[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głosy i ruchy, i są wszędzie... Klejnot, który trzymała w dłoni Raederle, został wycięty i
oszlifowany przez wiatry. Wykonałem go pewnego dnia, bawiąc się z nimi na długo przed tym,
zanim wykorzystałem je w naszej wojnie. W tym kamieniu odzwierciedlone zostało
wspomnienie tamtego dnia.
- Po co mi to mówisz? - spytał Morgon lekko dr\ącym głosem. - Ja nie potrafię
kontrolować wiatrów.
- Wiem. Jeszcze tego nie potrafisz. Na razie nie zaprzątaj sobie tym głowy. - Otoczył
Morgona ramieniem i wciągnął go znowu bez trudu w swą nieruchomość. - Nadstaw ucha. W
tej komnacie mo\esz usłyszeć głosy wszystkich wiatrów królestwa. Wsłuchaj się w mój umysł.
Morgon otworzył się na milczenie Najwy\szego. Nieokreślone, niezborne pomruki,
dobiegające zza ścian, przefiltrowane przez umysł Najwy\szego stały się czystymi, pięknymi
tonami wydobywanymi z wysadzanej gwiazdkami harfy. Dzwięki te napełniły serce Morgona
łagodnymi, lekkimi letnimi wietrzykami i porywistymi, dzikimi wichrami, które tak pokochał;
ich powolny, miarowy rytm zlał się z tętnem krwi pulsującej w jego \yłach. Zapragnął nagle
zatrzymać tę muzykę i harfistę w ramach tej chwili do czasu, kiedy białe zimowe niebo rozstąpi
się ponownie przed światłem.
Muzyka ścichła. Nie mógł dobyć z siebie głosu. Najwy\szy uścisnął go lekko i spojrzał
mu w oczy.
- A teraz szykujmy się do bitwy - powiedział. - Ty odszukaj Heureu Ymrisa. Tym razem
ostrzegę cię: dotykając jego umysłu, wyzwolisz zastawioną na ciebie pułapkę. Panowie Ziemi
dowiedzą się gdzie przebywasz i \e jest z tobą Najwy\szy. Rozpętasz na nowo wojnę na
Wichrowej Równinie. Siła ich umysłów jest niewielka - ograniczam ją; ale mają władzę nad
umysłem Ghisteslwchlohma i mogą wykorzystać przeciwko tobie jego moc. Mnie jego
zaklęcia się nie imają.
Morgon spojrzał na Raederle. Wyczytał z jej oczu to, co ju\ wiedział: \e w \aden
sposób nie przekona jej, by ich opuściła. Pochylił głowę i wysłał swoją świadomość w wilgotną
ziemię wokół wie\y. Dotknął zdzbła trawy, ukształtował je umysłem od korzonka po czubek.
Zakorzeniona równie\ w strukturze prawa ziemi, w umyśle Heureu stała się jego łącznikiem z
królem Ymris.
Wyczuł nieustający, dokuczliwy ból, mieszaninę bezsilnego gniewu i rozpaczy,
usłyszał odległy szum morza. Zbadał klif i kamień na brzegu i rozpoznał pas wybrze\a
Meremont. Zwęszył zapach wilgotnego drewna i popiołu; król le\ał w na wpół spalonej
rybackiej chacie na pla\y, nie dalej jak dwie mile od granicy Wichrowej Równiny.
Podniósł wzrok, chciał coś powiedzieć, ale zalała go fala, wypłukując wszystkie myśli.
Wydało mu się. \e zagląda długim, mrocznym korytarzem w obce, usiane złotymi cętkami oczy
Ghisteslwchlohma.
Poczuł rodzącą się więz między umysłami. Przestraszony zerwał ją tak gwałtownie, \e
się zatoczył. Najwy\szy chwycił go pod ramię, podtrzymywał. Morgon znowu chciał coś
powiedzieć, ale oczy sokoła zamknęły mu usta.
