[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w stronę czekoladek. - Wyszła całe wieki temu.
To były pożegnalne czekoladki.
132
Szybko, Star, ruszaj się
 Wyszła wieki temu..."
Lizzie i ja spojrzałyśmy po sobie.
Lizzie szepnęła:
- Mam bardzo złe przeczucia. Rzuciłam się do drzwi, a Lizzie zawołała:
- A co z przyjęciem u Aleksandry?
Zawróciłam, złapałam torbę i znowu pobiegłam do drzwi.
Słyszałam za sobą wielkie racice Okropnego. Aomotały na korytarzu i na chodniku
przed szkołą. Wyminęłam tłum, Okropny rzucił się przez środek. Zatrzymałam się
przy bramie, z trudem łapiąc oddech. Serce dudniło mi w uszach, co nie było
specjalnie miłe. Rozejrzałam się po ulicy.
Star nie było w zasięgu wzroku.
Jono zahamował gwałtownie koło mnie i wrzasnął:
- Nie panikuj, Em. Co jest?
- Nie bądz idiotą, Jono! - Słowa płynęły same. - Ona była nieszczęśliwa.
Wiedziałam to! Powinnam była coś zrobić!
Podbiegła do nas Lizzie. Zgięła się wpół, zasapana. Właśnie zaczęło mi się
wszystko układać w głowie. Przypomniałam sobie podpuchnięte oczy Star. I jej
milczenie.
Jono przyglądał mi się bardzo uważnie.
- Chcesz powiedzieć, że z nią o tym nie rozmawiałaś? -jęknął. - Star wydawała
się ostatnio jakby... zapadnięta w siebie.
- Zamknij się, Jono. Jak śmiesz mnie oskarżać! - wrzasnęłam. - Ty pewnie wiesz,
co czują twoi koledzy w kwestii każdego drobiazgu, co?
- To co innego - odparł. -Jesteśmy facetami.
- Bzdury gadasz, Jono. Seksistowskie bzdury! - krzyknęłam. Zbierało mi się na
płacz.
On na to:
133
- Ale wy trzy zawsze trzymacie się razem. Takie z was dobre przyjaciółki! A Star
miała ostatnio dużo na głowie, prawda?
Milczenie. Czułam się okropnie. Sądząc po minie Lizzie, ona również.
- Pobiegła do autobusu - odezwał się ktoś z boku. - Biegła, ile sił w nogach. A
nogi to ona ma naprawdę długie, nie?
To był Chłopiec z Tubą. Patrzył mi prosto w oczy. Powiedział jeszcze raz:
- Star. Ta, na którą mówicie Amarylis. Pobiegła do autobusu. Och! Jaka ulga!
Lizzie złapała mnie za rękę i uwiesiła się na
mnie.
- Dzięki Bogu! - powtarzała. - Dzięki Bogu!
- Nie, nie do naszego normalnego autobusu do domu -wyjaśnił Chłopiec z Tubą. -
Wsiadła do autobusu, który jedzie w innym kierunku.
i
Rozwiń skrzydła i leć
m
- Zawołajcie Doda! - wrzasnęła Lizzie.
- Nie, Lizzie! Co on poradzi? Wezwie tylko tatę Star, a ja zaczynam podejrzewać,
że to jest właśnie przyczyną kłopotów. .. Dokąd ona mogła pojechać?
Staliśmy tak w trójkę, a obok nas Chłopiec z Tubą. Wszyscy sztywni z przerażenia.
I wtedy Jono powiedział:
- Słuchajcie, założę się, że pojechała do Francji. Tam jest jej mama, nie?
- A przyjęcie? - zawołała Lizzie. - Przecież by go nie opuściła? Chociaż z
drugiej strony, imprezy to chyba nie jest jej żywioł, prawda?
- Co my zrobimy? -jęknęłam i zalałam się łzami. Ogarnęła mnie najprawdziwsza
panika. - Star nie przeżyje w Paryżu!
134
Gubi się nawet w centrum handlowym! Jest taka ufna. Ktoś zrobi jej krzywdę!
- Kto? Francuzi nie są aż tacy zli.
- Nie myślałam o Francuzach, Jono, tylko o złych ludziach w ogóle! Star nie
radzi sobie w życiu. Wiem, że jest bardzo mądra, ale takiego codziennego
zdrowego rozsądku nie ma ani krztyny!
Lodowa kula jeszcze urosła. Teraz wypełniła mnie całą.
- Emmo, już dobrze - powiedział Jono. - Uspokój się. Coś wymyślimy.
Lecz w mojej głowie rozlegał się głośny krzyk: Panika! Absolutnie prawdziwy atak
paniki!
Nie chcę nigdy mieć dzieci. Wystarczy, że trzeba się martwić o przyjaciół.
- Nie mogła zajechać daleko. Nie ma pieniędzy - powiedział.
- Owszem, ma! Zarabia w herbaciarni. Staruszkowie upierają się przy zostawianiu
skromnych napiwków. Alfred, pani Blake i Violet... Ona prawie nie wychodzi z
domu, chyba że z nami. Mogła odłożyć sporą fortunę.
- Emmo! Nie daj się ponieść wyobrazni. Grunt to spokój.
Jono starał się nie stracić nad sobą kontroli, ale dostrzegłam wjego oczach
jakiś cień. Wcale nie był spokojny. Też się martwił.
*\\
Nie ten autobt
Nawet nie chciałan - cym, że Star jedzie jakimś
obcym autobusem. Autobusem, który zabierają daleko od Liz-zie, Jona i ode mnie.
To ma jakiś związek z poczuciem zepchnięcia na margines,
wykluczenia, prawda?
Przypomniałam ją sobie na imprezie u Jona. Powiedziała,
że ojciec nie ma dla niej czasu.
Dlaczego już wtedy do mnie nie dotarło, jaka jest nieszczęśliwa?
A teraz odjechała.
Nie tym autobusem. I prawdopodobnie kupiła sobie bilet
w jedną stronę.
Babska rzecz
- Nie, Jono, nie możesz jechać! 136
Otaczał nas już tłumek kumpli Jona. Wszyscy mieli zmarsz-one czoła,
przestępowali z nogi na nogę, byli szczerze zmar-eni.
- Ale, Em, ja znam lotnisko jak własną kieszeń! - upierał
V
Daj spokój, Jono. To babska rzecz - powiedziała stanówcie. - Star się nie
ucieszy na twój widok. Możecie za-domu nasze torby, żebyśmy nie musiały ich ze
sobą
vviła torbę u stóp Ashada, a ja rzuciłam swoją Jonowi. ie będę targała na
lotnisko puszki po ciastkach! Jono \ za rękę i zaczął mi coś pisać na grzbiecie
dłoni, ?? mu ją wyrwać, ale on na to wrzasnął:
- To mój numer komórki, idiotko! Na wypadek, gdybyście potrzebowały pomocy!
- Spokojna głowa, poradzimy sobie. Ale może pożyczysz nam trochę pieniędzy na
taksówkę? - zapytałam.
- Dobra - mruknął i opróżnił kieszenie. - Ashad? Tunde? - zawołał. - Macie jakąś
kasę?
Uzbierało się całkiem sporo. Wystarczy na taksówkę do samego lotniska. Ale małe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl