[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się na równe nogi. Drzewo przegniło na bagnie i w miejscu, w którym się obłamało, pełno było korników. Trisha
przypatrywała się im przez chwilę z pełną obrzydzenia fascynacją, a potem podeszła do drugiego obalonego pnia
i najpierw go sprawdziła. Robił wrażenie zdrowego, więc usiadła na nim ostrożnie, przyjrzała się bagnu, w które
wpadła, nieświadomie potarła swędzący od ugryzień komarów kark i usiłowała zdecydować, co dalej.
Nie myślała tak jasno jak wówczas, kiedy się obudziła, myślała znacznie mniej jasno, nadal jednak zdawała
sobie sprawę z tego, że ma przed sobą alternatywę: może pozostać na miejscu, czekając na ekipę ratunkową, może
także iść przed siebie, na jej spotkanie. Miała wrażenie, że pozostanie w miejscu nie byłoby takie całkiem głupie, nie
traciłaby energii i w ogóle, a poza tym, utraciwszy strumień jako przewodnika, dokąd właściwie miałaby iść? Jedno
wiedziała na pewno: że na pewno nie wie, jak wybrać właściwy kierunek. Być może każdy krok zbliżają do
cywilizacji, być może też, że ją od niej oddala. Niewykluczone również, że ona po prostu chodzi w kółko.
Z drugiej strony ( Zawsze jest jakaś druga strona, kochanie - powiedział jej kiedyś ojciec) tu nie miała nic
do jedzenia, na dodatek śmierdziało błotem i gnijącymi drzewami, i w ogóle było kompletnie do luftu. Nagle
uświadomiła sobie, że jeśli zostanie na miejscu i do wieczora nie pojawi się pomoc, będzie musiała tutaj nocować!
Co za potworna perspektywa! Mała polanka w kształcie półksiężyca w porównaniu z tym koszmarnym otoczeniem
wydawała się po prostu rajem.
Trisha wstała i spojrzała w kierunku, w którym płynął strumyk... nim znikł. Przede wszystkim dostrzegła
gęstwę szarawych pni i koronkę splatających się ze sobą gałęzi, w tle jednak zauważyła coś zielonego. Coś
wznoszącego się wysoko i zielonego, a jeśli to byto wzgórze? Być może nawet porośnięte golteriami? Hej, czemu
nie? Przecież mijała gęste kępki ich krzaczków. Powinna je właściwie zbierać do plecaka, ale po drodze tak bardzo
koncentrowała się na strumyku, że nawet jej to do głowy nie przyszło. Teraz jednak strumień znikł, a Trisha znów
była głodna. Nie śmiertelnie głodna, przynajmniej jeszcze nie teraz, lecz z całą pewnością głodna.
Zrobiła dwa kroki do przodu, stąpnęła na kawałek miękkiej ziemi i z głębokim niesmakiem przyjrzała się
wodzie, natychmiast wypełniającej ślad po jej reeboku. Czy ma iść dalej? Czy ma iść dalej wyłącznie dlatego, że
wydawało się jej, iż widzi drugą stronę?
- Mogą tu być lotne piaski - powiedziała do siebie.
Ależ oczywiście - zgodził się z nią natychmiast chłodny głos w jej głowie. Wydawał się rozbawiony. -
Lotne piaski! Krokodyle! %7Å‚eby już nie wspomnieć o maÅ‚ych szarych ludzikach z «Z archiwum X», wtykajÄ…cych ci
sondy w pupÄ™ .
Cofnęła się kilka kroków, usiadła i znów rozważyła sytuację. Nieświadomie przygryzała dolną wargę. Nie
widziała wirujących jej nad głową owadów. Iść czy zostać? Zostać czy iść?
Dziesięć minut pózniej ruszyła przed siebie, kierowana ślepą nadzieją... i myślą o jagodach. Niech to diabli,
była już prawie gotowa jeść liście! Oczami wyobrazni ujrzała samą siebie, zbierającą jaskrawoczerwone golterie na
zboczu przyjemnego, zielonego wzgórza, niczym dziewczynka z ilustracji w podręczniku (zapomniała już o błocie
na twarzy i potarganych, brudnych włosach). Tak, oczami wyobrazni ujrzała samą siebie, zbierającą golterie,
wspinającą się na szczyt pagórka, spoglądającą ze szczytu i widzącą...
.. .drogę - pomyślała. Zwykłą gruntową drogę z żywopłotami po obu stronach... konie pasące się na łące,
a w oddali stodołę. Czerwoną stodołę z pomalowanymi na biało deskami na rogach.
Zwariowała. Ogłupiała z kretesem.
Ale... czy naprawdę zwariowała? a może zaledwie pół godziny marszu dzieli ją od bezpiecznego miejsca,
nadal zagubioną w lesie, bo boi się zrobić te kilka kroków.
