[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sokolscy utyskiwała Klara.
Oblubienica w sukni ślubnej we śnie? To bardzo zła wróżba wyszeptała
Józefa.
Gosposia właśnie wróciła do salonu. Stała przed stołem z tacą pełną drożdżowych
bułek z rodzynkami. Podczas końcówki opowiadania Klary dosłownie wrosła
w podłogę. W jej oczach czaił się paniczny strach.
Niechże Józia da spokój z tymi gusłami i zabobonami rozzłościła się
Barbara. Wszystko Józi straszne, nawet inscenizacje na rynku. Lekceważąco
machnęła ręką. Kiedy sprowadziliśmy się z Jankiem z Warszawy do Zamościa,
przed samym moim ślubem śniłam w tym mieszkaniu podobne sny. Barbara
raptem cała poczerwieniała. W dodatku panna młoda, znikająca na rogu Staszica
i Moranda, była w mojej ślubnej sukience.
O, matko! wyrwało się Klarze.
No właśnie prychnęła gospodyni. Sen mi to z oczu spędzało, że tak
powiem. A jak się zamartwiałam! Wszystkie ciotki i babcie snuły straszne wizje, jak
teraz Józia, no i co? Przeżyliśmy z Jankiem szczęśliwie pięćdziesiąt lat. %7łeby tylko
złe sny się ludziom w życiu przytrafiały, byłoby dobrze. Podobne koszmary miałam
też kilka razy po ślubie. Potem, kiedy życie przyniosło poważniejsze problemy,
śniłam na inne tematy. Skończyło się, jak ręką odjął. W żadne gusła i zabobony nie
wierzę.
Wybuch gniewu gospodyni powstrzymał wszelkie komentarze.
A jak tam sobie Barbara uważa. Józefa obraziła się z powodu krytyki
i podreptała znowu do kuchni.
Przez chwilę przy stole słychać było tylko odgłosy stukających sztućców. Lato było
dość kapryśne. Upalne dni przeplatały gwałtowne burze, jednak ten ranek był piękny.
Przez wielkie okna do salonu Barbary zaglądał fioletowo-biały zamojski ratusz,
skąpany w promieniach słońca.
Po śniadaniu gospodyni stanęła na wprost panoramy Rynku Wielkiego, wpatrzona
w osłonięte kolorowymi parasolami ogródki piwne i w dekoracje z kwiatów. Przed
ratuszem stał zastygły w dziwnej pozie srebrno-złoty upiór. Kolorystyką stroju ostro
odcinał się od bieli schodów i rzezbionej kamiennej balustrady. Strojny pierrot
z czerwoną przepaską na głowie na środku rynku zabawiał maluchy. Poruszał się
przez chwilę z wdziękiem, ale tylko po wrzuceniu pieniążka do puszki. Jakiś dzieciak,
odciągany przez ojca od żywej lalki, wrzeszczał wniebogłosy. Barbara uśmiechnęła
się. Na tle renesansowych kamienic i otaczających rynek podcieni przebierańcy
wydawali się bardziej autentyczni niż mieszkańcy miasta i turyści. Było kolorowo,
słonecznie i radośnie. To uświadomiło ciotce Klary koszmar ostatnich dni. Raptem
ogarnęło ją uczucie determinacji.
Zawisło nad nami jakieś fatum. Po śmierci Rudolfa Sokolskiego muszę zachować
zimną krew i zacząć działać. Być może tylko ja potrafię zapobiec kolejnym
tragediom rozmyślała, odwrócona tyłem do salonu. Nie przestraszą mnie już ani
nie zaskoczą żadne znaki na niebie i ziemi.
Barbara zerknęła ukradkiem w kierunku swoich gości. Klara i Jorgos spokojnie
kończyli śniadanie.
Wiem nie od dzisiaj, że symbolika koloru białego jest złożona i na jawie, i we śnie.
Czasem oznacza szczęście i wesele, a czasem śmierć&
IX
Adam Sokolski był podczas przesłuchania roztargniony i podekscytowany.
Podobno zakochani widzą wszystko przez różowe okulary, ale beztroskie komentarze
ostatniej męskiej latorośli rodu Sokolskich wprawiły w zakłopotanie nawet
policjantów. Jedyne, czego nie można było zarzucić hrabiemu, to brak gustu. Wygląd
Adama, obytego w świecie i przywykłego do kontaktów z różnymi ludzmi, był
nienaganny. Odpowiedni do pory dnia i miejsca, w którym się znalazł. Tego, niestety,
nie można było powiedzieć o jego zachowaniu, które cechowała nonszalancja.
