[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Christie w przedziwny błogostan, bo długą chwilę uśmiechała
się rozanielona, a potem z zapałem wróciła do rachunków.
- Oooaaauuu!!! - z najwyższego piętra dobiegło nagle
dzikie wycie, pełne rozpaczy i przerażenia. Christie skoczyła
na równie nogi.
- Zaczekaj, już idę! - krzyczała. Wpadła na drugie piętro
jak bomba i pomknęła tropem błotnistych śladów
pozostawionych przez nieprzemakalne buty Matta. Ich
właściciel zdrów i cały stał na środku korytarza, trzymając w
sztywno wyciągniętej przed siebie sieci jakieś zwierzę,
skręcające się i wijące. Matt uśmiechał się zwycięsko.
- To moja pierwsza zdobycz dzisiejszego dnia - oznajmił
dumnie. - Czy domyślasz się, co to takiego może być?
Christie wyjęła uważnie sieć z jego rąk i położyła ją na
podłodze. Oboje cofnęli się o krok z ostrożnością saperów,
mających do czynienia z podejrzanym niewypałem. Jakiś czas
sieć leżała na ziemi nieruchomo i bezgłośnie. Nagle coś
wystrzeliło z jej wnętrza wysoko w powietrze, przybrało
83
kształt syjamskiego kota, który opadł na cztery łapy i
błyskawicznie zniknął w głębi korytarza.
- Byłam pewna, że Gomez może szybko się poruszać,
tylko potrzebuje odpowiedniego bodzca - oświadczyła
Christie z entuzjazmem.
Matt obdarzył ją nieufnym spojrzeniem.
- Czy on aby nie nazywa się Vincent?
- To brat Vincenta, Gomez - wyjaśniła. - Chyba nie
przypuszczałeś, że mam tylko jednego kota.
Matt bąknął coś pod nosem, co brzmiało jak dom
wariatów, słowo daję i dał nura do swojego pokoju wraz ze
sprzętem. Po piętach dreptała mu Christie. Wędki balansowały
niebezpiecznie wśród mebli i dość opornie przychodziło
Mattowi znalezienie dogodnego miejsca, w którym mógłby
wszystkie je złożyć. Z pomocą pospieszyła Christie i
ostatecznie oparła wędki o strojną, wiktoriańską komodę.
Musiała przyznać w duchu, że w pokoju jest dosyć tłoczno,
lecz z drugiej strony wiedziała dobrze, że nie umiałaby
zrezygnować z jednego choćby drobiazgu. Gładziła dłonią
marmurowy blat komody, obserwując jak Matt przysiada
sztywno na krawędzi łóżka, próbując pochylić się do przodu, a
potem nagle zamiera w bezruchu z głuchym jękiem. Po jakimś
czasie znowu próbuje wrócić do pozycji wyjściowej, lecz bez
skutku, wydając z siebie jeszcze dziwniejszy dzwięk,
przypominający trochę skargę żaby miotanej atakiem czkawki.
- Christie - wydusił wreszcie z siebie żałośnie. - Coś mi się
wydaje, że nie dosięgnę własnych stóp.
Wszystko stało się jasne. Christie przyklękła grzecznie i
jeden za drugim zsunęła z jego nóg dlugaśne buty.
Matt sieknął po raz kolejny, rozbierając się z opinającej go
kamizelki. Christie podniosła się i usłużnie pomogła mu
pozbyć się koszuli. Wówczas w całej okazałości zobaczyła
84
jego kark płonący jasną czerwienią i nieco tylko jaśniejsze,
jaskrawo różowe ramiona.
- Z taką opalenizną nikt nie byłby w stanie normalnie się
poruszać - orzekła Christie. - Wyglądasz jak niedogotowany
homar.
Zbiegła szybko na pierwsze piętro, porwała z toaletki
słoiczek z kremem i pognała z powrotem. Wskoczyła na łóżko
za jego plecami i przysiadła wygodnie na piętach.