- Doskonale - powiedziała głośno, wstając i nerwowo poprawiając paski plecaka. - Doskonale, idziemy na
jagody.
Ale jeśli zrobi się zbyt obrzydliwie, wracam. - Po raz ostatni sprawdziła, czy paski trzymają się mocno, po
czym ruszyła przed siebie, ostrożnie, przy każdym kroku sprawdzając spoistość ziemi, szerokim łukiem omijając
stojące jeszcze martwe drzewa i leżące na ziemi stosy przegniłych gałęzi.
Szła tak może z pół godziny, może czterdzieści minut, nim wreszcie odkryła to, co przed nią odkryły
tysiące, a może nawet miliony ludzi: kiedy robi się zbyt obrzydliwie, najczęściej za pózno jest również, by wrócić.
Przeniosła nogę z wilgotnego, lecz dość twardego kawałka ziemi na garb, który wcale nie był garbem, lecz tylko go
udawał, i jej stopa zanurzyła się w zimnym obrzydlistwie, za gęstym na wodę, ale za rzadkim na błoto. Straciła
równowagę, złapała wystającą suchą gałąz, krzyknęła ze strachu i obrzydzenia, kiedy ta gałąz pękła jej w ręku,
i padła na spłachetek trawy, na której roiły się robale. Podciągnęła kolano do piersi i zdołała wyrwać stopę z mazi.
Stopa z niej wyszła, ale reebok utkwił tam na dobre.
- Nie! - krzyknęła Trisha tak przerazliwie, że na jej głos poderwał się w powietrze wielki biały ptak,
podciągając pod siebie długie czarne łapy, w innym miejscu i innym czasie Trisha przyglądałaby mu się z pełnym
zdumienia zachwytem, w tej chwili jednak zaledwie go zauważyła. Obróciła się na klęczkach - prawą nogę pokrytą
miała aż po kolano lśniącą czarną mazią - i zanurzyła dłoń w wypełniającą się błyskawicznie wodą dziurę w ziemi,
w której jeszcze przed chwilą tkwiła jej stopa.
- Nie dostaniesz go! - krzyczała. - Jest mój i ty go nie dostaniesz!
Macała w grząskim błocie, zrywając te korzenie, które były wystarczająco cienkie, by je zerwać, i omijając
te, których zerwać nie zdołała. Coś najwyrazniej w świecie żywego otarło się jej o dłoń, w chwilę pózniej złapała but [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
się na równe nogi. Drzewo przegniło na bagnie i w miejscu, w którym się obłamało, pełno było korników. Trisha
przypatrywała się im przez chwilę z pełną obrzydzenia fascynacją, a potem podeszła do drugiego obalonego pnia
i najpierw go sprawdziła. Robił wrażenie zdrowego, więc usiadła na nim ostrożnie, przyjrzała się bagnu, w które
wpadła, nieświadomie potarła swędzący od ugryzień komarów kark i usiłowała zdecydować, co dalej.
Nie myślała tak jasno jak wówczas, kiedy się obudziła, myślała znacznie mniej jasno, nadal jednak zdawała
sobie sprawę z tego, że ma przed sobą alternatywę: może pozostać na miejscu, czekając na ekipę ratunkową, może
także iść przed siebie, na jej spotkanie. Miała wrażenie, że pozostanie w miejscu nie byłoby takie całkiem głupie, nie
traciłaby energii i w ogóle, a poza tym, utraciwszy strumień jako przewodnika, dokąd właściwie miałaby iść? Jedno
wiedziała na pewno: że na pewno nie wie, jak wybrać właściwy kierunek. Być może każdy krok zbliżają do
cywilizacji, być może też, że ją od niej oddala. Niewykluczone również, że ona po prostu chodzi w kółko.
Z drugiej strony ( Zawsze jest jakaś druga strona, kochanie - powiedział jej kiedyś ojciec) tu nie miała nic
do jedzenia, na dodatek śmierdziało błotem i gnijącymi drzewami, i w ogóle było kompletnie do luftu. Nagle
uświadomiła sobie, że jeśli zostanie na miejscu i do wieczora nie pojawi się pomoc, będzie musiała tutaj nocować!
Co za potworna perspektywa! Mała polanka w kształcie półksiężyca w porównaniu z tym koszmarnym otoczeniem
wydawała się po prostu rajem.
Trisha wstała i spojrzała w kierunku, w którym płynął strumyk... nim znikł. Przede wszystkim dostrzegła
gęstwę szarawych pni i koronkę splatających się ze sobą gałęzi, w tle jednak zauważyła coś zielonego. Coś
wznoszącego się wysoko i zielonego, a jeśli to byto wzgórze? Być może nawet porośnięte golteriami? Hej, czemu
nie? Przecież mijała gęste kępki ich krzaczków. Powinna je właściwie zbierać do plecaka, ale po drodze tak bardzo
koncentrowała się na strumyku, że nawet jej to do głowy nie przyszło. Teraz jednak strumień znikł, a Trisha znów
była głodna. Nie śmiertelnie głodna, przynajmniej jeszcze nie teraz, lecz z całą pewnością głodna.
