[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nic podobnego. Darcy chciała poznać nowych ludzi,
a ja nie chciałem, żeby po ciemku jechała sama.
- Skoro tak, to musi przede wszystkim poznać Melanie.
Jestem przekonany, że panie łączy dużo wspólnego - wyce-
dził Jed jadowitym tonem i zawołał: - Kochanie!
Skinął na żonę. Darcy odwróciła się i zobaczyła nadcho-
dzącą piękną kobietę. Miała ogromne zielone oczy i jasne
włosy koloru pszenicy. Patrząc na tę anielską twarz, Darcy
poczuła skurcz serca. Aatwo było zrozumieć, dlaczego Coo-
per się w niej zakochał. Była drobna, delikatna i wytworna,
prawie nierzeczywista. Trudno było wyobrazić ją sobie przy
obieraniu ziemniaków lub zmywaniu naczyń. Nawet nie szła
zwyczajnie, lecz jakby płynęła.
Darcy zerknęła na ukochanego. Miał twarz bez wyrazu,
oczy zimne i obojętne. Wokół nich zapanowała jakaś próżnia,
przytłaczająca cisza pośród gwaru rozmów.
Przerwała ją Melanie, mówiąc dziwnie schrypniętym
głosem:
- O, kogo widzę? Dobry wieczór, Cooper.
- Dobry wieczór.
- Pozwól, kochanie, to pani Darcy Meadows - pospiesz-
S
R
nie rzekł jej mąż. - Mówiłem ci, że spotkaliśmy się w skle-
pie. Pamiętasz?
Objął Darcy w talii, lecz gdy zobaczył minę Coopera,
opuścił rękę i sztucznie się roześmiał. Melanie również do-
strzegła wyraz oczu Coopera i po jej twarzy przemknął cień.
- Pamiętam - rzekła chłodno. - Byłeś panią oczarowany.
Cooper zacisnął pięści, a Darcy czym prędzej powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Melanie spojrzała na nią, jakby dopiero teraz ją zauważy-
ła. Darcy była szczupła, lecz przy wiotkiej pani domu czuła
się wielka i gruba, w dodatku niestosownie ubrana.
- Dziękuję. Miło mi, że pani przyjechała. - Melanie rzu-
ciła Cooperowi osobliwe spojrzenie spod długich rzęs. - Bar-
dzo mi miło,
Darcy wcale nie podobało się owo spojrzenie. Było chłod-
ne, wyrachowane, jak gdyby Melanie zastanawiała się, czy
potrafi znowu rozbudzić w Cooperze miłość.
- Myślałam, że będziemy pod gołym niebem i dlatego
zabrałam szal - rzekła Darcy. - Ale chyba będzie mi za go-
rąco. Gdzie mogłabym go zostawić?
Sądziła, że gospodarze zrozumieją aluzję, lecz nie znała
Melanie, która powiedziała:
- Zaprowadzę panią. - Widząc, że Cooper zamierza iść
z nimi, dodała: - Ty zostajesz. Pani sama trafi z powrotem.
Darcy nie miała wyboru i musiała iść. Minęły idealnie
przystrzyżony trawnik i weszły do domu, wyglądającego jak
przeniesiona na prowincję kopia miejskiej rezydencji.
- Piękny dom - uprzejmie powiedziała Darcy.
W głębi duszy uważała, że jest okropny. Może w mieście
S
R
wyglądałby dobrze, lecz na wsi sprawiał raczej groteskowe
wrażenie.
- Różni się od tego w Bindaburze, prawda?'- spytała Me-
lanie.
Dom Billa Meadowsa był zaniedbany, ale miał swoisty
urok. I przede wszystkim pasował do otoczenia, podczas gdy
dom Murrayów raził.
- Diametralnie - przyznała Darcy zgodnie z prawdą i za-
pytała pozornie obojętnym tonem: - Dobrze zna pani Binda-
burrę?
Piękna kobieta zaśmiała się niewesoło, co mogło ozna-
czać, że nie jest zadowolona z życia.
- Jak według pani poznałam Coopera?
- Mówił, że państwo dorastali w tych samych stronach.
- A tak. Mój ojciec był wspólnikiem pani wuja w Binda-
burze.
- Pani ojciec? - Darcy aż przystanęła. - Naprawdę?
- Owszem. - Melanie wysoko uniosła brwi. - Dziwne,
że Cooper o tym pani nie powiedział.
