[ Pobierz całość w formacie PDF ]

minął miesiąc, kiedy drugi nauczyciel przyrody dostał zawału i w ten
sposób Andrew, któremu płacono dotąd tylko za zastępstwo, został
uszczęśliwiony dodatkowym etatem i pełną pensją. Wynajął
kawalerkę i wcielił się w rolę mieszkańca stolicy. Fakt, że jako bądz
co bądz wykładowca akademicki dobrowolnie skazał się na
wygnanie do państwowej szkoły średniej, pogłębił jego przekonanie
o własnym życiu jako przegranej sprawie.
Przegranej sprawie? Możemy o tym porozmawiać?
Budynek szkoły był w fatalnym stanie, mówię ci. Auszcząca się
farba, połamane meble, nieczynne ubikacje, tablice popękane jak
gleba po trzęsieniu ziemi, na oknach rolety, które albo się nie
podnosiły, albo nie opuszczały, stęchły zapach kurzu i pleśni. Andrew
z miejsca zdobył sympatię uczniów, siadając przed całą klasą na
krześle, które jak się okazało, miało tylko trzy nogi. Wybuchnęli
śmiechem, lecz od razu podbiegli do niego i pomogli mu się
podnieść, przynieśli nowe krzesło. Domyślił się, że to nie był żaden
złośliwy kawał z ich strony. Można wręcz powiedzieć, że ze względu
na opłakany stan szkoły nauczycieli i uczniów łączyła więz
niezłomnych duchem. Dzieciaki zasłaniały dziury w ścianach
rysunkami, przypinając je pinezkami, malowały na murach scenki
historyczne, a na koniec semestru wystawiały musical, kibicowały
swojej drużynie koszykarskiej. Nauczyciele i uczniowie byli ze sobą
po imieniu, jedli lunch w tej samej sali; pomieszczenie pierwotnie
przeznaczone wyłącznie dla nauczycieli z czasem przerodziło się
w graciarnię  w sali jadalnej ciała pedagogicznego składowano
zepsuty sprzęt: rzutniki, magnetofony, telewizory, szafy na dokumenty,
stoły, krzesła, postawiony na sztorc fortepian, w którym brakowało
połowy klawiszy. Kiedyś na lekcji biologii uczniowie mieli kroić
żabę, a Andrew wykorzystał tę okazję, żeby pokazać im eksperyment
Galvaniego. Pobudzona elektrodą kończyna martwej żaby drgała,
jakby wciąż była żywa, a klasa pod jego przywództwem odkryła
kilka podstawowych prawd nauki o mózgu. Im bardziej
improwizował, odchodząc od ustalonego planu lekcji, tym większy
wzbudzał entuzjazm uczniów, wśród których nie brakowało
nierozłącznych par zakochanych. Któryś z chłopaków wskoczył na
podest w pracowni i przyłożył do ust dłoń zwiniętą w pięść, udając,
że śpiewa do mikrofonu:
 Tu jest mięsień grzbietowy, a tutaj piersiowy, tu mamy
lędzwiowy, a ja jestem odlotowy... .
Ale to nie do szkoły szedłeś z kawą i gazetą tamtego ranka, kiedy
usłyszałeś głos mówiący ci, żebyś naprawił siatkę w drzwiach?
Nie, do tego czasu zdążyłem dorobić się gabinetu
w przystosowanym do tego celu schowku dla sprzątaczek w piwnicy
w Białym Domu.
Schowek dla sprzątaczek w piwnicy w Białym Domu.
Zgadza się. Z bólem serca rozstawałem się z tymi dzieciakami.
Nastrajały mnie optymistycznie. Podtrzymywały na duchu. Uwielbiały
się przyglądać białym myszkom w labiryncie, który dla nich
zbudowałem. Patrzyły, jak mysi mózg uczy się na błędach, poznaje
świat. No i był jeszcze  dylemat więznia . Obowiązkowy punkt
programu kognitywistyki w pierwszym semestrze. To ich naprawdę
kręciło. Dwaj złodzieje zostają zatrzymani, lecz brakuje dowodów
wystarczających do tego, żeby ich skazać. Sprytny śledczy rozmawia
z każdym z nich na osobności i mówi, że ten drugi go zdradził
i przyznał się do wszystkiego. I jeden, i drugi mają wybór: pójść
w ślady wspólnika i też zdradzić, albo trzymać język za zębami. Jeśli
obaj się przyznają, zostaną skazani, powiedzmy, na dziesięć lat
więzienia. Jeśli tylko jeden się przyzna, dostanie pięć lat odsiadki,
a ten drugi, który nie puści pary z ust, trafi za kratki na dwadzieścia
lat. Jeżeli żaden z nich się nie przyzna, obaj zostaną wypuszczeni na
wolność. Jaka jest najkorzystniejsza strategia? Każdy ze złodziei
musi się zastanowić, czy ten drugi go zdradził, czy nie i jak powinien
postąpić w jednym i drugim przypadku. Odgrywaliśmy to dobrych
kilka razy, ochotnicy występujący w roli złodziei na zmianę
opuszczali salę. Klasa wygwizdywała tych, którzy postanowili
zdradzić, wyśmiewała się z nich. Biła brawo, kiedy obaj ochotnicy
szli w zaparte.