Zrobiła dwa kroki do przodu, stąpnęła na kawałek miękkiej ziemi i z głębokim niesmakiem przyjrzała się
wodzie, natychmiast wypełniającej ślad po jej reeboku. Czy ma iść dalej? Czy ma iść dalej wyłącznie dlatego, że
wydawało się jej, iż widzi drugą stronę?
- Mogą tu być lotne piaski - powiedziała do siebie.
Ależ oczywiście - zgodził się z nią natychmiast chłodny głos w jej głowie. Wydawał się rozbawiony. -
Lotne piaski! Krokodyle! %7Å‚eby już nie wspomnieć o maÅ‚ych szarych ludzikach z «Z archiwum X», wtykajÄ…cych ci
sondy w pupÄ™ .
Cofnęła się kilka kroków, usiadła i znów rozważyła sytuację. Nieświadomie przygryzała dolną wargę. Nie
widziała wirujących jej nad głową owadów. Iść czy zostać? Zostać czy iść?
Dziesięć minut pózniej ruszyła przed siebie, kierowana ślepą nadzieją... i myślą o jagodach. Niech to diabli,
była już prawie gotowa jeść liście! Oczami wyobrazni ujrzała samą siebie, zbierającą jaskrawoczerwone golterie na
zboczu przyjemnego, zielonego wzgórza, niczym dziewczynka z ilustracji w podręczniku (zapomniała już o błocie
na twarzy i potarganych, brudnych włosach). Tak, oczami wyobrazni ujrzała samą siebie, zbierającą golterie,
wspinającą się na szczyt pagórka, spoglądającą ze szczytu i widzącą...
.. .drogę - pomyślała. Zwykłą gruntową drogę z żywopłotami po obu stronach... konie pasące się na łące,
a w oddali stodołę. Czerwoną stodołę z pomalowanymi na biało deskami na rogach.
Zwariowała. Ogłupiała z kretesem.
Ale... czy naprawdę zwariowała? a może zaledwie pół godziny marszu dzieli ją od bezpiecznego miejsca,
nadal zagubioną w lesie, bo boi się zrobić te kilka kroków.
- Doskonale - powiedziała głośno, wstając i nerwowo poprawiając paski plecaka. - Doskonale, idziemy na
jagody.
Ale jeśli zrobi się zbyt obrzydliwie, wracam. - Po raz ostatni sprawdziła, czy paski trzymają się mocno, po
czym ruszyła przed siebie, ostrożnie, przy każdym kroku sprawdzając spoistość ziemi, szerokim łukiem omijając
stojące jeszcze martwe drzewa i leżące na ziemi stosy przegniłych gałęzi.
Szła tak może z pół godziny, może czterdzieści minut, nim wreszcie odkryła to, co przed nią odkryły
tysiące, a może nawet miliony ludzi: kiedy robi się zbyt obrzydliwie, najczęściej za pózno jest również, by wrócić.
Przeniosła nogę z wilgotnego, lecz dość twardego kawałka ziemi na garb, który wcale nie był garbem, lecz tylko go
udawał, i jej stopa zanurzyła się w zimnym obrzydlistwie, za gęstym na wodę, ale za rzadkim na błoto. Straciła
równowagę, złapała wystającą suchą gałąz, krzyknęła ze strachu i obrzydzenia, kiedy ta gałąz pękła jej w ręku,
i padła na spłachetek trawy, na której roiły się robale. Podciągnęła kolano do piersi i zdołała wyrwać stopę z mazi.
Stopa z niej wyszła, ale reebok utkwił tam na dobre.
- Nie! - krzyknęła Trisha tak przerazliwie, że na jej głos poderwał się w powietrze wielki biały ptak,
podciągając pod siebie długie czarne łapy, w innym miejscu i innym czasie Trisha przyglądałaby mu się z pełnym
zdumienia zachwytem, w tej chwili jednak zaledwie go zauważyła. Obróciła się na klęczkach - prawą nogę pokrytą
miała aż po kolano lśniącą czarną mazią - i zanurzyła dłoń w wypełniającą się błyskawicznie wodą dziurę w ziemi,
w której jeszcze przed chwilą tkwiła jej stopa.
- Nie dostaniesz go! - krzyczała. - Jest mój i ty go nie dostaniesz!
Macała w grząskim błocie, zrywając te korzenie, które były wystarczająco cienkie, by je zerwać, i omijając
te, których zerwać nie zdołała. Coś najwyrazniej w świecie żywego otarło się jej o dłoń, w chwilę pózniej złapała but [ Pobierz całość w formacie PDF ]