- Co masz zamiar zrobić? - dopytywał się z niepokojem. -
Nie ufam ci! - próbował spojrzeć za siebie.
- Zachowaj zimną krew - nakazała Christie, biorąc na dłoń
ogromną ilość kremu. Zaczęła go wcierać w powierzchnię
jego pleców pewnymi, zwinnymi pociągnięciami dłoni.
- Odkryć w sobie dzikiego drwala, a zaraz potem poczuć
powołanie wędkarskie - to trochę za dużo jak na jeden dzień.
- Co do szlachetnej cechy umiaru, jestem gotów przyjąć
wiele uwag, ale nie od ciebie - odrzekł z kwaśną miną. - Poza
tym, musisz wiedzieć, Christie, że dzisiaj odkryłem coś
nadzwyczajnego...
Zwierzenie to brzmiało autentycznie i przekonująco, więc
Christie nadstawiła pilnie ucha.
- Co takiego, powiedz, proszę.
- Aowienie pstrągów - tłumaczył z ożywieniem - jest jak
samo życie. Zapuszczasz swoją żyłkę w granatowo-zieloną
głębinę i czekasz na tę jedną rybę. Nie śpieszysz się, nie
krzątasz... Po prostu czekasz na pstrąga.
Christie słuchała tego na pozór obojętnie, wciąż delikatnie
nacierając kremem jego plecy i ramiona, ale gdzieś w jej
wnętrzu kiełkowało lekkie uczucie zazdrości. Ten człowiek
przebywał w Red River ledwie dwadzieścia cztery godziny, a
zadomowił się tu bardziej, niż to się jej udało. Może on po
prostu się o to nie stara, w przeciwieństwie do niej samej?
85
- %7łałuję, że nie byłaś tam ze mną, Christie - mówił dalej. -
To naprawdę przepiękne jezioro i w dodatku blisko miasta. -
Poruszył ramieniem, jakby ponownie wypróbowywał
zarzucanie wędki. - Wędkowanie to prawdziwa sztuka -
wzdychał. - To twórczość...
Wyciągnął daleko przed siebie obie dłonie. - Oto moja
kariera - powiedział, rozcapierzając palce prawej. - A to jest
łowienie pstrągów - lewą dłoń zacisnął w pięść. Po chwili
ciężko westchnął. - To dwie kompletnie różne dziedziny. W
żaden sposób nie da się ich połączyć, jeśli by się chciało w
którąś zaangażować całym sercem.
- Widzę jedno wyjście - podsumowała Christie. Pochyliła
się ponad jego barkiem i wskazała lewą pięść. - Wybierz to!
Rzuć całą tę giełdę i posadę u mojego starego. Zrób dokładnie
to, co ja zrobiłam.
- To niemożliwe. Poświęciłem już tej piekielnej Wall
Street piętnaście najlepszych lat życia. Nie mógłbym teraz tak
po prostu zostawić wszystkiego, co osiągnąłem. Nie
zrobiłbym tego, nawet gdyby opatrzność miała mi zesłać w
nagrodę największego i najsoczystszego pstrąga ze wszystkich
pstrągów w Mississippi.
Straszny był jednak uparciuch z tego Matta Gallaghera.
Christie spoglądała na jego wojowniczo zmierzwioną
czuprynę. Do licha, ten miedzianorudy koloryt Matta
zdecydowanie był intrygujący... Palce Christie wędrowały
coraz wolniej po jego skórze, ich subtelny dotyk stawał się
prawie pieszczotą. Christie czuła własne przyspieszone tętno,
ciepły krąg światła nocnej lampki obejmował ich oboje i
zamykał w małym, intymnym światku. Spojrzenie dziewczyny
powędrowało w stronę komody po przeciwnej stronie pokoju i
tam w lustrzanym odbiciu napotkało wzrok Matta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Christie w przedziwny błogostan, bo długą chwilę uśmiechała
się rozanielona, a potem z zapałem wróciła do rachunków.
