[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zygmunt niespodziewanie uśmiechnął się do siebie: pamiętał powrót wachmistrza z pościgu
za dezerterami na zdobycznym kredensie. Było mu teraz lekko i dobrze: wie, że to ryzyko, ale
nie wezmie na siebie krwi tych ludzi, niech wracają, gdy zechcą.
- Zwita już, trzeba ściągnąć szpice, wachmistrzu - rzucił rozkaz i ścisnął kolanami konia
wysforowując się naprzód. Gdy się obejrzał, za sobą miał tylko masę zgęszczonej, falującej w
kłusie ciemności: wachmistrz wtopił się w kolumnę.
O świcie osiągnęli maleńki przysiółek położony tuż przy lesie, który ogromnym kompleksem
ciągnął się aż po krańce powiatu. Dopiero teraz okazało się, że wachmistrz Sieradzki sam z
półplutonem udał się  wymienić szpicę .
 Aha - Zygmunt zamyślił się przykro.
Zajechał na podwórze sołtysa. Pies szalał zanosząc się ujadaniem, stał pionowo, jak wisielec,
na stryczku łańcucha. Zygmunt zsiadł z konia i cisnąwszy wodze luzakowi załomotał do
okna. Mocniej. Teraz już wściekle. Zamajaczyła jakaś twarz.
- Wojsko, otwierać!
- Jakie?
- Polskie.
- Idę...
Starowina trzęsącymi się rękami otwarła drzwi. Stojąc w progu patrzyła czymś, co musiało
się kryć w bezliku zmarszczek.
90
- Gdzie sołtys?
- Co?
- Sołtys.
Starowina kiwnęła głową.
- Nie ma.
- Gdzie?
- Co? - Sołtys. - W powiecie...
Zygmunt zamyślił się na sekundę. Starym sposobem, wypróbowanym w czasach pościgu za
bandą Siekiery, zapytał o najbiedniejszych gospodarzy. U tych można się było w końcu
czegoś dowiedzieć. Reszta wsi kryła  tamtych w solidarnym milczeniu.
- Ni ma - odparła staruszka wymiarkowawszy, o co chodzi. - Ni ma - powtórzyła.
Ale major miał dosyć. Nie uwierzywszy w wieś pozbawioną biednych, rozdarł się na tę
ludzką Skorupę, przekrzykiwał wstyd psiocząc i skurwysynując...
Staruszka załamała dłonie, złapała się za głowę, wreszcie, gdy zrezygnowany oficer chciał
odejść, wskazała przed siebie:  Tam , i jakby bojąc się owych  najbidniejszych , zapierała co
prędzej drzwi na drewniany skobel.
Zygmunt wyszedł na drogę.
- Popuścić popręgi! - zadysponował przechodząc. We wskazanym kierunku stała tylko jedna
chałupa. Dalej od drogi, tyłem, jakby zawstydzona własną nędzą. Wszedł na podwórko
bezbronne, bez psa nawet, z chudą, nie większą od psiej budy kupką wyschłego gnoju w
kącie. Otwarte, wiszące na jednej zawiasie drzwi. Nie, to nie stajenka. Po prostu dom taki - tu
mieszkali ludzie... Mieszkali, bo teraz od dawna już chyba nie ma nikogo.
Major zawrócił. Nie dochodząc drogi spostrzegł jakiegoś małego .chłopczynę pomykającego
na oklep w stronę wsi. Drugi koń, prowadzony na lince, opózniał tempo odwrotu.
 Wypasał pewnie w szkodzie, zobaczył wojsko... - pomyślał Zygmunt i z jakimś miłym,
sielskim pobłażaniem zawołał w jego stronę. Chłopiec dał się sterroryzować wyciągniętym
rozkazująco palcem majora. Siedział teraz na wychudłej szkapie z wyrazem twarzy tak
żałosnym, jakby ostry grzbiet krajał go na pół.
- Gdzie ci ludzie, co?
- Ano zabite, panie... - wystękał mały.
- Kto ich zabił?
- A bo to wiem... - uciekł oczami w bok.
91
- Co, nie widzisz, kto pyta?...
- Tyle wojska... - wystękał nabożnie.
- A widzisz, no więc kto?
- Banda, panie... - wystękał z ulgą.
Zygmunta nagle zmroziła świadomość, że oto oszukuje tego chłopca, ufającego przy swoim
dziewiątym roku życia bardziej, niż chłopski rozum nakazuje. Przecież banda to teraz on,
Zygmunt.
Nagle twarz chłopaka zszarzała, wyszczerzone już w nieśmiałym uśmiechu zęby pozostały
odsłonięte jak u zrozpaczonego napaścią szczeniaka. Z dala, od ciemnej, wyrastającej z mgieł
świtania ściany lasu, nadlatywały strzały, zrazu dwa pojedyncze, teraz seria z pepeszy, jedna i
druga...
Sierżant Sieradzki przeprowadzał na własną rękę  zmianę szpicy .
Z białych warg chłopca leciały szeptem słowa:
- Panie, panie oficerze, toć moich ojców tak zabiły... Ja teraz u gospodarza ojców moich.
A major, przygarbiwszy plecy jak człowiek dzwigający wielki ciężar, oddalał się spiesznym
krokiem w kierunku kolumny. Uciekał.
IX
- Kto przeciw? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl