[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drgnęła przestraszona, kiedy niespodziewanie dobiegł
ją głos od drzwi.
- Muszę panią przeprosić za braki mojej biblioteki.
ROZDZIAA TRZECI
- Musi pan to robić?! - krzyknęła Prudence. - Na
prawdę chciałabym, żeby przestał pan zaskakiwać mnie
w taki sposób, panie Rookham!
Skłonił się przed nią ironicznie.
- Powtórnie przepraszam. Obserwowałem panią przez
kilka minut. Była pani tak zaabsorbowana, że nie chciałem
przeszkadzać.
Prudence już zdążyła się opanować.
- ProszÄ™ o wybaczenie, sir. Nie powinnam, to znaczy
nie miałam zamiaru... - Zamilkła zażenowana.
- Chciała pani znalezć książkę, jak sądzę.
- Do nauki. - Rozpaczliwie próbowała uspokoić swój
oddech. - Pańska gospodyni powiedziała, że mogę tutaj
wejść. Mówiła, że jezdzi pan konno, w przeciwnym razie
nigdy bym...
Pan Rookham nie wyglądał na rozgniewanego. Pod
szedł do Prudence i spytał:
- A czego pani szukała?
Jego bliskość zdecydowanie ją rozpraszała i Prudence
nieco się odsunęła.
- Czegoś dla dzieci. Obojętnie czego, byle tylko było
to proste. Znalazłam jedynie podręczniki do włoskiego
i francuskiego, a i to na zbyt zaawansowanym poziomie,
by można było z nich skorzystać.
- CoÅ› Å‚atwego, tak? Po angielsku?
Mówiąc to, szukał na półkach, więc Prudence mogła
niepostrzeżenie jeszcze trochę się cofnąć, nie spuszczając
wzroku z jego nierówno przyciętych ciemnych włosów.
Odpowiedziała mu cokolwiek, wpatrzona - jakby go wi
działa pierwszy raz w życiu - w jego zgrabną, wysporto
waną sylwetkę. Pan Rookham miał na sobie surdut koloru
czerwonego wina i nieco jaśniejszą kamizelkę oraz spod
nie z kozlęcej skóry ściśle przylegające do długich ud.
Obejrzał się i Prudence natychmiast odwróciła wzrok
w innÄ… stronÄ™.
- Proszę powiedzieć, czego pani potrzebuje.
- Angielskiego elementarza - odparła automatycznie.
Podeszła do najbliższego okna i z ulgą opadła na siedzi
sko, bo nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Pan Rookham stał pod półką z książkami, teraz zwró
cony twarzą do niej, w swobodnej pozie, z ręką wspartą
na biodrze. Wcale nie był przystojny, uznała Prudence.
Przecież nie mógł być przystojny, mając takie wyraziste
rysy. Przede wszystkim ten orli nos. Ale silna, smukła syl
wetka była nader pociągająca.
- To wszystko?
- Wszystko? - powtórzyła.
- Angielski elementarz, mówiła pani.
- A tak, ale jestem głupia! - Z wysiłkiem się pozbie
rała. - Rozumie pan, nie mogę bez niego uczyć. Przyszło
mi do głowy, że jeśli zdołam znalezć jakąś prostą histo
ryjkę dla dzieci, mogłabym od niej zacząć. Chyba jednak
będę musiała zadowolić się francuską.
Ku jej zaskoczeniu na ustach pana Rookhama pojawił
siÄ™ wyraz rozbawienia.
- To strata czasu. Dodo i Lotty biegle mówią i piszą
po włosku i francusku. To ich angielski jest słaby.
- Prudence kiwnęła głową, lekko poirytowana.
- Owszem, słyszałam, jak rozmawiały po francusku
z nianią, dały mi też próbkę włoskiego.
Roześmiał się.
- Mam nadzieję, że nie zaszokowały pani zanadto.
Z własnego doświadczenia wiem, że z upodobaniem po
wtarzają wulgarne zwroty w tym języku. Pewnie dlatego,
że Yvette nie rozumie i nie może ich poprawić.
Z tych słów Prudence wywnioskowała, że pan Rook-
ham sam biegle posługuje się włoskim.
- Gdyby używały wulgarnych wyrażeń, sir, tobym ich
nie zrozumiała - zapewniła. - Ale dlaczego narzeka pan
na ich angielszczyznę? Byłam zdziwiona, kiedy się dowie
działam, że mieszkały za granicą, bo mówią płynnie i pra
widłowo.
- Tak pani sÄ…dzi?
Prudence spojrzała na niego niepewnie.
- A pan nie?
- Nie, ja nie! SÄ… impertynenckimi diablicami, a ich
sposób prowadzenia rozmowy jest całkiem niewłaściwy.