- Oooaaauuu!!! - z najwyższego piętra dobiegło nagle
dzikie wycie, pełne rozpaczy i przerażenia. Christie skoczyła
na równie nogi.
- Zaczekaj, już idę! - krzyczała. Wpadła na drugie piętro
jak bomba i pomknęła tropem błotnistych śladów
pozostawionych przez nieprzemakalne buty Matta. Ich
właściciel zdrów i cały stał na środku korytarza, trzymając w
sztywno wyciągniętej przed siebie sieci jakieś zwierzę,
skręcające się i wijące. Matt uśmiechał się zwycięsko.
- To moja pierwsza zdobycz dzisiejszego dnia - oznajmił
dumnie. - Czy domyślasz się, co to takiego może być?
Christie wyjęła uważnie sieć z jego rąk i położyła ją na
podłodze. Oboje cofnęli się o krok z ostrożnością saperów,
mających do czynienia z podejrzanym niewypałem. Jakiś czas
sieć leżała na ziemi nieruchomo i bezgłośnie. Nagle coś
wystrzeliło z jej wnętrza wysoko w powietrze, przybrało
83
kształt syjamskiego kota, który opadł na cztery łapy i
błyskawicznie zniknął w głębi korytarza.
- Byłam pewna, że Gomez może szybko się poruszać,
tylko potrzebuje odpowiedniego bodzca - oświadczyła
Christie z entuzjazmem.
Matt obdarzył ją nieufnym spojrzeniem.
- Czy on aby nie nazywa się Vincent?
- To brat Vincenta, Gomez - wyjaśniła. - Chyba nie
przypuszczałeś, że mam tylko jednego kota.
Matt bąknął coś pod nosem, co brzmiało jak dom
wariatów, słowo daję i dał nura do swojego pokoju wraz ze
sprzętem. Po piętach dreptała mu Christie. Wędki balansowały
niebezpiecznie wśród mebli i dość opornie przychodziło
Mattowi znalezienie dogodnego miejsca, w którym mógłby
wszystkie je złożyć. Z pomocą pospieszyła Christie i
ostatecznie oparła wędki o strojną, wiktoriańską komodę.
Musiała przyznać w duchu, że w pokoju jest dosyć tłoczno,
lecz z drugiej strony wiedziała dobrze, że nie umiałaby
zrezygnować z jednego choćby drobiazgu. Gładziła dłonią
marmurowy blat komody, obserwując jak Matt przysiada
sztywno na krawędzi łóżka, próbując pochylić się do przodu, a
potem nagle zamiera w bezruchu z głuchym jękiem. Po jakimś
czasie znowu próbuje wrócić do pozycji wyjściowej, lecz bez
skutku, wydając z siebie jeszcze dziwniejszy dzwięk,
przypominający trochę skargę żaby miotanej atakiem czkawki.
- Christie - wydusił wreszcie z siebie żałośnie. - Coś mi się
wydaje, że nie dosięgnę własnych stóp.
Wszystko stało się jasne. Christie przyklękła grzecznie i
jeden za drugim zsunęła z jego nóg dlugaśne buty.
Matt sieknął po raz kolejny, rozbierając się z opinającej go
kamizelki. Christie podniosła się i usłużnie pomogła mu
pozbyć się koszuli. Wówczas w całej okazałości zobaczyła
84
jego kark płonący jasną czerwienią i nieco tylko jaśniejsze,
jaskrawo różowe ramiona.
- Z taką opalenizną nikt nie byłby w stanie normalnie się
poruszać - orzekła Christie. - Wyglądasz jak niedogotowany
homar.
Zbiegła szybko na pierwsze piętro, porwała z toaletki
słoiczek z kremem i pognała z powrotem. Wskoczyła na łóżko
za jego plecami i przysiadła wygodnie na piętach.