Na wstępie odsunął krzesło dość daleko od biurka i usiadł przed Kaliskim
w nietypowej pozie. Jego elegancki mokasyn, z nogi wspartej na kolanie, znalazł się
na wysokości blatu biurka.
Paweł posłał świadkowi niechętne spojrzenie, ale powstrzymał się od uwag. Spisał
dane i oschłym tonem poprosił:
Niech pan opowie o swoich relacjach z zamordowanym.
Nie mieliśmy żadnych relacji. Wzruszył ramionami.
Kaliski patrzył na niego wyczekująco. W tej sytuacji hrabia rozwinął nieco
wypowiedz:
Poznałem Rudolfa kilka dni temu, a spotkaliśmy się tylko raz w życiu. Gdyby
nie ogłoszenie o moich zaręczynach w Timesie , może nigdy bym go nie spotkał.
Kim był dla pana?
Stryjecznym bratem dziadka. Wbrew temu, jak to zabrzmiało, to całkiem bliska
rodzina.
Dlaczego się panowie nie poznaliście wcześniej?
U mnie w domu nie wspominało się o rodzinie ze strony ojca, a w szczególności
o pradziadku. To był zakazany temat.
I nie interesowało pana nigdy dlaczego?
Pewnie, że tak.
I co?
I nic. Sokolski roześmiał się. Matka nic nie wie, a ojciec, nawet jeśli
wiedział, nie zdradził się z tym nigdy. Ja też, muszę przyznać, nie byłem zbytnio
dociekliwy przyznał rozbrajająco.
Ma pan dużą rodzinę? zainteresował się Cyprian.
Ze strony Sokolskich? Adam odpowiedział pytaniem. Zachowywał się, jakby
myślami był zupełnie gdzie indziej.
Partner Kaliskiego przytaknął głową.
Ze strony Sokolskich prawie żadnej. Dziadek był jedynakiem, tak jak ja i mój
ojciec. %7łył dość krótko. Z kolei dopóki obaj żyli, mam na myśli i ojca, i dziadka, to
o moim pradziadku& Machnął ręką. & nie wolno było nawet rozmawiać.
I nigdy nie próbował pan odnalezć swoich krewnych z tego tak znakomitego
rodu? Cyprian był szczerze zdziwiony.
A pana zdaniem, w jaki sposób miałem ich poszukiwać? Sokolski uśmiechał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Sokolscy utyskiwała Klara.
Oblubienica w sukni ślubnej we śnie? To bardzo zła wróżba wyszeptała
Józefa.
Gosposia właśnie wróciła do salonu. Stała przed stołem z tacą pełną drożdżowych
bułek z rodzynkami. Podczas końcówki opowiadania Klary dosłownie wrosła
w podłogę. W jej oczach czaił się paniczny strach.
Niechże Józia da spokój z tymi gusłami i zabobonami rozzłościła się
Barbara. Wszystko Józi straszne, nawet inscenizacje na rynku. Lekceważąco
machnęła ręką. Kiedy sprowadziliśmy się z Jankiem z Warszawy do Zamościa,
przed samym moim ślubem śniłam w tym mieszkaniu podobne sny. Barbara
raptem cała poczerwieniała. W dodatku panna młoda, znikająca na rogu Staszica
i Moranda, była w mojej ślubnej sukience.
O, matko! wyrwało się Klarze.
No właśnie prychnęła gospodyni. Sen mi to z oczu spędzało, że tak
powiem. A jak się zamartwiałam! Wszystkie ciotki i babcie snuły straszne wizje, jak
teraz Józia, no i co? Przeżyliśmy z Jankiem szczęśliwie pięćdziesiąt lat. %7łeby tylko
złe sny się ludziom w życiu przytrafiały, byłoby dobrze. Podobne koszmary miałam
też kilka razy po ślubie. Potem, kiedy życie przyniosło poważniejsze problemy,
śniłam na inne tematy. Skończyło się, jak ręką odjął. W żadne gusła i zabobony nie
wierzę.
Wybuch gniewu gospodyni powstrzymał wszelkie komentarze.
A jak tam sobie Barbara uważa. Józefa obraziła się z powodu krytyki
i podreptała znowu do kuchni.
Przez chwilę przy stole słychać było tylko odgłosy stukających sztućców. Lato było
dość kapryśne. Upalne dni przeplatały gwałtowne burze, jednak ten ranek był piękny.
Przez wielkie okna do salonu Barbary zaglądał fioletowo-biały zamojski ratusz,
skąpany w promieniach słońca.