- Och - mruknęła słabo.
Uniósł brwi i Prudence zrozumiała, że oczekiwał od
niej bardziej wyczerpujÄ…cej odpowiedzi.
- No, wydaje mi się, że ich gramatyka...
- Gramatyka? Niech pani najpierw zobaczy, jak one pi
szą po angielsku, a potem może pani oceniać ich gramatykę.
- Och - westchnęła Prudence z przygnębieniem.
- Może pani wzdychać do woli. Nie umieją także litero
wać wyrazów ani pisać bez kleksów. Dobrze by było, gdyby
skupiła się pani w pracy z nimi na tych problemach, bo za
pewne nie zdoła ich pani nauczyć niczego więcej.
Urażona Prudence znów się zapomniała.
- Cóż, może bym mogła, gdybym znalazła tu jakiekol
wiek pomoce naukowe! Przepraszam, sir - zreflektowała
się - ale sam pan przecież mówił, że mam prosić o wszyst
ko, co może mi być potrzebne.
- Proszę nie przepraszać, panno Hursley. Ośmielam się
stwierdzić, że zasłużyłem sobie na reprymendę.
- Ale ja nie chciałam...
- Nie zaczynajmy tego bezsensownego sporu. Lepiej
wykorzystajmy czas na przedyskutowanie spraw, które za
mierzałem poruszyć wczoraj.
Na twarzy Prudence pojawił się wyraz czujności i pan
Rookham zmarszczył czoło.
- O co chodzi? Co takiego powiedziałem, że jest pani
tak przerażona?
- Nic, zupełnie nic. Wcale nie jestem przerażona, za
pewniam pana, sir.
Marna z niej kłamczucha! Niewątpliwie to jego wina.
Sam nie rozumiał, dlaczego wczorajszego wieczoru mó
wił do niej w taki sposób. Zapewne pod wpływem brandy.
Przypomniała mu się wściekłość, jaka ogarnęła go nie
wiedzieć czemu, kiedy znalazł ją siedzącą samotnie w lo
dowato zimnym pokoju, z jedną tylko świeczką i tym pa
skudnym kotkiem do towarzystwa. Skoro już musiała sie
dzieć po nocy, niechby robiła to przynajmniej w cieple!
Wiedział, że Polmont wykonała już jego polecenia. A mo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Drgnęła przestraszona, kiedy niespodziewanie dobiegł
ją głos od drzwi.
- Muszę panią przeprosić za braki mojej biblioteki.
ROZDZIAA TRZECI
- Musi pan to robić?! - krzyknęła Prudence. - Na
prawdę chciałabym, żeby przestał pan zaskakiwać mnie
w taki sposób, panie Rookham!
Skłonił się przed nią ironicznie.
- Powtórnie przepraszam. Obserwowałem panią przez
kilka minut. Była pani tak zaabsorbowana, że nie chciałem
przeszkadzać.
Prudence już zdążyła się opanować.
- ProszÄ™ o wybaczenie, sir. Nie powinnam, to znaczy
nie miałam zamiaru... - Zamilkła zażenowana.
- Chciała pani znalezć książkę, jak sądzę.
- Do nauki. - Rozpaczliwie próbowała uspokoić swój
oddech. - Pańska gospodyni powiedziała, że mogę tutaj
wejść. Mówiła, że jezdzi pan konno, w przeciwnym razie
nigdy bym...
Pan Rookham nie wyglądał na rozgniewanego. Pod
szedł do Prudence i spytał:
- A czego pani szukała?
Jego bliskość zdecydowanie ją rozpraszała i Prudence
nieco się odsunęła.
- Czegoś dla dzieci. Obojętnie czego, byle tylko było
to proste. Znalazłam jedynie podręczniki do włoskiego
i francuskiego, a i to na zbyt zaawansowanym poziomie,
by można było z nich skorzystać.
- CoÅ› Å‚atwego, tak? Po angielsku?
Mówiąc to, szukał na półkach, więc Prudence mogła
niepostrzeżenie jeszcze trochę się cofnąć, nie spuszczając
wzroku z jego nierówno przyciętych ciemnych włosów.
Odpowiedziała mu cokolwiek, wpatrzona - jakby go wi
działa pierwszy raz w życiu - w jego zgrabną, wysporto
waną sylwetkę. Pan Rookham miał na sobie surdut koloru
czerwonego wina i nieco jaśniejszą kamizelkę oraz spod
nie z kozlęcej skóry ściśle przylegające do długich ud.
Obejrzał się i Prudence natychmiast odwróciła wzrok
w innÄ… stronÄ™.
- Proszę powiedzieć, czego pani potrzebuje.