Darcy tak się ucieszyła ową wiadomością, że miała ochotę
podskoczyć z radości. Pomyślała, że może ojciec Melanie był
tym wspólnikiem, któremu wuj nie ufał. Lecz skoro tak spra-
wy się miały, skąd wziął się trzeci, czyli Cooper? I dlaczego
nic o tym nie wspomniał?
- Tak - mruknęła. - Bardzo dziwne.
- Czy już się oświadczył? - zapytała Melanie bezceremo-
nialnie.
Darcy spojrzała na nią wyniośle.
- Słucham?
- Och, niech się pani nie martwi, na pewno to zrobi.
S
R
- Nie rozumiem, o czym pani mówi. - Skrzywiła się zde-
gustowana. -I skąd ta pewność?
- Z doświadczenia. - Melanie zmrużyła oczy. - Proszę
nie zapominać, że znam go dłużej niż pani. Nawet miałam
za niego wyjść... Mówił pani?
- Tak. Wiem, że pani rzuciła go, bo wolała swego obec-
nego męża - odparła Darcy bez zająknienia.
- A więc taką wersję pani podał? - Uśmiechnęła się z po-
litowaniem. - Podejrzewam, że on nie jest z panią stuprocen-
towo szczery. To on zerwał zaręczyny, nie ja. A wie pani,
czemu? Bo dowiedział się, że mój ojciec sprzedał swój udział
w Bindaburze. Cooper zawsze pragnął tylko jednego: Binda-
burry... Już nie mogłam o niej słuchać. Gdy się zaręczyliśmy,
byłam młodziutka i szalenie naiwna. Naprawdę byłam prze-
konana, że on mnie kocha! - Pokręciła głową, jak gdyby
i teraz się sobie dziwiła. - Prędko zorientowałam się, że za-
leży mu jedynie na posiadaniu tamtego majątku. Był nawet
gotów mnie poślubić, byle dopiąć swego. Myślał, że ojciec
da mi w prezencie ślubnym swój udział, więc gdy dowiedział
się, że odsprzedał go Jedowi, zerwał zaręczyny!
Darcy robiło się niedobrze.
- A pani z tego skorzystała i natychmiast wyszła za rywa-
la?
Melanie udała, że nie zauważyła sarkazmu.
- Byłam bardzo młoda. Przyznaję, że wyszłam za Jeda
jakby rykoszetem, ale ani przez moment tego nie żałowałam,
bo mam bardzo dobrego męża. Ale chyba do końca nie wy-
leczyłam się z uczuć do Coopera. Jest wyjątkowym mężczy-
zną, potrafi być czarujący i niebezpiecznie atrakcyjny...
O tym zapewne już się pani przekonała.
Przed oczami Darcy przesunęły się obrazy: Cooper wraca
S
R
z pracy; patrzy na nią ciepło, czasem z rozbawieniem; roz-
biera się, kładzie obok i bierze ją w ramiona...
- Uważam, że... jest... bardzo miły.
- Supergość. - W ustach anielsko pięknej kobiety gwa-
rowy zwrot zabrzmiał jak zgrzyt. - Na pewno skakał z rado-
ści, gdy usłyszał, że pan Meadows zapisał wszystko pannie.
I to ładnej. Założę się, że gotów jest poślubić panią, byle
dostać Bindaburrę. Ja na pani miejscu przed ślubem spisała-
bym z nim umowę. W przeciwnym razie może tak uprzy-
krzyć pani życie, że w końcu odda mu pani swoją połowę,
byle mieć święty spokój.
Z trudem panując nad sobą, Darcy zapytała:
- Na jakiej podstawie sądzi pani, że małżeństwo z nim
w ogóle wchodzi w grę?
- Przede mną nic się nie ukryje. - Melanie spojrzała na
nią z wyższością. - Przecież widać gołym okiem, że pani jest
w nim zakochana. Mówię wyłącznie z życzliwości, to wszy-
stko. Nie chciałabym, żeby pani cierpiała tak, jak ja. Prze-
praszam, muszę wracać.
Wiadomo, że niektórzy ludzie wtrącanie się w cudze spra-
wy nazywają dawaniem dobrych rad z życzliwości. Darcy
podejrzewała, że Melanie pragnie skłócić ją z Cooperem,
lecz nie rozumiała, po co. Do reszty straciła humor i z posęp-
ną miną patrzyła na odchodzącą. Nie podobała się jej ani
Melanie Murray, ani to, co mówiła. Nie ufała jej, a jednak
zastanawiała się, czyja wersja zerwania jest. bliższa prawdy.
