[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Odchrząknąłem z powątpiewaniem.
%7łachnął się.
- Jesteśmy uczciwymi, hę, hę, złodziejami, a nie bandytami, jak nazwał nas
Aleksander. Gdyby było inaczej, to myślisz, że jeszcze byście żyli?
Uśmiechnąłem się mimo woli.
- Rozumowanie nie pozbawione racji. Silvia postawiła reflektor na skalnym występie.
Powoli zrobiłem krok w stronę Emilia. Teraz!
Rzuciłem się do przodu i jednocześnie rozległ się znajomy mi świt. Poczułem na
łydkach oplatające je sznury i uderzenie kamieni...  Bolas ! Upadłem ledwo unikając
uderzenia głową o róg skrzynki z klejnotami.
Gdzie Silvia miała schowane  bolas i kiedy zdołała je wyjąć?
- Oj, niegrzeczny chłopiec - Emilio zakrztusił się dymem ze śmiechu - a tak
przyjemnie nam się gawędziło! Już chciałem cię poprosić o pomoc w wyniesieniu skrzynek
na zewnątrz, a tu taki numer. No, poleż sobie, poleż, robaczku, i nie rozplątuj się, bo przez
swą nadgorliwość jeszcze zmusisz mnie do użycia broni. A słowo honoru, że nie mam na to
ochoty. Za ciebie pomoże wyciągnąć skrzynki czcigodny Aleksander. No, Aleksandrze,
ruszaj się. Tylko pamiętaj, żadnych numerów na zewnątrz. Silvia, oprócz wiedzy
historycznej, dobrze opanowała kilka szkół walki wręcz. Gdyby ci tego było mało, to patrz,
na co narażasz swych towarzyszy.
Huknął strzał. Lewa szwedka wypadła z ręki Janusza.
- A jednak bandyta - powiedziałem głośno.
- Ja wcelowałem, ty znów pudłujesz - Emilio obrócił pistolet w dłoni. - Chłopiec jest
cały, a i jego kula nie poniosła zbytniego szwanku, bo celowałem w jej stopkę. Będzie tylko o
parę centymetrów krótsza. Zgadza się, chłopcze?
Janusz podniósł szwedkę.
- Tak, w porządku - powiedział drżącym głosem - pocisk trafił tuż nad ochraniaczem.
Ma pan oko - próbował uśmiechnąć się do Emilia.
- Zgadza się - ten skinął głową. - Ale nie lubię nadużywać jego celności. Wybacz mi
tę demonstrację, ale zmusił mnie do niej nasz obwiązany  bolas przyjaciel. Zresztą, niech
będzie Silvii wdzięczny za ten rzut, bo inaczej musiałbym strzelać nie do aluminiowych
rurek, a do niego, chociaż we własnej obronie.
- Ja bym... ja bym... - zacisnął pięści Aleksander.
- Ty się pofatygujesz z Silvią. Bierzcie się za skrzynki.
 Naprawdę więc to jest szef - pomyślałem widząc z jak potulną miną mocuje się
Silvia z ciężką skrzynką.
- Przyjdzie tu zaraz nasz znajomy, silny chłopak - tłumaczył się Emilio - ale on nie
życzy sobie, byście widzieli jego twarz.
- Mógłby włożyć kominiarkę albo pończochę na twarz - skrzywiłem się.
- A rzeczywiście - zgodził się Emilio - nie pomyśleliśmy o tym. Zresztą cała nasza
akcja jest nieco improwizowana. Ostatecznie nie wiedzieliśmy, jak zresztą i wy, co tu
znajdziemy.
- Jak się domyślam, nie będziecie targać tych skrzynek i starej broni przez las do
Czorsztyna.
- Nie. Tylko kilkaset metrów do samochodu. Aleksander miał rację mówiąc o starej
drodze. Jest przejezdna. Silvia ją wczoraj wypróbowała.
Skinąłem głową.
- Domyślałem się tego.
Emilio popatrzył na mnie ze zdumieniem.
- Skoro wiedzieliście tyle o nas, a nawet więcej, bo miałem okazję się o tym
przekonać (jak choćby to wyjęcie naboi z pistoletu), to czemu nie zawiadomiłeś policji?
Roześmiałem się.
- Bo takie mam hobby: do wszystkiego chcę dojść sam.
- Teraz też pozostaniesz samotnym myśliwym?
- Teraz to już inna gra. Już choćby naszych lotnisk i przejść granicznych sam nie
obstawię, a mam dziwne przeczucie, że złoto Inków nie zabawi długo w Polsce.
Emilio skinął potakująco lufą pistoletu, ale powiedział:
- Wybacz, ale tu ci nie mogę służyć szczegółowymi informacjami.
Popatrzyłem na niego starając się zobaczyć jego oczy spoza światła reflektora.
- Cóż, przyjemnie było cię poznać. I nie traktuj mych słów jako mowy kogoś
przestraszonego pistoletem. Po prostu rywalizując z tobą nauczyłem się paru pożytecznych
rzeczy, które mogą mi się przydać w walce z takimi jak ty.
- Fiuu! - gwizdnął z udanym podziwem.
Szarpnąłem się w krępującym mnie sznurze.
- Nie gwiżdż, tylko bądz uprzejmy wyjaśnić mi kilka niejasnych faktów z naszej
krótkiej znajomości: śledzenie naszej dorożki w Krakowie; próba uśpienia mnie w hotelu;
białe audi na trasie z Tarnowa i w Bochni; dziwne ogłoszenie w gazecie o sprzedaży
indiańskich pamiątek w Tarnowie, o których potem nikt pod podanym telefonem i adresem
nie słyszał; próba zamachu na życia Aleksandra ze strony Marii czy też, jak wolisz, Sivii...
Emilio roześmiał się:
- Dosyć! Dosyć! Obawiam się, że nie będę mógł odpowiedzieć na twoje pytania. Cóż,
tajemnica zawodowa. Poza tym odpowiedzi na niektóre z twoich pytań mogłyby niemile dla
nas wpłynąć na werdykt sądu w wypadku, gdybyśmy (co wykluczam) wpadli w jego ręce. A
jak wiadomo, sprawiedliwość ma ręce raczej długie i bezlitosne. Tak więc nurtujących cię
odpowiedzi dochodz sam, tak jak sam próbowałeś walczyć z nami.
- Wcale nie sam - oburzył się Janusz. - A nas ze stryjkiem to ma pan za nic?
Emilio zasalutował pistoletem.
- Gdzieżbym śmiał, młody człowieku! Ale sam przyznasz, że głównym motorem
waszego działania był Paweł. Twój stryjek przyczynił się raczej zle sprawie, rozgłaszając
wszem i wobec o anomalii w odczycie swego wykrywacza metali. Powinien po cichutku sam
jeszcze raz sprawdzić teren. A tak echo jego nieopatrznych słów dotarło aż do nas i oto
jesteśmy!
- W jaki sposób? - udałem zaciekawienie.
- W prosty - nie dał się złapać na przynętę Emilio. - Zledzenie czcigodnego profesora
wraz z jego asystentką i podmiana ich już w Warszawie. Tak, drogi mój - zaśmiał się - jeśli
się podróżuje w ważnej, pachnącej złotem sprawie (swoją drogą ciekawe, czy ten metal ma
charakterystyczny zapach), nie należy wsiadać do pierwszej z brzegu taksówki, a dopiero do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl