za ręce,
pobiegliśmy do namiotu i padliśmy na koce. Chciałem ją pochłonąć, zachować tę
chwilę w pamięci.
Powoli wracałem z otchłani mokrych uścisków do rzeczywistości brzęczenia
komarów. W naszym pożądaniu nie zwracaliśmy na początku na nie uwagi, ale
zaczynały także kąsać. Nie można było z tym wytrzymać.
W ciągu tych strasznych sekund zmysłowy nastrój prysł i skończyło się na
wyjściu Jane do volkswagena, który stanowił jakąś ochronę.
Drżąc jeszcze z podniecenia, zdecydowałem, że zostanę w namiocie, żeby nie
spać skurczony w samochodzie dla liliputów. Zawinąłem się w jeden z koców tak,
że wystawał mi tylko nos i usta. Komary cięły mnie bezlitośnie, twarz mi
spuchła i w końcu się poddałem. Doczołgałem się do samochodu otoczony chmarą
owadów, nienasyconych tak jak ja.
Zapukałem do okna. Jane usiadła. Jej oczy były szeroko otwarte, ale otwierała
drzwi z ulgą, gdy mnie rozpoznała.
Wgramoliłem się do środka i powiedziałem, żeby spała dalej. Zabiłem parę
komarów, którym udało się przedostać do samochodu i jakoś zasnąłem pod
kierownicą, zgięty jak scyzoryk.
Po dwóch godzinach obudziłem się cały zlany potem. Temperatura i wilgotność
osiągnęły poziom łazni tureckiej. Para skraplała się na wszystkich szybach.
Otworzyłem boczne okno. Poczułem chłód, ale zaraz wpadło z pięćdziesiąt
komarów.
Co za pech. Uruchomiłem silnik, powiedziałem Jane, żeby się nie przejmowała.
Wyjechałem na główną drogę, a pózniej ruszyłem w kierunku Lihue, aż znalazłem
kawałek miejsca na górze, gdzie trochę wiało. Zdołałem się zdrzemnąć do
wschodu słońca.
Na masce samochodu zjadłem śniadanie w postaci chleba i sera zmieszanego z
mrówkami i piaskiem. Popiłem to wszystko ciepłym piwem. Pózniej obudziłem Jane
i wróciliśmy do miasta.
Potem jakoś oddaliliśmy się od siebie. Nie zrzucałem odpowiedzialności za to,
co się stało, na tę wyprawę. Powodem było raczej to, że zasypywała mnie
pytaniami, szczególnie gdy zaczęliśmy sypiać ze sobą. Chciała wiedzieć, czy ją
kocham, dlaczego nie i w ogóle o czym myślę.
Kochałem ją czasem, ale na sposób, który trudno wyjaśnić. A jeśli chodzi o to,
o czym myślałem, to przez większość czasu spędzanego razem z nią moje myśli
gdzieś się rozbiegały.
Nie mogłem sobie jakoś poradzić z tymi jej pytaniami. Wygodnie było pozwolić,
żeby cała zażyłość przerodziła się w zwyczajną przyjazń. Nadal miło było
spotykać ją w stołówce. Ciągle była kapitalną dziewczyną.
W czasie piętnastu czy dwudziestu minut, podczas których jadłem lunch, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Znalazłem ustronne miejsce, a Jane zrobiła mnóstwo kanapek.
Poprosiłem ją, żeby nic nie mówiła - gdy nasza znajomość się rozwinęła, zawsze
miała ochotę gadać.
Widok był wspaniały - deszcz, wodospady, tęcza na obrzeżach stromych ścian
dolin odchodzących od kanionu. Ogarnął mnie błogi spokój.
Póznym popołudniem dojechaliśmy do końca drogi na północnym wybrzeżu, aż do
Nepali.
W odosobnionym lasku wiecznie zielonych drzew rozbiłem pożyczoną pałatkę.
Słońce chyliło się ku zachodowi wśród kłębiastych chmurek nad horyzontem, a my
pływaliśmy nago w spokojnej wodzie osłoniętej rafą. Nie przejmowaliśmy się
tym, że widzieli nas turyści z drugiej strony plaży. Zastanawiałem się,
dlaczego obozują tak blisko wody, zamiast tam, gdzie my - wyżej, wśród sosen.