Czekał, a\ uspokoi się walące serce. Raederle wydawała mu się teraz jakaś odległa,
nale\ąca do innego świata. Zapragnął przerwać parali\ujące ich wszystkich milczenie, ale
znajdował się chyba pod działaniem zaklęcia, był pozbawionym wyboru przedłu\eniem woli
Najwy\szego. Wyczuł w powietrzu jakieś poruszenie, zaraz potem następne. Ujrzał przed sobą
ciemnowłosą, subtelnie piękną kobietę z rasy Panów Ziemi, którą znał jako Eriel, obok niej stał
Ghisteslwchlohm.
Najwy\szy odpierał przez chwilę wymierzoną w niego moc. Kobieta poznała chyba
harfistę, bo w jej oczach pojawiło się zdumienie i groza. Czarodziej na widok Najwy\szego,
którego tak długo szukał, omal nie zerwał blokady, którą nało\ono na jego umysł. W oczach
sokoła, zimnych jak serce północnych rubie\y, zabłysła iskierka uśmiechu.
- Nawet śmierć jest zagadką, mistrzu Ohmie - powiedział.
Oczy Ghisteslwchlohma poczerniały z wściekłości. Jakaś siła odrzuciła Morgona na
ciemną ścianę, ta rozstąpiła się przed nim i runął w świetlistą, granatową mgiełkę iluzji.
Usłyszał jeszcze krzyk Raederle i zobaczył kruka. Chciał się go uchwycić, ale ptak przefrunął
mu między dłońmi. Poczuł dotknięcie czyjegoś umysłu. Czar prysł. Połknął go rozbłysk mocy.
Ujrzał znowu twarz Ghisteslwchlohma rozmywającą się w dziwnym blasku. Poczuł szarpnięcie
u boku i krzyknął, choć nie wiedział, co mu odbierają. Przekręcił się na plecy i w rękach
Ghisteslwchlohma zobaczył miecz wznoszący się powoli, ściągający ku sobie cień i światło, a\
w końcu mrokiem i ogniem rozbłysły nad nim gwiazdki. Nie mógł się poruszyć; gwiazdki
przykuwały jego wzrok, jego myśli. Patrzył, jak osiągają zenit, zatrzymują się tam, a następnie
spadają nań zamazaną smugą. I nagle znowu zobaczył harfistę stojącego na drodze ich upadku
spokojnie, jak niegdyś w królewskiej sali tronowej w Anuin.
Z ust Morgona wyrwał się krzyk. Miecz, spadając ze straszliwą szybkością, dosięgnął
Najwy\szego, rozciął mu serce i rozprysł się w rękach Ghisteslwchlohma. Morgon odzyskał
władzę w członkach. Zerwał się i podtrzymał Najwy\szego. Zaparło mu dech w piersiach,
ostrze bólu przeszyło jego własne serce. Najwy\szy chwycił go za ramiona; miał kalekie dłonie
harfisty, pobliznione dłonie czarodzieja. Próbował coś powiedzieć. Morgon wpatrywał się
przez łzy w jego zmieniającą się twarz. W piersiach coś mu wzbierało, coś na kształt krzyku
furii i cierpienia, ale Najwy\szy zaczynał ju\ znikać. Uniósł jeszcze dłoń ukształtowaną z
czerwonego kamienia, a mo\e z ognia, i dotknął gwiazdek na czole Morgona.
Wyszeptał imię Morgona. Jego dłoń zsunęła się na serce Morgona.
- Uwolnij wiatry.
16
Z ust Morgona wyrwał się krzyk, który nie był wrzaskiem, lecz głosem wiatru.
Najwy\szy zmienił się w jego rękach w płomień, a potem stał się wspomnieniem. Dzwięk,
który wydał z siebie Morgon, wstrząsnął wie\ą; była to niska, basowa nuta, która przybierała
coraz bardziej na sile, wprawiając w wibracje kamienne ściany. Wie\ę szturmowały wiatry;
Morgon czuł, jak nacierają na nią raz po raz. Niewypowiedziany \al szarpał nim, niczym struną
harfy. Nie wiedział ju\, który z tych wszystkich dzikich, chaotycznych, pięknych głosów, jakie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
głosy i ruchy, i są wszędzie... Klejnot, który trzymała w dłoni Raederle, został wycięty i
oszlifowany przez wiatry. Wykonałem go pewnego dnia, bawiąc się z nimi na długo przed tym,
zanim wykorzystałem je w naszej wojnie. W tym kamieniu odzwierciedlone zostało
wspomnienie tamtego dnia.
