[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wycierpiał z jego powodu. Nie było odpowiedzi, lecz pilot
ciągnął dalej, w nadziei, że jego słowa przenikną nawet barierę
nieświadomości.
- Wchodzę do tego domu. Wiem, że to tutaj. Bóg jeden wie,
dlaczego, ale jestem pewien. Nie ruszaj się stąd, po prostu
odpoczywaj. Wystarczająco dużo już zrobiłeś. Reszta należy już
do mnie.
Wysiadł z auta, zamykając za sobą cicho drzwi, po czym
stanął, niewrażliwy na chłód, i przyjrzał się domowi. Był on
wciąż odległy o jakieś sto metrów i pilot dostrzegł teraz inne
światła po jego obu stronach, częściowo przesłonięte przez
wysokie ogrodzenia i gęste, choć nagie drzewa. Wszystkie
budynki stały co najmniej paręset metrów od siebie, dając swym
mieszkańcom poczucie prywatności i osamotnienia, wysoko
cenionego spokoju. Lecz dom, którego szukał, odznaczał się
szczególną rezerwą.
Trudno było określić, co tak bardzo różniło go od sąsiadów.
Może fakt, że inne domy zdawały się żyć, ciepłe światło
przenikające przez szpary w zasłonach zdradzało toczące się
wewnątrz ukryte sprawy. Ten dom wydawał się martwy.
Keller odszedł od samochodu i skierował się w stronę
budynku. Jego buty z chrzęstem miażdżyły małe kamyczki,
przewrażliwiony słuch podkreślał jeszcze ten odgłos. I nagle
drzemiąca konstrukcja jakby przebudziła się od dziwnej świado-
mości. Czarne okna obserwowały jego nadejście, pytając go, po
co tu przyszedł, jakie żywi zamiary. Budynek przemienił się
w chytrą istotę, zazdrośnie strzegącą swego sekretu, zakazującą
mu wejścia, choć jednocześnie wyzywającą go, aby to uczynił.
Przystanął przy bramie i przyjrzał się domowi, szukając jakich-
kolwiek oznak życia. Lecz kamienna twarz pozostawała nie-
przenikniona.
Pchnął furtę, nie przejmując się zupełnie zgrzytem zardzewia-
łych zawiasów, i ruszył ścieżką do frontowych drzwi. Wciąż czuł
strach, ale ciekawość przezwyciężyła jego podenerwowanie.
Nacisnął dzwonek i zaczął nasłuchiwać.
W środku nic się nie poruszyło. %7ładnego dzwięku.
Zadzwonił raz jeszcze, słysząc jedynie delikatny brzęk dzwon-
ka przez zamknięte drzwi.
Nikt nie podszedł.
Zszedł ze ścieżki i zaczął przeciskać się przez otaczające
budynek krzaki, kierując się do bocznego okna. Zasłony były
zaciągnięte, mała zaś szpara w miejscu, gdzie się stykały,
ukazywała jedynie ciemność. Odstąpił do tyłu, zadzierając
głowę, i zajrzał w okna na piętrze. Czy to sztuczki wyobrazni,
czy też rzeczywiście dostrzegł prawie niewidoczne drgnięcie
zasłony? Wrócił do frontowych drzwi i ponownie nacisnął
dzwonek.
Wciąż brak odpowiedzi.
Może Hobbs się pomylił? Czyżby wyczerpanie i ból opanowa-
ły jego umysł, igrając z wyobraznią, a nowy głos był tylko jego
własną desperacką próbą odnalezienia rozwiązania? Nie, on,
Keller, czuł to także. Odpowiedz znajdowała się tutaj. We-
wnątrz tego domu.
Obszedł go z jednej strony.
W ciemności Keller nie zauważył innych śladów stóp w błocie
zapuszczonego ogrodu. Kiedy skręcał za róg, coś nagle zaatako-
wało jego zawziętość, jego postanowienie na moment osłabło,
gdy przepłynęło przez niego dziwne, niemal elektryczne uczucie.