- Angielskiego elementarza - odparła automatycznie.
Podeszła do najbliższego okna i z ulgą opadła na siedzi
sko, bo nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Pan Rookham stał pod półką z książkami, teraz zwró
cony twarzą do niej, w swobodnej pozie, z ręką wspartą
na biodrze. Wcale nie był przystojny, uznała Prudence.
Przecież nie mógł być przystojny, mając takie wyraziste
rysy. Przede wszystkim ten orli nos. Ale silna, smukła syl
wetka była nader pociągająca.
- To wszystko?
- Wszystko? - powtórzyła.
- Angielski elementarz, mówiła pani.
- A tak, ale jestem głupia! - Z wysiłkiem się pozbie
rała. - Rozumie pan, nie mogę bez niego uczyć. Przyszło
mi do głowy, że jeśli zdołam znalezć jakąś prostą histo
ryjkę dla dzieci, mogłabym od niej zacząć. Chyba jednak
będę musiała zadowolić się francuską.
Ku jej zaskoczeniu na ustach pana Rookhama pojawił
siÄ™ wyraz rozbawienia.
- To strata czasu. Dodo i Lotty biegle mówią i piszą
po włosku i francusku. To ich angielski jest słaby.
- Prudence kiwnęła głową, lekko poirytowana.
- Owszem, słyszałam, jak rozmawiały po francusku
z nianią, dały mi też próbkę włoskiego.
Roześmiał się.
- Mam nadzieję, że nie zaszokowały pani zanadto.
Z własnego doświadczenia wiem, że z upodobaniem po
wtarzają wulgarne zwroty w tym języku. Pewnie dlatego,
że Yvette nie rozumie i nie może ich poprawić.
Z tych słów Prudence wywnioskowała, że pan Rook-
ham sam biegle posługuje się włoskim.
- Gdyby używały wulgarnych wyrażeń, sir, tobym ich
nie zrozumiała - zapewniła. - Ale dlaczego narzeka pan
na ich angielszczyznę? Byłam zdziwiona, kiedy się dowie
działam, że mieszkały za granicą, bo mówią płynnie i pra
widłowo.
- Tak pani sÄ…dzi?
Prudence spojrzała na niego niepewnie.
- A pan nie?
- Nie, ja nie! SÄ… impertynenckimi diablicami, a ich
sposób prowadzenia rozmowy jest całkiem niewłaściwy.
- Och - mruknęła słabo.
Uniósł brwi i Prudence zrozumiała, że oczekiwał od
niej bardziej wyczerpujÄ…cej odpowiedzi.
- No, wydaje mi się, że ich gramatyka...
- Gramatyka? Niech pani najpierw zobaczy, jak one pi
szą po angielsku, a potem może pani oceniać ich gramatykę.
- Och - westchnęła Prudence z przygnębieniem.
- Może pani wzdychać do woli. Nie umieją także litero
wać wyrazów ani pisać bez kleksów. Dobrze by było, gdyby
skupiła się pani w pracy z nimi na tych problemach, bo za
pewne nie zdoła ich pani nauczyć niczego więcej.
Urażona Prudence znów się zapomniała.
- Cóż, może bym mogła, gdybym znalazła tu jakiekol
wiek pomoce naukowe! Przepraszam, sir - zreflektowała
się - ale sam pan przecież mówił, że mam prosić o wszyst
ko, co może mi być potrzebne.
- Proszę nie przepraszać, panno Hursley. Ośmielam się
stwierdzić, że zasłużyłem sobie na reprymendę.
- Ale ja nie chciałam...
- Nie zaczynajmy tego bezsensownego sporu. Lepiej
wykorzystajmy czas na przedyskutowanie spraw, które za
mierzałem poruszyć wczoraj.
Na twarzy Prudence pojawił się wyraz czujności i pan
Rookham zmarszczył czoło.
- O co chodzi? Co takiego powiedziałem, że jest pani
tak przerażona?
- Nic, zupełnie nic. Wcale nie jestem przerażona, za
pewniam pana, sir.
Marna z niej kłamczucha! Niewątpliwie to jego wina.
Sam nie rozumiał, dlaczego wczorajszego wieczoru mó
wił do niej w taki sposób. Zapewne pod wpływem brandy.
Przypomniała mu się wściekłość, jaka ogarnęła go nie
wiedzieć czemu, kiedy znalazł ją siedzącą samotnie w lo
dowato zimnym pokoju, z jedną tylko świeczką i tym pa
skudnym kotkiem do towarzystwa. Skoro już musiała sie
dzieć po nocy, niechby robiła to przynajmniej w cieple!
Wiedział, że Polmont wykonała już jego polecenia. A mo [ Pobierz całość w formacie PDF ]