Po śniadaniu gospodyni stanęła na wprost panoramy Rynku Wielkiego, wpatrzona
w osłonięte kolorowymi parasolami ogródki piwne i w dekoracje z kwiatów. Przed
ratuszem stał zastygły w dziwnej pozie srebrno-złoty upiór. Kolorystyką stroju ostro
odcinał się od bieli schodów i rzezbionej kamiennej balustrady. Strojny pierrot
z czerwoną przepaską na głowie na środku rynku zabawiał maluchy. Poruszał się
przez chwilę z wdziękiem, ale tylko po wrzuceniu pieniążka do puszki. Jakiś dzieciak,
odciągany przez ojca od żywej lalki, wrzeszczał wniebogłosy. Barbara uśmiechnęła
się. Na tle renesansowych kamienic i otaczających rynek podcieni przebierańcy
wydawali się bardziej autentyczni niż mieszkańcy miasta i turyści. Było kolorowo,
słonecznie i radośnie. To uświadomiło ciotce Klary koszmar ostatnich dni. Raptem
ogarnęło ją uczucie determinacji.
Zawisło nad nami jakieś fatum. Po śmierci Rudolfa Sokolskiego muszę zachować
zimną krew i zacząć działać. Być może tylko ja potrafię zapobiec kolejnym
tragediom rozmyślała, odwrócona tyłem do salonu. Nie przestraszą mnie już ani
nie zaskoczą żadne znaki na niebie i ziemi.
Barbara zerknęła ukradkiem w kierunku swoich gości. Klara i Jorgos spokojnie
kończyli śniadanie.
Wiem nie od dzisiaj, że symbolika koloru białego jest złożona i na jawie, i we śnie.
Czasem oznacza szczęście i wesele, a czasem śmierć&
IX
Adam Sokolski był podczas przesłuchania roztargniony i podekscytowany.
Podobno zakochani widzą wszystko przez różowe okulary, ale beztroskie komentarze
ostatniej męskiej latorośli rodu Sokolskich wprawiły w zakłopotanie nawet
policjantów. Jedyne, czego nie można było zarzucić hrabiemu, to brak gustu. Wygląd
Adama, obytego w świecie i przywykłego do kontaktów z różnymi ludzmi, był
nienaganny. Odpowiedni do pory dnia i miejsca, w którym się znalazł. Tego, niestety,
nie można było powiedzieć o jego zachowaniu, które cechowała nonszalancja.
Na wstępie odsunął krzesło dość daleko od biurka i usiadł przed Kaliskim
w nietypowej pozie. Jego elegancki mokasyn, z nogi wspartej na kolanie, znalazł się
na wysokości blatu biurka.
Paweł posłał świadkowi niechętne spojrzenie, ale powstrzymał się od uwag. Spisał
dane i oschłym tonem poprosił:
Niech pan opowie o swoich relacjach z zamordowanym.
Nie mieliśmy żadnych relacji. Wzruszył ramionami.
Kaliski patrzył na niego wyczekująco. W tej sytuacji hrabia rozwinął nieco
wypowiedz:
Poznałem Rudolfa kilka dni temu, a spotkaliśmy się tylko raz w życiu. Gdyby
nie ogłoszenie o moich zaręczynach w Timesie , może nigdy bym go nie spotkał.
Kim był dla pana?
Stryjecznym bratem dziadka. Wbrew temu, jak to zabrzmiało, to całkiem bliska
rodzina.
Dlaczego się panowie nie poznaliście wcześniej?
U mnie w domu nie wspominało się o rodzinie ze strony ojca, a w szczególności
o pradziadku. To był zakazany temat.
I nie interesowało pana nigdy dlaczego?
Pewnie, że tak.
I co?
I nic. Sokolski roześmiał się. Matka nic nie wie, a ojciec, nawet jeśli
wiedział, nie zdradził się z tym nigdy. Ja też, muszę przyznać, nie byłem zbytnio
dociekliwy przyznał rozbrajająco.
Ma pan dużą rodzinę? zainteresował się Cyprian.
Ze strony Sokolskich? Adam odpowiedział pytaniem. Zachowywał się, jakby
myślami był zupełnie gdzie indziej.
Partner Kaliskiego przytaknął głową.
Ze strony Sokolskich prawie żadnej. Dziadek był jedynakiem, tak jak ja i mój
ojciec. %7łył dość krótko. Z kolei dopóki obaj żyli, mam na myśli i ojca, i dziadka, to
o moim pradziadku& Machnął ręką. & nie wolno było nawet rozmawiać.
I nigdy nie próbował pan odnalezć swoich krewnych z tego tak znakomitego
rodu? Cyprian był szczerze zdziwiony.
A pana zdaniem, w jaki sposób miałem ich poszukiwać? Sokolski uśmiechał [ Pobierz całość w formacie PDF ]