Serce zabiło mu szaleńczo i musiał oprzeć się ręką o ścianę
budynku, póki nie uspokoiło się i nie powróciło do w miarę
regularnego rytmu. Strach? Częściowo. Ale głównie obawa
przed czymś. Czuł, że jest bliski uzyskania odpowiedzi, pozna-
nia przyczyny śmierci wszystkich tych ludzi, sposobu, w jaki
zostało to przeprowadzone. I jeszcze czegoś. Być może przyczy-
ny własnego ocalenia.
Nowa siła wyparła słabość z jego ciała. Odepchnął się od
ściany. Teraz stawiał kroki ostrożniej. Dostrzegał czarny zarys
drzwi i sąsiadujące z nimi okno. Nagły ruch w oknie sprawił, że
przypadł do ziemi i zamarł w bezruchu. Z ulgą stwierdził, że to
tylko zasłony, kołysane dostającym się przez otwartą szybę
chłodnym wietrzykiem.
Czemu jednak okno było otwarte?
Keller zaczął skradać się ku niemu. Jego nozdrza uderzyła
nikła, odpychająca woń, którą od niedawna tak dobrze poznał.
Zapach rozkładającego się ciała.
Nie był zbyt silny, nie mogło być jednak żadnej pomyłki co do
jego charakteru: nie niematerialna zgnilizna, roztaczana przez
duchy, lecz fizyczny rozkład ludzkiego ciała. W środku był trup.
Z nieprzekonywającą myślą, że może to tylko szczątki
martwego zwierzęcia, Keller ostrożnie rozsunął zasłony i wytę-
żył wzrok, próbując przeniknąć ciemność. Nic. Tylko czerń:
Z napiętymi do granic wytrzymałości nerwami wcisnął głowę
w otwór, wstrzymując oddech. W dalszym ciągu nic nie widział.
Rozsunął story jeszcze szerzej, uniósł nogę nad parapetem i do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
wycierpiał z jego powodu. Nie było odpowiedzi, lecz pilot
ciągnął dalej, w nadziei, że jego słowa przenikną nawet barierę
nieświadomości.
- Wchodzę do tego domu. Wiem, że to tutaj. Bóg jeden wie,
dlaczego, ale jestem pewien. Nie ruszaj się stąd, po prostu
odpoczywaj. Wystarczająco dużo już zrobiłeś. Reszta należy już
do mnie.
Wysiadł z auta, zamykając za sobą cicho drzwi, po czym
stanął, niewrażliwy na chłód, i przyjrzał się domowi. Był on
wciąż odległy o jakieś sto metrów i pilot dostrzegł teraz inne
światła po jego obu stronach, częściowo przesłonięte przez
wysokie ogrodzenia i gęste, choć nagie drzewa. Wszystkie
budynki stały co najmniej paręset metrów od siebie, dając swym
mieszkańcom poczucie prywatności i osamotnienia, wysoko
cenionego spokoju. Lecz dom, którego szukał, odznaczał się
szczególną rezerwą.
Trudno było określić, co tak bardzo różniło go od sąsiadów.
Może fakt, że inne domy zdawały się żyć, ciepłe światło
przenikające przez szpary w zasłonach zdradzało toczące się
wewnątrz ukryte sprawy. Ten dom wydawał się martwy.
Keller odszedł od samochodu i skierował się w stronę
budynku. Jego buty z chrzęstem miażdżyły małe kamyczki,
przewrażliwiony słuch podkreślał jeszcze ten odgłos. I nagle
drzemiąca konstrukcja jakby przebudziła się od dziwnej świado-
mości. Czarne okna obserwowały jego nadejście, pytając go, po
co tu przyszedł, jakie żywi zamiary. Budynek przemienił się
w chytrą istotę, zazdrośnie strzegącą swego sekretu, zakazującą
mu wejścia, choć jednocześnie wyzywającą go, aby to uczynił.