- Po co mi to mówisz? - spytał Morgon lekko dr\ącym głosem. - Ja nie potrafię
kontrolować wiatrów.
- Wiem. Jeszcze tego nie potrafisz. Na razie nie zaprzątaj sobie tym głowy. - Otoczył
Morgona ramieniem i wciągnął go znowu bez trudu w swą nieruchomość. - Nadstaw ucha. W
tej komnacie mo\esz usłyszeć głosy wszystkich wiatrów królestwa. Wsłuchaj się w mój umysł.
Morgon otworzył się na milczenie Najwy\szego. Nieokreślone, niezborne pomruki,
dobiegające zza ścian, przefiltrowane przez umysł Najwy\szego stały się czystymi, pięknymi
tonami wydobywanymi z wysadzanej gwiazdkami harfy. Dzwięki te napełniły serce Morgona
łagodnymi, lekkimi letnimi wietrzykami i porywistymi, dzikimi wichrami, które tak pokochał;
ich powolny, miarowy rytm zlał się z tętnem krwi pulsującej w jego \yłach. Zapragnął nagle
zatrzymać tę muzykę i harfistę w ramach tej chwili do czasu, kiedy białe zimowe niebo rozstąpi
się ponownie przed światłem.
Muzyka ścichła. Nie mógł dobyć z siebie głosu. Najwy\szy uścisnął go lekko i spojrzał
mu w oczy.
- A teraz szykujmy się do bitwy - powiedział. - Ty odszukaj Heureu Ymrisa. Tym razem
ostrzegę cię: dotykając jego umysłu, wyzwolisz zastawioną na ciebie pułapkę. Panowie Ziemi
dowiedzą się gdzie przebywasz i \e jest z tobą Najwy\szy. Rozpętasz na nowo wojnę na
Wichrowej Równinie. Siła ich umysłów jest niewielka - ograniczam ją; ale mają władzę nad
umysłem Ghisteslwchlohma i mogą wykorzystać przeciwko tobie jego moc. Mnie jego
zaklęcia się nie imają.
Morgon spojrzał na Raederle. Wyczytał z jej oczu to, co ju\ wiedział: \e w \aden
sposób nie przekona jej, by ich opuściła. Pochylił głowę i wysłał swoją świadomość w wilgotną
ziemię wokół wie\y. Dotknął zdzbła trawy, ukształtował je umysłem od korzonka po czubek.
Zakorzeniona równie\ w strukturze prawa ziemi, w umyśle Heureu stała się jego łącznikiem z
królem Ymris.
Wyczuł nieustający, dokuczliwy ból, mieszaninę bezsilnego gniewu i rozpaczy,
usłyszał odległy szum morza. Zbadał klif i kamień na brzegu i rozpoznał pas wybrze\a
Meremont. Zwęszył zapach wilgotnego drewna i popiołu; król le\ał w na wpół spalonej
rybackiej chacie na pla\y, nie dalej jak dwie mile od granicy Wichrowej Równiny.
Podniósł wzrok, chciał coś powiedzieć, ale zalała go fala, wypłukując wszystkie myśli.
Wydało mu się. \e zagląda długim, mrocznym korytarzem w obce, usiane złotymi cętkami oczy
Ghisteslwchlohma.
Poczuł rodzącą się więz między umysłami. Przestraszony zerwał ją tak gwałtownie, \e
się zatoczył. Najwy\szy chwycił go pod ramię, podtrzymywał. Morgon znowu chciał coś
powiedzieć, ale oczy sokoła zamknęły mu usta.
