[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naraz, wspiął się na piętro do swojego biura.
Howard Newhouśer, młody wspólnik Dade Womacka w kancelarii
adwokackiej, wyglądał przez okno na Plac, ale na odgłos kroków Da- de'a
natychmiast się obrócił. Howard, poważny, dwudziestosiedmioletni mężczyzna,
zdał w ubiegłym roku stanowy egzamin adwokacki, do któ
rego przygotowywał się na wydziale prawa jednego z uniwersytetów. Miał
przyjazny uśmiech, był przystojny, ciemnowłosy, miły w obejściu i wciąż
nieżonaty.
Jest coś? spytał Dade wchodząc do pokoju.
Nic nowego, Dade odparł natychmiast Howard.
Był ktoś?
Nikt, Dade.
Co z tą Mulatką?
Howard potrząsnął w milczeniu głową.
Telefony?
Nie było ani jednego.
Jak to... Milo Rainey nie telefonował?
Nie, Dade.
To przesądza sprawę! Cholera! Co on sobie wyobraża... że kim jest? Miał
dość czasu na załatwienie takiego głupstwa!
Kopniakiem odsunął na bok kosz na papiery.
Niech sobie nie wyobraża, że mi pokrzyżuje plany.'
Usiadł i przejrzał pobieżnie papiery i dokumenty rozrzucone niedbale na biurku.
W chwilę pózniej złożył je i odsunął na bok.
Howard, spodziewam się tu kogoś za kil- . ka minut powiedział nie
podnosząc wzroku. Kazałem George'owi Southardowi i Houstonowi
Brusleyowi przyjść punktualnie
o czwartej czterdzieści pięć. I wiem już, o której jest dzisiaj zachód. Howard
usiadł po drugiej stronie biurka. Za-
waczne Ksztaity.
Co z tobą Howard? spytał Dade marszcząc brwi. I czemu siedzisz
taki skrzywiony?
Howard przysunął krzesło i pochylił się nad biurkiem.
Dade, nie uważam, żeby to był dobry pomysł powiedział. Mówił
powoli, z namysłem, twarz miał poważną i zatroskaną. Cała sprawa jest
niebezpieczna. Dade. Naprawdę. Tak nie wolno postępować. Wolałbym, żebyś
tego nie robił.
Dade wziął do ręki plik dokumentów prawniczych i trzepnął nimi o blat
biurka. Potem rozsiadł się w krześle i oparł nogi na wysuniętej szufladzie.
Odetchnąwszy głęboko założył splecione ręce pod głową i spojrzał przenikliwie
na Howarda. Jego szaroniebieskie oczy patrzały nieruchomo.
Co u diabła! powiedział ochrypłym głosem. Co ty wygadujesz, do
ciężkiej cholery?
Mówię poważnie, Dade. W postawie Howarda wyczuwało się
stanowczość i nieustępliwość. Sprawa jest niebezpieczna. Możesz osiągnąć
to samo w inny i rozsądniejszy sposób. Wiesz o tym. Jeżeli koniecznie chcesz to
zrobić, poszukaj innej drogi. To, o czym mówisz, jest zwyczajnym
samobójstwem. Może cię zniszczyć.
Co to za mazgajstwo? spytał Dade, za
trzaskując szufladę i prostując się na krześle. Czy tak was uczą postępować
na uniwersytecie?
Może to brzmi jak mazgajstwo, Dade, ale myślę, że mądrzejsze jest takie
mazgajstwo niż podejmowanie ryzyka, o jakim wspominasz. Przykro mi mówić,
bo jestem tylko twoim młodszym wspólnikiem i masz nade mną przewagę
wieloletniej praktyki, ale muszę to powiedzieć. Mam zamiar żyć i mieszkać w
Sallisaw i wykonywać praktykę adwokacką w tym mieście i między innymi
dlatego nie chcę, żeby się taka rzecz zdarzyła. Ludzie będą z nią łączyli moje
nazwisko, bo przecież wszyscy wiedzą, że jesteśmy wspólnikami. A ja nie chcę
mieć z tym do czynienia. Prędzej czy pózniej ktoś się wygada i wtedy wyjdzie
na jaw, że to ty stałeś za tą sprawą. Wiesz doskonale, że w jakimś momencie
zawsze ktoś zaczyna sypać. Nie rób tego, Dade. Istnieją inne sposoby.
Howard, do ciężkiej cholery, dlaczego nie zrezygnujesz z pracy w tej
kancelarii, jeżeli ci się nie podoba to, co ja robię?
Zrezygnuję, Dade, jeżeli nie zmienisz decyzji. Będę musiał.
Przez dłuższy czas Dade przyglądał się Howardowi w milczeniu. Zapalił
papierosa i rzucił zapałkę w kierunku popielniczki.
Posłuchaj, synu odezwał się po chwili. Szeroki uśmiech wypłynął na
jego rumianą twarz. Słuchaj uważnie. Nie będziemy mieli do siebie urazy o [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
naraz, wspiął się na piętro do swojego biura.
Howard Newhouśer, młody wspólnik Dade Womacka w kancelarii
adwokackiej, wyglądał przez okno na Plac, ale na odgłos kroków Da- de'a
natychmiast się obrócił. Howard, poważny, dwudziestosiedmioletni mężczyzna,
zdał w ubiegłym roku stanowy egzamin adwokacki, do któ
rego przygotowywał się na wydziale prawa jednego z uniwersytetów. Miał
przyjazny uśmiech, był przystojny, ciemnowłosy, miły w obejściu i wciąż
nieżonaty.
Jest coś? spytał Dade wchodząc do pokoju.
Nic nowego, Dade odparł natychmiast Howard.
Był ktoś?
Nikt, Dade.
Co z tą Mulatką?
Howard potrząsnął w milczeniu głową.
Telefony?
Nie było ani jednego.
Jak to... Milo Rainey nie telefonował?
Nie, Dade.
To przesądza sprawę! Cholera! Co on sobie wyobraża... że kim jest? Miał
dość czasu na załatwienie takiego głupstwa!
Kopniakiem odsunął na bok kosz na papiery.
Niech sobie nie wyobraża, że mi pokrzyżuje plany.'
Usiadł i przejrzał pobieżnie papiery i dokumenty rozrzucone niedbale na biurku.
W chwilę pózniej złożył je i odsunął na bok.
Howard, spodziewam się tu kogoś za kil- . ka minut powiedział nie
podnosząc wzroku. Kazałem George'owi Southardowi i Houstonowi
Brusleyowi przyjść punktualnie
o czwartej czterdzieści pięć. I wiem już, o której jest dzisiaj zachód. Howard
usiadł po drugiej stronie biurka. Za-
waczne Ksztaity.
Co z tobą Howard? spytał Dade marszcząc brwi. I czemu siedzisz
taki skrzywiony?
Howard przysunął krzesło i pochylił się nad biurkiem.
Dade, nie uważam, żeby to był dobry pomysł powiedział. Mówił
powoli, z namysłem, twarz miał poważną i zatroskaną. Cała sprawa jest
niebezpieczna. Dade. Naprawdę. Tak nie wolno postępować. Wolałbym, żebyś
tego nie robił.
Dade wziął do ręki plik dokumentów prawniczych i trzepnął nimi o blat
biurka. Potem rozsiadł się w krześle i oparł nogi na wysuniętej szufladzie.
Odetchnąwszy głęboko założył splecione ręce pod głową i spojrzał przenikliwie
na Howarda. Jego szaroniebieskie oczy patrzały nieruchomo.
Co u diabła! powiedział ochrypłym głosem. Co ty wygadujesz, do
ciężkiej cholery?
Mówię poważnie, Dade. W postawie Howarda wyczuwało się
stanowczość i nieustępliwość. Sprawa jest niebezpieczna. Możesz osiągnąć
to samo w inny i rozsądniejszy sposób. Wiesz o tym. Jeżeli koniecznie chcesz to
zrobić, poszukaj innej drogi. To, o czym mówisz, jest zwyczajnym
samobójstwem. Może cię zniszczyć.
Co to za mazgajstwo? spytał Dade, za
trzaskując szufladę i prostując się na krześle. Czy tak was uczą postępować
na uniwersytecie?
Może to brzmi jak mazgajstwo, Dade, ale myślę, że mądrzejsze jest takie
mazgajstwo niż podejmowanie ryzyka, o jakim wspominasz. Przykro mi mówić,
bo jestem tylko twoim młodszym wspólnikiem i masz nade mną przewagę
wieloletniej praktyki, ale muszę to powiedzieć. Mam zamiar żyć i mieszkać w
Sallisaw i wykonywać praktykę adwokacką w tym mieście i między innymi
dlatego nie chcę, żeby się taka rzecz zdarzyła. Ludzie będą z nią łączyli moje
nazwisko, bo przecież wszyscy wiedzą, że jesteśmy wspólnikami. A ja nie chcę
mieć z tym do czynienia. Prędzej czy pózniej ktoś się wygada i wtedy wyjdzie
na jaw, że to ty stałeś za tą sprawą. Wiesz doskonale, że w jakimś momencie
zawsze ktoś zaczyna sypać. Nie rób tego, Dade. Istnieją inne sposoby.
Howard, do ciężkiej cholery, dlaczego nie zrezygnujesz z pracy w tej
kancelarii, jeżeli ci się nie podoba to, co ja robię?
Zrezygnuję, Dade, jeżeli nie zmienisz decyzji. Będę musiał.
Przez dłuższy czas Dade przyglądał się Howardowi w milczeniu. Zapalił
papierosa i rzucił zapałkę w kierunku popielniczki.
Posłuchaj, synu odezwał się po chwili. Szeroki uśmiech wypłynął na
jego rumianą twarz. Słuchaj uważnie. Nie będziemy mieli do siebie urazy o [ Pobierz całość w formacie PDF ]