Przystanął przy bramie i przyjrzał się domowi, szukając jakich-
kolwiek oznak życia. Lecz kamienna twarz pozostawała nie-
przenikniona.
Pchnął furtę, nie przejmując się zupełnie zgrzytem zardzewia-
łych zawiasów, i ruszył ścieżką do frontowych drzwi. Wciąż czuł
strach, ale ciekawość przezwyciężyła jego podenerwowanie.
Nacisnął dzwonek i zaczął nasłuchiwać.
W środku nic się nie poruszyło. %7ładnego dzwięku.
Zadzwonił raz jeszcze, słysząc jedynie delikatny brzęk dzwon-
ka przez zamknięte drzwi.
Nikt nie podszedł.
Zszedł ze ścieżki i zaczął przeciskać się przez otaczające
budynek krzaki, kierując się do bocznego okna. Zasłony były
zaciągnięte, mała zaś szpara w miejscu, gdzie się stykały,
ukazywała jedynie ciemność. Odstąpił do tyłu, zadzierając
głowę, i zajrzał w okna na piętrze. Czy to sztuczki wyobrazni,
czy też rzeczywiście dostrzegł prawie niewidoczne drgnięcie
zasłony? Wrócił do frontowych drzwi i ponownie nacisnął
dzwonek.
Wciąż brak odpowiedzi.
Może Hobbs się pomylił? Czyżby wyczerpanie i ból opanowa-
ły jego umysł, igrając z wyobraznią, a nowy głos był tylko jego
własną desperacką próbą odnalezienia rozwiązania? Nie, on,
Keller, czuł to także. Odpowiedz znajdowała się tutaj. We-
wnątrz tego domu.
Obszedł go z jednej strony.
W ciemności Keller nie zauważył innych śladów stóp w błocie
zapuszczonego ogrodu. Kiedy skręcał za róg, coś nagle zaatako-
wało jego zawziętość, jego postanowienie na moment osłabło,
gdy przepłynęło przez niego dziwne, niemal elektryczne uczucie.
Serce zabiło mu szaleńczo i musiał oprzeć się ręką o ścianę
budynku, póki nie uspokoiło się i nie powróciło do w miarę
regularnego rytmu. Strach? Częściowo. Ale głównie obawa
przed czymś. Czuł, że jest bliski uzyskania odpowiedzi, pozna-
nia przyczyny śmierci wszystkich tych ludzi, sposobu, w jaki
zostało to przeprowadzone. I jeszcze czegoś. Być może przyczy-
ny własnego ocalenia.
Nowa siła wyparła słabość z jego ciała. Odepchnął się od
ściany. Teraz stawiał kroki ostrożniej. Dostrzegał czarny zarys
drzwi i sąsiadujące z nimi okno. Nagły ruch w oknie sprawił, że
przypadł do ziemi i zamarł w bezruchu. Z ulgą stwierdził, że to
tylko zasłony, kołysane dostającym się przez otwartą szybę
chłodnym wietrzykiem.
Czemu jednak okno było otwarte?
Keller zaczął skradać się ku niemu. Jego nozdrza uderzyła
nikła, odpychająca woń, którą od niedawna tak dobrze poznał.
Zapach rozkładającego się ciała.
Nie był zbyt silny, nie mogło być jednak żadnej pomyłki co do
jego charakteru: nie niematerialna zgnilizna, roztaczana przez
duchy, lecz fizyczny rozkład ludzkiego ciała. W środku był trup.
Z nieprzekonywającą myślą, że może to tylko szczątki
martwego zwierzęcia, Keller ostrożnie rozsunął zasłony i wytę-
żył wzrok, próbując przeniknąć ciemność. Nic. Tylko czerń:
Z napiętymi do granic wytrzymałości nerwami wcisnął głowę
w otwór, wstrzymując oddech. W dalszym ciągu nic nie widział.
Rozsunął story jeszcze szerzej, uniósł nogę nad parapetem i do [ Pobierz całość w formacie PDF ]