Nieco zażenowani pobiegliśmy do samochodu. Włożyłem białe dżinsy, a Jane
wśliznęła się w elastyczną bluzę.
Kolejny zimny posiłek składający się z kanapek i piwa nie mógł zmącić
wspaniałej atmosfery. Noc zapadła gwałtownie, przynosząc dzwięk fal łamiących
się na rafie, który mieszał się z szeptem wiatru w drzewach nad nami. Nocne
stworzenia rozpoczęły swą niesamowitą symfonię z intensywnością zagłuszającą
nawet odgłos fal przyboju. Niebo na zachodzie było jedną czerwoną smugą.
Jane wyglądała fantastycznie sexy w samej tylko bluzie. Zupełnie oszalałem na
jej punkcie. Rozebraliśmy się znów i popędziliśmy na plażę. Zanurzyliśmy się w
wodzie i wtedy zza drzew wyszedł hawajski księżyc w pełni. Sceneria była nie z
tej ziemi. Tym razem nie mogłem się powstrzymać. Trzymając się za ręce,
pobiegliśmy do namiotu i padliśmy na koce. Chciałem ją pochłonąć, zachować tę
chwilę w pamięci.
Powoli wracałem z otchłani mokrych uścisków do rzeczywistości brzęczenia
komarów. W naszym pożądaniu nie zwracaliśmy na początku na nie uwagi, ale
zaczynały także kąsać. Nie można było z tym wytrzymać.
W ciągu tych strasznych sekund zmysłowy nastrój prysł i skończyło się na
wyjściu Jane do volkswagena, który stanowił jakąś ochronę.
Drżąc jeszcze z podniecenia, zdecydowałem, że zostanę w namiocie, żeby nie
spać skurczony w samochodzie dla liliputów. Zawinąłem się w jeden z koców tak,
że wystawał mi tylko nos i usta. Komary cięły mnie bezlitośnie, twarz mi
spuchła i w końcu się poddałem. Doczołgałem się do samochodu otoczony chmarą
owadów, nienasyconych tak jak ja.
Zapukałem do okna. Jane usiadła. Jej oczy były szeroko otwarte, ale otwierała
drzwi z ulgą, gdy mnie rozpoznała.
Wgramoliłem się do środka i powiedziałem, żeby spała dalej. Zabiłem parę
komarów, którym udało się przedostać do samochodu i jakoś zasnąłem pod
kierownicą, zgięty jak scyzoryk.
Po dwóch godzinach obudziłem się cały zlany potem. Temperatura i wilgotność
osiągnęły poziom łazni tureckiej. Para skraplała się na wszystkich szybach.
Otworzyłem boczne okno. Poczułem chłód, ale zaraz wpadło z pięćdziesiąt
komarów.
Co za pech. Uruchomiłem silnik, powiedziałem Jane, żeby się nie przejmowała.
Wyjechałem na główną drogę, a pózniej ruszyłem w kierunku Lihue, aż znalazłem
kawałek miejsca na górze, gdzie trochę wiało. Zdołałem się zdrzemnąć do
wschodu słońca.
Na masce samochodu zjadłem śniadanie w postaci chleba i sera zmieszanego z
mrówkami i piaskiem. Popiłem to wszystko ciepłym piwem. Pózniej obudziłem Jane
i wróciliśmy do miasta.
Potem jakoś oddaliliśmy się od siebie. Nie zrzucałem odpowiedzialności za to,
co się stało, na tę wyprawę. Powodem było raczej to, że zasypywała mnie
pytaniami, szczególnie gdy zaczęliśmy sypiać ze sobą. Chciała wiedzieć, czy ją
kocham, dlaczego nie i w ogóle o czym myślę.
Kochałem ją czasem, ale na sposób, który trudno wyjaśnić. A jeśli chodzi o to,
o czym myślałem, to przez większość czasu spędzanego razem z nią moje myśli
gdzieś się rozbiegały.
Nie mogłem sobie jakoś poradzić z tymi jej pytaniami. Wygodnie było pozwolić,
żeby cała zażyłość przerodziła się w zwyczajną przyjazń. Nadal miło było
spotykać ją w stołówce. Ciągle była kapitalną dziewczyną.
W czasie piętnastu czy dwudziestu minut, podczas których jadłem lunch, [ Pobierz całość w formacie PDF ]