Czekał, a\ uspokoi się walące serce. Raederle wydawała mu się teraz jakaś odległa,
nale\ąca do innego świata. Zapragnął przerwać parali\ujące ich wszystkich milczenie, ale
znajdował się chyba pod działaniem zaklęcia, był pozbawionym wyboru przedłu\eniem woli
Najwy\szego. Wyczuł w powietrzu jakieś poruszenie, zaraz potem następne. Ujrzał przed sobą
ciemnowłosą, subtelnie piękną kobietę z rasy Panów Ziemi, którą znał jako Eriel, obok niej stał
Ghisteslwchlohm.
Najwy\szy odpierał przez chwilę wymierzoną w niego moc. Kobieta poznała chyba
harfistę, bo w jej oczach pojawiło się zdumienie i groza. Czarodziej na widok Najwy\szego,
którego tak długo szukał, omal nie zerwał blokady, którą nało\ono na jego umysł. W oczach
sokoła, zimnych jak serce północnych rubie\y, zabłysła iskierka uśmiechu.
- Nawet śmierć jest zagadką, mistrzu Ohmie - powiedział.
Oczy Ghisteslwchlohma poczerniały z wściekłości. Jakaś siła odrzuciła Morgona na
ciemną ścianę, ta rozstąpiła się przed nim i runął w świetlistą, granatową mgiełkę iluzji.
Usłyszał jeszcze krzyk Raederle i zobaczył kruka. Chciał się go uchwycić, ale ptak przefrunął
mu między dłońmi. Poczuł dotknięcie czyjegoś umysłu. Czar prysł. Połknął go rozbłysk mocy.
Ujrzał znowu twarz Ghisteslwchlohma rozmywającą się w dziwnym blasku. Poczuł szarpnięcie
u boku i krzyknął, choć nie wiedział, co mu odbierają. Przekręcił się na plecy i w rękach
Ghisteslwchlohma zobaczył miecz wznoszący się powoli, ściągający ku sobie cień i światło, a\
w końcu mrokiem i ogniem rozbłysły nad nim gwiazdki. Nie mógł się poruszyć; gwiazdki
przykuwały jego wzrok, jego myśli. Patrzył, jak osiągają zenit, zatrzymują się tam, a następnie
spadają nań zamazaną smugą. I nagle znowu zobaczył harfistę stojącego na drodze ich upadku
spokojnie, jak niegdyś w królewskiej sali tronowej w Anuin.
Z ust Morgona wyrwał się krzyk. Miecz, spadając ze straszliwą szybkością, dosięgnął
Najwy\szego, rozciął mu serce i rozprysł się w rękach Ghisteslwchlohma. Morgon odzyskał
władzę w członkach. Zerwał się i podtrzymał Najwy\szego. Zaparło mu dech w piersiach,
ostrze bólu przeszyło jego własne serce. Najwy\szy chwycił go za ramiona; miał kalekie dłonie
harfisty, pobliznione dłonie czarodzieja. Próbował coś powiedzieć. Morgon wpatrywał się
przez łzy w jego zmieniającą się twarz. W piersiach coś mu wzbierało, coś na kształt krzyku
furii i cierpienia, ale Najwy\szy zaczynał ju\ znikać. Uniósł jeszcze dłoń ukształtowaną z
czerwonego kamienia, a mo\e z ognia, i dotknął gwiazdek na czole Morgona.
Wyszeptał imię Morgona. Jego dłoń zsunęła się na serce Morgona.
- Uwolnij wiatry.
16
Z ust Morgona wyrwał się krzyk, który nie był wrzaskiem, lecz głosem wiatru.
Najwy\szy zmienił się w jego rękach w płomień, a potem stał się wspomnieniem. Dzwięk,
który wydał z siebie Morgon, wstrząsnął wie\ą; była to niska, basowa nuta, która przybierała
coraz bardziej na sile, wprawiając w wibracje kamienne ściany. Wie\ę szturmowały wiatry;
Morgon czuł, jak nacierają na nią raz po raz. Niewypowiedziany \al szarpał nim, niczym struną
harfy. Nie wiedział ju\, który z tych wszystkich dzikich, chaotycznych, pięknych głosów, jakie [ Pobierz całość w formacie PDF ]