[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciemnego pleksi, przez którą widać było doskonale na odległość mili, a która
równocześnie chroniła gości przed słońcem i szrap-nelami.
- Dzień dobry, Jordan! - zawołał ktoś. Trask odwrócił się w prawo i zobaczył, że
jakiś generał przesuwa się w stronę Mitchella. A ten brylował wśród mundurów
niczym dowódca, uśmiechając się i ściskając ręce, jak gdyby sam ukończył West
Point.
- No i co Trask, wciąż liżesz dupę i zapamiętujesz nazwiska? -spytał ktoś. Trask
odwrócił się w lewą stronę i stanął twarzą w twarz z człowiekiem, którego nie
widział trzy lata.
- Cóż, tak, ty skurwysynu. - Trask kiwnął głową i dwaj mężczyzni potrząsali się
wzajemnie, trzymając za ramiona w uścisku charakterystycznym dla starych
żołnierzy.
- Co się, do cholery, z tobą działo? - spytali równocześnie.
Trask patrzył z podziwem na insygnia na klapie munduru swego przyjaciela.
- Wygląda na to, że daleko zaszedłeś - powiedział. Znał Chin-cha" Wollertona
jeszcze z akademii wojskowej.
- Widzę, że też radzisz sobie całkiem dobrze - odpowiedział pułkownik. - Zapewne
mój samochód nie kosztował tyle, co twój garnitur.
Trask chciał mu odpowiedzieć, ale czyjś głos mu przerwał.
- Proszę o uwagę - zawołał nagle major. - Kontrola wystrzału jest gotowa do
próby. Za sekundę przyleci helikopter.
- Generale, a gdzie znajduje się cel? - spytał Mitchell na tyle głośno, aby
każdy mógł go usłyszeć. Spoglądał przez okno, patrząc na nagą przestrzeń pokrytą
tylko piaskiem, skałami i kaktusami, ciągnącą się przez dwadzieścia mil aż do
granicy z Meksykiem.
- Tu obok, sir - odparł pułkownik Wollerton, odciągając na bok przegrodę
dzielącą pokój i pokazując dwa siedzące obok siebie manekiny. - Panie Mitchell,
jeśli stanie pan tutaj, to my...
Nagle wszyscy zwrócili uwagę na jakiś chaos, hałas i wibracje. Mitchell odwrócił
się w lewą stronę, akurat gdy czteroosobowy helikopter MD-530 siadał dokładnie
przed frontowym oknem.
- Zlokalizowaliśmy cel - z mikrofonu dało się słyszeć warknięcie pilota.
- Proszę przycisnąć guzik z napisem pound" - poinstruował major, wskazując na
telefon, który trzymał Mitchell. Jordan Mitchell zrobił
170
to i niemal natychmiast się cofnął, kiedy jedna z głów plastikowych kukieł
eksplodowała, pękając, a z jej wnętrza trysnął potok wstrętnej zielonej mazi.
- Oho! - wybełkotał Mitchell. Szybkość i gwałtowność tego ataku zaskoczyły go
kompletnie. Zanim doszedł do siebie, eksplodowała druga kukła. Jej głowa
rozprysnęła się na kawałki po podłodze ze sklejki.
- Charlie Dwa-osiem do OB Jeden - wołał pilot przez radio. - Cele zlokalizowane
i zlikwidowane. Wracamy do bazy, odbiór?
- Zrozumiałem, Charlie Dwa-osiem; miłego lotu - słychać było głos generała przez
radio. Uśmiech na jego twarzy sugerował, że misja zakończyła się całkowitym
sukcesem. - A teraz, panowie, jeśli moglibyśmy...
- Chwileczkę - przerwał Mitchell. - Co się tu przed chwilą stało? - Jeśli szef
Borders Atlantic miał jakieś podejrzenia, to nie okazał tego.
- To, czego był pan dopiero co świadkiem, to całkiem nowa generacja prowadzenia
działań wojennych - wyjaśnił pułkownik Wollerton.
- Sir, to urządzenie działa poza słyszalnym spektrum - dodał jeden z asystentów.
- Przenosi wibracje za pośrednictwem modulacji częstotliwości. Nawet atakowany
cel nic nie słyszy.
- I działa nawet przez ścianę? - dopytywał się Mitchell.
- Tak jest, sir. Przez ścianę, szkło i przez większość materiałów budowlanych. I
możemy podłączyć go, na odległość trzystu metrów, do specyficznego
elektromagnetycznego generatora częstotliwości - wynoszącej nawet tylko
trzydzieści herców. Stojąc nieruchomo albo też poruszając się z prędkością
jednego macha, o ile tylko uda się namierzyć częstotliwość na cel, możemy go
unicestwić, nie pozostawiając żadnych śladów ani też żadnych dodatkowych
zniszczeń.
- %7ładnych śladów? - spytał Mitchell. Schylił się i nabrał dwoma palcami lepkiej
mazi z podłogi.
- %7ładnego śladu działania jakiegokolwiek mechanizmu - wtrącił się jakiś nowy
głos. Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, przez które wszedł Patterson z
doktor Proust i Martym.
- %7ładnych śladów, czyli nikt nie będzie wiedział, w jaki sposób, gdzie oraz kto
ich zgładził. Ten system daje możliwość zastosowania
171
śmiercionośnej siły i nie pozostawia absolutnie żadnych śladów mogących
doprowadzić do sprawcy, a na dodatek obojętne, czy został zamontowany na płozie
helikoptera, czy w telefonie komórkowym.
- Do licha, panowie, to jest dopiero broń - gwizdnął generał.
Mitchell potrząsnął głową, nie korygując generała. Bronią godną podziwu był
karabin Dorado Henry, który zamierzał kupić dziś po południu na aukcji. A to
tutaj było czymś więcej - zupełnie nowym sposobem stosowania prawa.
Rozdział IX
- DZIEC DOBRY, AGENCIE WALLER, jestem Jack Oushiski, specjalny agent-kierownik.
- Jeremy potrząsnął jego dłoń, podczas gdy tamten się legitymował. - To jest
specjalny agent-kierownik Melissa Kennedy; specjalny agent-kierownik John Lee -
powiedział Oushiski. - Jesteśmy z OPR... i zajmujemy się sprawą strzelaniny w
Villa Davila.
Te trzy litery, OPR, przyprawiały większość agentów FBI o ciarki na grzbiecie,
szczególnie jeśli chodziło o użycie broni palnej. Gdy zjawiało się Biuro
Odpowiedzialności Zawodowej z mikroskopem w jednej ręce i z Podręcznikiem zasad
prowadzenia śledztwa i czynności operacyjnych w drugiej, niemal zawsze oznaczało
to kłopoty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
ciemnego pleksi, przez którą widać było doskonale na odległość mili, a która
równocześnie chroniła gości przed słońcem i szrap-nelami.
- Dzień dobry, Jordan! - zawołał ktoś. Trask odwrócił się w prawo i zobaczył, że
jakiś generał przesuwa się w stronę Mitchella. A ten brylował wśród mundurów
niczym dowódca, uśmiechając się i ściskając ręce, jak gdyby sam ukończył West
Point.
- No i co Trask, wciąż liżesz dupę i zapamiętujesz nazwiska? -spytał ktoś. Trask
odwrócił się w lewą stronę i stanął twarzą w twarz z człowiekiem, którego nie
widział trzy lata.
- Cóż, tak, ty skurwysynu. - Trask kiwnął głową i dwaj mężczyzni potrząsali się
wzajemnie, trzymając za ramiona w uścisku charakterystycznym dla starych
żołnierzy.
- Co się, do cholery, z tobą działo? - spytali równocześnie.
Trask patrzył z podziwem na insygnia na klapie munduru swego przyjaciela.
- Wygląda na to, że daleko zaszedłeś - powiedział. Znał Chin-cha" Wollertona
jeszcze z akademii wojskowej.
- Widzę, że też radzisz sobie całkiem dobrze - odpowiedział pułkownik. - Zapewne
mój samochód nie kosztował tyle, co twój garnitur.
Trask chciał mu odpowiedzieć, ale czyjś głos mu przerwał.
- Proszę o uwagę - zawołał nagle major. - Kontrola wystrzału jest gotowa do
próby. Za sekundę przyleci helikopter.
- Generale, a gdzie znajduje się cel? - spytał Mitchell na tyle głośno, aby
każdy mógł go usłyszeć. Spoglądał przez okno, patrząc na nagą przestrzeń pokrytą
tylko piaskiem, skałami i kaktusami, ciągnącą się przez dwadzieścia mil aż do
granicy z Meksykiem.
- Tu obok, sir - odparł pułkownik Wollerton, odciągając na bok przegrodę
dzielącą pokój i pokazując dwa siedzące obok siebie manekiny. - Panie Mitchell,
jeśli stanie pan tutaj, to my...
Nagle wszyscy zwrócili uwagę na jakiś chaos, hałas i wibracje. Mitchell odwrócił
się w lewą stronę, akurat gdy czteroosobowy helikopter MD-530 siadał dokładnie
przed frontowym oknem.
- Zlokalizowaliśmy cel - z mikrofonu dało się słyszeć warknięcie pilota.
- Proszę przycisnąć guzik z napisem pound" - poinstruował major, wskazując na
telefon, który trzymał Mitchell. Jordan Mitchell zrobił
170
to i niemal natychmiast się cofnął, kiedy jedna z głów plastikowych kukieł
eksplodowała, pękając, a z jej wnętrza trysnął potok wstrętnej zielonej mazi.
- Oho! - wybełkotał Mitchell. Szybkość i gwałtowność tego ataku zaskoczyły go
kompletnie. Zanim doszedł do siebie, eksplodowała druga kukła. Jej głowa
rozprysnęła się na kawałki po podłodze ze sklejki.
- Charlie Dwa-osiem do OB Jeden - wołał pilot przez radio. - Cele zlokalizowane
i zlikwidowane. Wracamy do bazy, odbiór?
- Zrozumiałem, Charlie Dwa-osiem; miłego lotu - słychać było głos generała przez
radio. Uśmiech na jego twarzy sugerował, że misja zakończyła się całkowitym
sukcesem. - A teraz, panowie, jeśli moglibyśmy...
- Chwileczkę - przerwał Mitchell. - Co się tu przed chwilą stało? - Jeśli szef
Borders Atlantic miał jakieś podejrzenia, to nie okazał tego.
- To, czego był pan dopiero co świadkiem, to całkiem nowa generacja prowadzenia
działań wojennych - wyjaśnił pułkownik Wollerton.
- Sir, to urządzenie działa poza słyszalnym spektrum - dodał jeden z asystentów.
- Przenosi wibracje za pośrednictwem modulacji częstotliwości. Nawet atakowany
cel nic nie słyszy.
- I działa nawet przez ścianę? - dopytywał się Mitchell.
- Tak jest, sir. Przez ścianę, szkło i przez większość materiałów budowlanych. I
możemy podłączyć go, na odległość trzystu metrów, do specyficznego
elektromagnetycznego generatora częstotliwości - wynoszącej nawet tylko
trzydzieści herców. Stojąc nieruchomo albo też poruszając się z prędkością
jednego macha, o ile tylko uda się namierzyć częstotliwość na cel, możemy go
unicestwić, nie pozostawiając żadnych śladów ani też żadnych dodatkowych
zniszczeń.
- %7ładnych śladów? - spytał Mitchell. Schylił się i nabrał dwoma palcami lepkiej
mazi z podłogi.
- %7ładnego śladu działania jakiegokolwiek mechanizmu - wtrącił się jakiś nowy
głos. Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, przez które wszedł Patterson z
doktor Proust i Martym.
- %7ładnych śladów, czyli nikt nie będzie wiedział, w jaki sposób, gdzie oraz kto
ich zgładził. Ten system daje możliwość zastosowania
171
śmiercionośnej siły i nie pozostawia absolutnie żadnych śladów mogących
doprowadzić do sprawcy, a na dodatek obojętne, czy został zamontowany na płozie
helikoptera, czy w telefonie komórkowym.
- Do licha, panowie, to jest dopiero broń - gwizdnął generał.
Mitchell potrząsnął głową, nie korygując generała. Bronią godną podziwu był
karabin Dorado Henry, który zamierzał kupić dziś po południu na aukcji. A to
tutaj było czymś więcej - zupełnie nowym sposobem stosowania prawa.
Rozdział IX
- DZIEC DOBRY, AGENCIE WALLER, jestem Jack Oushiski, specjalny agent-kierownik.
- Jeremy potrząsnął jego dłoń, podczas gdy tamten się legitymował. - To jest
specjalny agent-kierownik Melissa Kennedy; specjalny agent-kierownik John Lee -
powiedział Oushiski. - Jesteśmy z OPR... i zajmujemy się sprawą strzelaniny w
Villa Davila.
Te trzy litery, OPR, przyprawiały większość agentów FBI o ciarki na grzbiecie,
szczególnie jeśli chodziło o użycie broni palnej. Gdy zjawiało się Biuro
Odpowiedzialności Zawodowej z mikroskopem w jednej ręce i z Podręcznikiem zasad
prowadzenia śledztwa i czynności operacyjnych w drugiej, niemal zawsze oznaczało
to kłopoty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]