Gdyby nie ten nieszczęsny list, bezwarunkowo wierzyłaby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
- Nic podobnego. Darcy chciała poznać nowych ludzi,
a ja nie chciałem, żeby po ciemku jechała sama.
- Skoro tak, to musi przede wszystkim poznać Melanie.
Jestem przekonany, że panie łączy dużo wspólnego - wyce-
dził Jed jadowitym tonem i zawołał: - Kochanie!
Skinął na żonę. Darcy odwróciła się i zobaczyła nadcho-
dzącą piękną kobietę. Miała ogromne zielone oczy i jasne
włosy koloru pszenicy. Patrząc na tę anielską twarz, Darcy
poczuła skurcz serca. Aatwo było zrozumieć, dlaczego Coo-
per się w niej zakochał. Była drobna, delikatna i wytworna,
prawie nierzeczywista. Trudno było wyobrazić ją sobie przy
obieraniu ziemniaków lub zmywaniu naczyń. Nawet nie szła
zwyczajnie, lecz jakby płynęła.
Darcy zerknęła na ukochanego. Miał twarz bez wyrazu,
oczy zimne i obojętne. Wokół nich zapanowała jakaś próżnia,
przytłaczająca cisza pośród gwaru rozmów.
Przerwała ją Melanie, mówiąc dziwnie schrypniętym
głosem:
- O, kogo widzę? Dobry wieczór, Cooper.
- Dobry wieczór.
- Pozwól, kochanie, to pani Darcy Meadows - pospiesz-
S
R
nie rzekł jej mąż. - Mówiłem ci, że spotkaliśmy się w skle-
pie. Pamiętasz?
Objął Darcy w talii, lecz gdy zobaczył minę Coopera,
opuścił rękę i sztucznie się roześmiał. Melanie również do-
strzegła wyraz oczu Coopera i po jej twarzy przemknął cień.
- Pamiętam - rzekła chłodno. - Byłeś panią oczarowany.
Cooper zacisnął pięści, a Darcy czym prędzej powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Melanie spojrzała na nią, jakby dopiero teraz ją zauważy-
ła. Darcy była szczupła, lecz przy wiotkiej pani domu czuła
się wielka i gruba, w dodatku niestosownie ubrana.
- Dziękuję. Miło mi, że pani przyjechała. - Melanie rzu-
ciła Cooperowi osobliwe spojrzenie spod długich rzęs. - Bar-
dzo mi miło,
Darcy wcale nie podobało się owo spojrzenie. Było chłod-
ne, wyrachowane, jak gdyby Melanie zastanawiała się, czy
potrafi znowu rozbudzić w Cooperze miłość.
- Myślałam, że będziemy pod gołym niebem i dlatego
zabrałam szal - rzekła Darcy. - Ale chyba będzie mi za go-
rąco. Gdzie mogłabym go zostawić?
Sądziła, że gospodarze zrozumieją aluzję, lecz nie znała
Melanie, która powiedziała:
- Zaprowadzę panią. - Widząc, że Cooper zamierza iść
z nimi, dodała: - Ty zostajesz. Pani sama trafi z powrotem.
Darcy nie miała wyboru i musiała iść. Minęły idealnie
przystrzyżony trawnik i weszły do domu, wyglądającego jak
przeniesiona na prowincję kopia miejskiej rezydencji.
- Piękny dom - uprzejmie powiedziała Darcy.
W głębi duszy uważała, że jest okropny. Może w mieście
S
R
wyglądałby dobrze, lecz na wsi sprawiał raczej groteskowe
wrażenie.
- Różni się od tego w Bindaburze, prawda?'- spytała Me-
lanie.
Dom Billa Meadowsa był zaniedbany, ale miał swoisty
urok. I przede wszystkim pasował do otoczenia, podczas gdy
dom Murrayów raził.
- Diametralnie - przyznała Darcy zgodnie z prawdą i za-
pytała pozornie obojętnym tonem: - Dobrze zna pani Binda-
burrę?
Piękna kobieta zaśmiała się niewesoło, co mogło ozna-
czać, że nie jest zadowolona z życia.
- Jak według pani poznałam Coopera?
- Mówił, że państwo dorastali w tych samych stronach.
- A tak. Mój ojciec był wspólnikiem pani wuja w Binda-
burze.
- Pani ojciec? - Darcy aż przystanęła. - Naprawdę?
- Owszem. - Melanie wysoko uniosła brwi. - Dziwne,
że Cooper o tym pani nie powiedział.
Darcy tak się ucieszyła ową wiadomością, że miała ochotę
podskoczyć z radości. Pomyślała, że może ojciec Melanie był
tym wspólnikiem, któremu wuj nie ufał. Lecz skoro tak spra-
wy się miały, skąd wziął się trzeci, czyli Cooper? I dlaczego
nic o tym nie wspomniał?
- Tak - mruknęła. - Bardzo dziwne.
- Czy już się oświadczył? - zapytała Melanie bezceremo-
nialnie.
Darcy spojrzała na nią wyniośle.
- Słucham?
- Och, niech się pani nie martwi, na pewno to zrobi.
S
R
- Nie rozumiem, o czym pani mówi. - Skrzywiła się zde-
gustowana. -I skąd ta pewność?
- Z doświadczenia. - Melanie zmrużyła oczy. - Proszę
nie zapominać, że znam go dłużej niż pani. Nawet miałam
za niego wyjść... Mówił pani?
- Tak. Wiem, że pani rzuciła go, bo wolała swego obec-
nego męża - odparła Darcy bez zająknienia.
- A więc taką wersję pani podał? - Uśmiechnęła się z po-
litowaniem. - Podejrzewam, że on nie jest z panią stuprocen-
towo szczery. To on zerwał zaręczyny, nie ja. A wie pani,
czemu? Bo dowiedział się, że mój ojciec sprzedał swój udział
w Bindaburze. Cooper zawsze pragnął tylko jednego: Binda-
burry... Już nie mogłam o niej słuchać. Gdy się zaręczyliśmy,
byłam młodziutka i szalenie naiwna. Naprawdę byłam prze-
konana, że on mnie kocha! - Pokręciła głową, jak gdyby
i teraz się sobie dziwiła. - Prędko zorientowałam się, że za-
leży mu jedynie na posiadaniu tamtego majątku. Był nawet
gotów mnie poślubić, byle dopiąć swego. Myślał, że ojciec
da mi w prezencie ślubnym swój udział, więc gdy dowiedział
się, że odsprzedał go Jedowi, zerwał zaręczyny!
Darcy robiło się niedobrze.
- A pani z tego skorzystała i natychmiast wyszła za rywa-
la?
Melanie udała, że nie zauważyła sarkazmu.
- Byłam bardzo młoda. Przyznaję, że wyszłam za Jeda
jakby rykoszetem, ale ani przez moment tego nie żałowałam,
bo mam bardzo dobrego męża. Ale chyba do końca nie wy-
leczyłam się z uczuć do Coopera. Jest wyjątkowym mężczy-
zną, potrafi być czarujący i niebezpiecznie atrakcyjny...
O tym zapewne już się pani przekonała.
Przed oczami Darcy przesunęły się obrazy: Cooper wraca
S
R
z pracy; patrzy na nią ciepło, czasem z rozbawieniem; roz-
biera się, kładzie obok i bierze ją w ramiona...
- Uważam, że... jest... bardzo miły.
- Supergość. - W ustach anielsko pięknej kobiety gwa-
rowy zwrot zabrzmiał jak zgrzyt. - Na pewno skakał z rado-
ści, gdy usłyszał, że pan Meadows zapisał wszystko pannie.
I to ładnej. Założę się, że gotów jest poślubić panią, byle
dostać Bindaburrę. Ja na pani miejscu przed ślubem spisała-
bym z nim umowę. W przeciwnym razie może tak uprzy-
krzyć pani życie, że w końcu odda mu pani swoją połowę,
byle mieć święty spokój.
Z trudem panując nad sobą, Darcy zapytała:
- Na jakiej podstawie sądzi pani, że małżeństwo z nim
w ogóle wchodzi w grę?
- Przede mną nic się nie ukryje. - Melanie spojrzała na
nią z wyższością. - Przecież widać gołym okiem, że pani jest
w nim zakochana. Mówię wyłącznie z życzliwości, to wszy-
stko. Nie chciałabym, żeby pani cierpiała tak, jak ja. Prze-
praszam, muszę wracać.
Wiadomo, że niektórzy ludzie wtrącanie się w cudze spra-
wy nazywają dawaniem dobrych rad z życzliwości. Darcy
podejrzewała, że Melanie pragnie skłócić ją z Cooperem,
lecz nie rozumiała, po co. Do reszty straciła humor i z posęp-
ną miną patrzyła na odchodzącą. Nie podobała się jej ani
Melanie Murray, ani to, co mówiła. Nie ufała jej, a jednak
zastanawiała się, czyja wersja zerwania jest. bliższa prawdy.
Gdyby nie ten nieszczęsny list, bezwarunkowo wierzyłaby [ Pobierz całość w formacie PDF ]