Wygląda na to, że zadomowiłeś się w tej szkole.
Rzeczywiście, czułem autentyczną więz z tym miejscem, uczenie
dzieciaków sprawiało mi frajdę, udzielał mi się entuzjazm młodości.
Samego mnie to zaskoczyło. W pracy od ósmej do trzeciej byłem jak
nowo narodzony. Uwalniałem się od przeszłości, od pamięci.
Ale postanowiłeś odejść.
Nie minął jeszcze miesiąc, od kiedy zacząłem tam pracować, gdy
któregoś dnia, w połowie lekcji, bez zapowiedzi wparowała do
mojej klasy gromada ludzi z dyrektorem szkoły na czele. Kilku
ubranych w ciemne garnitury facetów z miniaturowymi słuchawkami
w uszach, fotoreporterzy z aparatami, jakieś paniusie wyglądające na
dziennikarki z pism kobiecych. Nikt spośród nich nawet się nie
odezwał. Po chwili drzwi znowu się otworzyły i do środka wślizgnął
się mężczyzna, który stanął tuż przy wejściu, a zaraz potem z szerokim
uśmiechem do sali wkroczył prezydent USA we własnej osobie. To
on przerwał mi zajęcia z czytania w myślach.
O rany. To było jakieś święto państwowe?
%7ładne święto. Zwykła ustawka zdjęciowa, standardowa wizyta
w ramach ocieplania wizerunku. Napisał swoje imię i nazwisko na
spękanej tablicy. Mówił uczniom, że jest dumny z ich postawy, z tego,
że mimo wszystko chodzą do szkoły, nie zrażają się trudnościami
środowiskowymi i jak najlepiej starają się wykorzystywać swoje
możliwości. Rozwodził się nad tym, że te trudności ich wzmacniają,
hartują niczym stal, że to po prostu super, jednym słowem, wynikało
z tego, że bieda im służy. Dzieciaki były oszołomione, nawet się nie
roześmiały, kiedy złamał kredę. Kilkoro z nich poprosił, żeby
ustawiły się z nim do zdjęcia. Jeszcze nigdy w tej sali nie panowała
taka przejmująca cisza. Stałem pod oknem, odsunięty
bezceremonialnie na dalszy plan. Miałem za plecami słońce
i liczyłem na to, że dzięki temu mnie nie rozpozna.
A dlaczego miałby cię rozpoznać?
Ględził po swojemu, nieświadomy ironii zawartej w stwierdzeniu,
że ci młodzi ludzie i on są sąsiadami. Po pięciu minutach było już po
wszystkim, sala opustoszała tak błyskawicznie, jak się zapełniła.
Kiedy odwracał się do wyjścia, słońce schowało się za chmurą
i nagle stałem się widoczny. Zobaczył mnie. Zastygł w pół kroku.
Zaskoczenie malujące się na jego twarzy i uniesione brwi świadczyły
o intensywnej pracy mózgu. A dokładnie zakrętu wrzecionowatego.
Czego?
Części płata skroniowego odpowiedzialnej za rozpoznawanie
twarzy.
Chcesz powiedzieć, że prezydent cię rozpoznał?
A dlaczego miałby mnie nie poznać? Kiedyś, w Yale, mieszkaliśmy
w jednym pokoju.
Jesteście kumplami ze studiów?
Tak, doktorku, Yale to uniwersytet, studiowaliśmy tam razem. Tak
się złożyło, że raz czy dwa nawet za niego oberwałem. Tydzień po
tym, jak wizyta prezydenta w naszej szkole trafiła do gazet,
otrzymałem wiadomość z sekretariatu, że po skończonych lekcjach
będzie czekał na mnie przy bramie samochód. Nawet się nie
zdziwiłem. Zawieziono mnie do Białego Domu, przy wejściu żołnierz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl