[ Pobierz całość w formacie PDF ]
runął w stronę przystanku tramwajowego. Nie zdawał sobie sprawy, że w tak krótkim
czasie z gangstera przeistoczył się w natchnionego detektywa.
6
Zatrzymał się przed numerem piętnastym. Ulica tonęła w cieniu. W wielkich to-
polach szemrał wiatr, śpiewały ptaki. W głębi za ogrodzeniem z siatki drucianej był
mały ogródek z krzewami bzu i jaśminu, ze srebrzystym świerkiem kanadyjskim, który
w słońcu wyglądał jak stożek obsypany ciężkim szronem, zieloną ławeczką przy ścież-
ce wysypanej czystym żwirem. A dalej stała piętrowa willa po dach opleciona dzikim
winem.
232
Filipkowi dom wydał się dziwnie tajemniczy. Gdy stanął przed furtką, poczuł, że
traci odwagę. Nacisnął mosiężną klamkę. Furtka nie ustąpiła. Z prawej strony spostrzegł
dwa czerwone guziki. Nad jednym tkwiła w metalowej ramce wyblakła wizytówka:
STANISAAW %7łULICSKI
Dzwonić dwa razy
Nacisnął dwa razy dzwonek. W mansardowym oknie nad wejściowymi drzwiami
ukazała się brodata twarz.
Ty do mnie, mały? zawołał wesoło właściciel ryżej, szczeciniastej brody.
Do pana Stanisława %7łulińskiego! odkrzyknął Filipek zachęcony wesołym to-
nem głosu brodacza. Mam list!
Usłyszał brzęczyk, a potem ten sam głos, pogodny, dolatujący jakby z obłoków:
Naciśnij klamkę. Już otwarte.
Chłopiec wszedł do ogrodu. Pod sandałami zachrzęścił cienko suchy żwir.
Idz prosto na górę! zawołał brodacz i nagle zniknął z ramy okiennej.
233
Po chwili Filipek znalazł się w ciemnym korytarzu. Wszedł na strome, drewniane
schody. Gdy stanął na pięterku, zobaczył przed sobą drzwi oklejone afiszami. Z jednego
z nich spoglądała maska afrykańskiej maszkary z wytrzeszczonymi oczami i ustami
pełnymi krwiożerczych zębów.
Naraz drzwi się rozwarły, a w progu stanął brodacz. Miał na sobie jedynie krótkie
szorty. Był boso, a jego muskularny tors osmalony słońcem lśnił w półcieniu jak odlany
z brązu. Największe wrażenie na Filipku zrobiła jednak jego gęsta, kędzierzawa broda
i ciemne, błyszczące oczy, w tej chwili mętne nieco i nieprzytomne.
Witaj, posłańcze! zawołał brodacz wyciągając przed siebie ramiona teatral-
nym gestem. Wraz ze słowami buchnął na chłopca zapach alkoholu. Z jakimi przy-
bywasz wiadomościami? gestem niezwykłe serdecznym zapraszał Filipka do miesz-
kania.
Filipek, zaskoczony tym ceremonialnym przywitaniem, zatrzymał się na ostatnim
stopniu. Zgrywa się pomyślał bo jest pod muchą . Nie byłby jednak Filipkiem,
gdyby nie odparł rezolutnie:
Wiadomości niezbyt pomyślne.
234
A któż cię przysyła?
Pana kolega, jeżeli się nie mylę odrzekł i wręczył brodaczowi kopertę. Ten
nawet na nią nie spojrzał, tylko ujął chłopca za ramię i poprowadził do pokoju.
Chłopiec stanął na progu z rozdziawionymi ustami i wydał stłumiony jęk. Miał bo-
wiem wrażenie, że przez ten pokój przeszedł przed chwilą tajfun i trzęsienie ziemi z epi-
centrum pod tapczanem. Największy bałagan bowiem panował na tym właśnie meblu.
Tapczan był oczywiście nie zaścielony. Leżały na nim zwały książek, zarysowanych ar-
kusików papieru, naczyń z resztkami jedzenia, części garderoby, nawet kwiaty, piękne
czerwone gozdziki, które nie wiadomo skąd tam się wzięły.
Reszta mansardowego pokoju przedstawiała podobny widok. Na środku, pod szkla-
nym dachem, stały sztalugi malarskie z nie wykończonym obrazem. Kilka nie oprawio-
nych jeszcze płócien walało się po kątach. W powietrzu unosił się mdły zapach farb
olejnych, dymu z fajki i alkoholu.
Brodacz zatoczył krąg ręką.
Wybacz, bracie, wczoraj były moje urodziny.
W takim razie sto lat powiedział Filipek.
235
Niestety, wszystko już zeżarli. Nie mogę cię niczym poczęstować.
Nie szkodzi, ja tylko z tym listem.
Prawda mruknął brodacz.
Wziął fajkę w zęby i zbliżył się do okna. Kiedy spojrzał na kopertę, huknął wesoło:
A, to kochany Maciuś! Gdzieżeś, chłopie, spotkał tego błędnego rycerza?
Na Berka Joselewicza, proszę pana.
I w jakim stanie?
W rozpaczliwym. Ten pan ma jakieś kłopoty.
Maciek! zawołał malarz ubawiony. On przecież zawsze ma jakieś kłopoty!
On składa się ze zmartwień, długów i kłopotów.
Może pan jednak przeczyta.
Brodacz przybliżył kopertę do oczu, potem ją oddalił i znów podsunął pod sam
niemal nos. Naraz odsunął kopertę zdecydowanie.
Powiedz mu, mój drogi, jeżeli szanuje moje cenne oczy, niech albo pisze wyraz-
niej, albo klepie na maszynie.
Filipek uśmiechnął się łobuzersko.
236
Jeżeli pan nie potrafi przeczytać, to może ja spróbuję?
Czytaj, zbawco! zawołał uradowany. Czytaj, jeśli tylko potrafisz.
Filipek znał treść listu prawie na pamięć. Nie wypadało jednak zdradzić się, że po-
pełnił niedyskrecję. Udawał więc, że niezwykle trudno przychodzi mu odczytywanie
gryzmołów. Potykał się, jąkał, zastanawiał, a gdy dobrnął do końca i przeczytał ostatni
fragment listu: Wóz wysiadł. . . Będziesz musiał pożyczyć mi trochę pieniędzy, rudo-
brody artysta wybuchnął piekielnym śmiechem.
Jeżeli ten marzyciel myśli, że pożyczę mu chociaż złotówkę, to się grubo myli.
Naraz złapał chłopca za ramię. Słuchaj, on na pewno rozbił wóz w drobny maczek.
Filipek postanowił jak najwięcej szczegółów dowiedzieć się od artysty, odparł więc
z humorem:
Nie, proszę pana. Wóz ma tylko mały defekt.
Tym gorzej dla niego.
Dlaczego?
To proste, chłopie zaśmiał się brodacz. Wszyscy się modlą, żeby wreszcie
rozbił tego fiata.
237
Fiata? zdumiał się Filipek.
Tamten zmarszczył brwi i spojrzał uważniej.
A jakim on był wozem?
Volkswagenem, proszę pana.
To jeszcze lepszy kawał! wybuchnął nowymi spazmami śmiechu. To do-
piero kosmiczna heca! Rozbił prawie nowy wóz swego ukochanego tatuńcia. Nie chciał-
bym być w jego skórze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
runął w stronę przystanku tramwajowego. Nie zdawał sobie sprawy, że w tak krótkim
czasie z gangstera przeistoczył się w natchnionego detektywa.
6
Zatrzymał się przed numerem piętnastym. Ulica tonęła w cieniu. W wielkich to-
polach szemrał wiatr, śpiewały ptaki. W głębi za ogrodzeniem z siatki drucianej był
mały ogródek z krzewami bzu i jaśminu, ze srebrzystym świerkiem kanadyjskim, który
w słońcu wyglądał jak stożek obsypany ciężkim szronem, zieloną ławeczką przy ścież-
ce wysypanej czystym żwirem. A dalej stała piętrowa willa po dach opleciona dzikim
winem.
232
Filipkowi dom wydał się dziwnie tajemniczy. Gdy stanął przed furtką, poczuł, że
traci odwagę. Nacisnął mosiężną klamkę. Furtka nie ustąpiła. Z prawej strony spostrzegł
dwa czerwone guziki. Nad jednym tkwiła w metalowej ramce wyblakła wizytówka:
STANISAAW %7łULICSKI
Dzwonić dwa razy
Nacisnął dwa razy dzwonek. W mansardowym oknie nad wejściowymi drzwiami
ukazała się brodata twarz.
Ty do mnie, mały? zawołał wesoło właściciel ryżej, szczeciniastej brody.
Do pana Stanisława %7łulińskiego! odkrzyknął Filipek zachęcony wesołym to-
nem głosu brodacza. Mam list!
Usłyszał brzęczyk, a potem ten sam głos, pogodny, dolatujący jakby z obłoków:
Naciśnij klamkę. Już otwarte.
Chłopiec wszedł do ogrodu. Pod sandałami zachrzęścił cienko suchy żwir.
Idz prosto na górę! zawołał brodacz i nagle zniknął z ramy okiennej.
233
Po chwili Filipek znalazł się w ciemnym korytarzu. Wszedł na strome, drewniane
schody. Gdy stanął na pięterku, zobaczył przed sobą drzwi oklejone afiszami. Z jednego
z nich spoglądała maska afrykańskiej maszkary z wytrzeszczonymi oczami i ustami
pełnymi krwiożerczych zębów.
Naraz drzwi się rozwarły, a w progu stanął brodacz. Miał na sobie jedynie krótkie
szorty. Był boso, a jego muskularny tors osmalony słońcem lśnił w półcieniu jak odlany
z brązu. Największe wrażenie na Filipku zrobiła jednak jego gęsta, kędzierzawa broda
i ciemne, błyszczące oczy, w tej chwili mętne nieco i nieprzytomne.
Witaj, posłańcze! zawołał brodacz wyciągając przed siebie ramiona teatral-
nym gestem. Wraz ze słowami buchnął na chłopca zapach alkoholu. Z jakimi przy-
bywasz wiadomościami? gestem niezwykłe serdecznym zapraszał Filipka do miesz-
kania.
Filipek, zaskoczony tym ceremonialnym przywitaniem, zatrzymał się na ostatnim
stopniu. Zgrywa się pomyślał bo jest pod muchą . Nie byłby jednak Filipkiem,
gdyby nie odparł rezolutnie:
Wiadomości niezbyt pomyślne.
234
A któż cię przysyła?
Pana kolega, jeżeli się nie mylę odrzekł i wręczył brodaczowi kopertę. Ten
nawet na nią nie spojrzał, tylko ujął chłopca za ramię i poprowadził do pokoju.
Chłopiec stanął na progu z rozdziawionymi ustami i wydał stłumiony jęk. Miał bo-
wiem wrażenie, że przez ten pokój przeszedł przed chwilą tajfun i trzęsienie ziemi z epi-
centrum pod tapczanem. Największy bałagan bowiem panował na tym właśnie meblu.
Tapczan był oczywiście nie zaścielony. Leżały na nim zwały książek, zarysowanych ar-
kusików papieru, naczyń z resztkami jedzenia, części garderoby, nawet kwiaty, piękne
czerwone gozdziki, które nie wiadomo skąd tam się wzięły.
Reszta mansardowego pokoju przedstawiała podobny widok. Na środku, pod szkla-
nym dachem, stały sztalugi malarskie z nie wykończonym obrazem. Kilka nie oprawio-
nych jeszcze płócien walało się po kątach. W powietrzu unosił się mdły zapach farb
olejnych, dymu z fajki i alkoholu.
Brodacz zatoczył krąg ręką.
Wybacz, bracie, wczoraj były moje urodziny.
W takim razie sto lat powiedział Filipek.
235
Niestety, wszystko już zeżarli. Nie mogę cię niczym poczęstować.
Nie szkodzi, ja tylko z tym listem.
Prawda mruknął brodacz.
Wziął fajkę w zęby i zbliżył się do okna. Kiedy spojrzał na kopertę, huknął wesoło:
A, to kochany Maciuś! Gdzieżeś, chłopie, spotkał tego błędnego rycerza?
Na Berka Joselewicza, proszę pana.
I w jakim stanie?
W rozpaczliwym. Ten pan ma jakieś kłopoty.
Maciek! zawołał malarz ubawiony. On przecież zawsze ma jakieś kłopoty!
On składa się ze zmartwień, długów i kłopotów.
Może pan jednak przeczyta.
Brodacz przybliżył kopertę do oczu, potem ją oddalił i znów podsunął pod sam
niemal nos. Naraz odsunął kopertę zdecydowanie.
Powiedz mu, mój drogi, jeżeli szanuje moje cenne oczy, niech albo pisze wyraz-
niej, albo klepie na maszynie.
Filipek uśmiechnął się łobuzersko.
236
Jeżeli pan nie potrafi przeczytać, to może ja spróbuję?
Czytaj, zbawco! zawołał uradowany. Czytaj, jeśli tylko potrafisz.
Filipek znał treść listu prawie na pamięć. Nie wypadało jednak zdradzić się, że po-
pełnił niedyskrecję. Udawał więc, że niezwykle trudno przychodzi mu odczytywanie
gryzmołów. Potykał się, jąkał, zastanawiał, a gdy dobrnął do końca i przeczytał ostatni
fragment listu: Wóz wysiadł. . . Będziesz musiał pożyczyć mi trochę pieniędzy, rudo-
brody artysta wybuchnął piekielnym śmiechem.
Jeżeli ten marzyciel myśli, że pożyczę mu chociaż złotówkę, to się grubo myli.
Naraz złapał chłopca za ramię. Słuchaj, on na pewno rozbił wóz w drobny maczek.
Filipek postanowił jak najwięcej szczegółów dowiedzieć się od artysty, odparł więc
z humorem:
Nie, proszę pana. Wóz ma tylko mały defekt.
Tym gorzej dla niego.
Dlaczego?
To proste, chłopie zaśmiał się brodacz. Wszyscy się modlą, żeby wreszcie
rozbił tego fiata.
237
Fiata? zdumiał się Filipek.
Tamten zmarszczył brwi i spojrzał uważniej.
A jakim on był wozem?
Volkswagenem, proszę pana.
To jeszcze lepszy kawał! wybuchnął nowymi spazmami śmiechu. To do-
piero kosmiczna heca! Rozbił prawie nowy wóz swego ukochanego tatuńcia. Nie chciał-
bym być w jego skórze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]