- Co masz zamiar zrobić? - dopytywał się z niepokojem. -
Nie ufam ci! - próbował spojrzeć za siebie.
- Zachowaj zimną krew - nakazała Christie, biorąc na dłoń
ogromną ilość kremu. Zaczęła go wcierać w powierzchnię
jego pleców pewnymi, zwinnymi pociągnięciami dłoni.
- Odkryć w sobie dzikiego drwala, a zaraz potem poczuć
powołanie wędkarskie - to trochę za dużo jak na jeden dzień.
- Co do szlachetnej cechy umiaru, jestem gotów przyjąć
wiele uwag, ale nie od ciebie - odrzekł z kwaśną miną. - Poza
tym, musisz wiedzieć, Christie, że dzisiaj odkryłem coś
nadzwyczajnego...
Zwierzenie to brzmiało autentycznie i przekonująco, więc
Christie nadstawiła pilnie ucha.
- Co takiego, powiedz, proszę.
- Aowienie pstrągów - tłumaczył z ożywieniem - jest jak
samo życie. Zapuszczasz swoją żyłkę w granatowo-zieloną
głębinę i czekasz na tę jedną rybę. Nie śpieszysz się, nie
krzątasz... Po prostu czekasz na pstrąga.
Christie słuchała tego na pozór obojętnie, wciąż delikatnie
nacierając kremem jego plecy i ramiona, ale gdzieś w jej
wnętrzu kiełkowało lekkie uczucie zazdrości. Ten człowiek
przebywał w Red River ledwie dwadzieścia cztery godziny, a
zadomowił się tu bardziej, niż to się jej udało. Może on po
prostu się o to nie stara, w przeciwieństwie do niej samej?
85
- %7łałuję, że nie byłaś tam ze mną, Christie - mówił dalej. -
To naprawdę przepiękne jezioro i w dodatku blisko miasta. -
Poruszył ramieniem, jakby ponownie wypróbowywał
zarzucanie wędki. - Wędkowanie to prawdziwa sztuka -
wzdychał. - To twórczość...
Wyciągnął daleko przed siebie obie dłonie. - Oto moja
kariera - powiedział, rozcapierzając palce prawej. - A to jest
łowienie pstrągów - lewą dłoń zacisnął w pięść. Po chwili
ciężko westchnął. - To dwie kompletnie różne dziedziny. W
żaden sposób nie da się ich połączyć, jeśli by się chciało w
którąś zaangażować całym sercem.
- Widzę jedno wyjście - podsumowała Christie. Pochyliła
się ponad jego barkiem i wskazała lewą pięść. - Wybierz to!
Rzuć całą tę giełdę i posadę u mojego starego. Zrób dokładnie
to, co ja zrobiłam.
- To niemożliwe. Poświęciłem już tej piekielnej Wall
Street piętnaście najlepszych lat życia. Nie mógłbym teraz tak
po prostu zostawić wszystkiego, co osiągnąłem. Nie
zrobiłbym tego, nawet gdyby opatrzność miała mi zesłać w
nagrodę największego i najsoczystszego pstrąga ze wszystkich
pstrągów w Mississippi.
Straszny był jednak uparciuch z tego Matta Gallaghera.
Christie spoglądała na jego wojowniczo zmierzwioną
czuprynę. Do licha, ten miedzianorudy koloryt Matta
zdecydowanie był intrygujący... Palce Christie wędrowały
coraz wolniej po jego skórze, ich subtelny dotyk stawał się
prawie pieszczotą. Christie czuła własne przyspieszone tętno,
ciepły krąg światła nocnej lampki obejmował ich oboje i
zamykał w małym, intymnym światku. Spojrzenie dziewczyny
powędrowało w stronę komody po przeciwnej stronie pokoju i
tam w lustrzanym odbiciu napotkało wzrok Matta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]