[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czym ruchem ręki opisał konia, obejrzał go dokładnie i zwracając się do wyimaginowanej
obok postaci, rzekł:
 To jest koń według opisu.
Spojrzał na d Artagnana.
Atos potwierdził niemy raport giermka i machnięciem ręki kazał mu wyjść, następnie
popatrzył na przyjaciół. D Artagnan przerażony, a Portos wielce zdziwiony.
 Otóż to, kardynał ofiarował ci konia, mój drogi d Artagnanie  mówił badawczo Atos. 
Pięknego konia, jednego na tysiąc. Szpieg ogląda go i stwierdza, że to ten, którego poszukuje.
Voila. Wygląd konia jest znany. Montforge wyprzedził nas tedy i... zostawił za sobą
człowieka. Strzeżmy się.
 No i co dalej?  zapytał po chwili d Artagnan.
 Dalej? trudno przewidzieć  odpowiedział Atos  zresztą nie ma się o co trapić.
 Doskonale. Jestem zbyt zmęczony, by troszczyć się o to, co dalej.
Niezależnie od tego d Artagnan wypytał dokładnie giermka o szczegóły i wygląd
człowieka, który obserwował konia oraz o kawalera, który mógł tędy przejeżdżać. Nie
dowiedział się nic konkretnego. Po chwili trzej przyjaciele spali jak zabici.
Oprócz tego małego incydentu nic się nie wydarzyło, by usprawiedliwić przypuszczenia
Atosa. Następnego południa wieże Orleanu ukazały im się w powodzi złocistych promieni
słońca, a w kilka godzin pózniej byli już daleko od miasta na północnej szosie. Po drodze
rozumowali, że jeżeli cośkolwiek miało się wydarzyć, powinno to było nastąpić przed
54
Orleanem. A skoro przejechali przez miasto bez przygód, przestali myśleć o
niebezpieczeństwie.
Portos odrzucił już swój temblak. Rana zagoiła się. Nabył dla siebie mocnego konia,
pochodzenia normandzkiego, który wprawdzie nie grzeszył zbytnią szybkością biegu, ale za
to wytrzymywał wagę swego jezdzca, niby gęsie piórko. Dzięki jego postawie, rycerskiej
nonszalancji i rozmiarowi konia, brano go co najmniej za jakiegoś księcia.
Wreszcie pewnego upalnego popołudnia ukazało się oczom jezdzców miasto Longjumeau
z prześliczną, srebrzystą wstęgą rzeki Yvette wzdłuż obok ciągnącej się doliny. Z dala
ominęli przydrożną oberżę, by uniknąć ewentualnego niebezpieczeństwa, natomiast
rozglądnęli się za inną,  Pod Złotym Jabłkiem , znaną z doskonałego wina i kuchni. Na
dziedzińcu Atos pierwszy zeskoczył z konia i rzuciwszy lejce giermkowi, udał się do oberży,
by zbadać sytuację oraz zamówić wino i potrawy. Przypisując niemałą wagę pokojowi, w
którym mieli zamieszkać, Atos polecił gospodarzowi prowadzić się do przeznaczonej dla nich
kwatery.
D Artagnan podszedł do koryta studni, wypełnionego wodą, by nieco się obmyć i
ochłodzić. Dzień był upalny, a drogi pełne kurzu. W chwili, gdy trzymał ręce w wodzie, w
szybkim tempie przejechał obok powóz, zaprzężony w czwórkę koni. D Artagnan rzucił
okiem w okno karety. W mgnieniu oka dojrzał twarz znajomą, która i jego rozpoznała. Za
chwilę wszystko minęło. W powozie siedział Aramis.
D Artagnan nie mógł zebrać myśli. Biała i wycieńczona była twarz przejeżdżającego, a
jednak rozpoznał ją i był przekonany, że wzrok Aramisa mówił wyraznie, że również go
poznał. Dlaczego nie zatrzymał powozu? Dlaczego nie dał żadnego znaku? Z usposobienia
ciekawy d Artagnan postanowił ciekawość swą zaspokoić.
Rzucił się do bramy i po chwili stał na ulicy, wodząc oczyma za oddalającym się
powozem... Pocztylion dla osiągnięcia pośpiechu popędzał konie batem. Jeszcze most, brama
miasta i powóz zniknął z oczu. Najwidoczniej Aramis nie miał zamiaru zatrzymywać się.
Zakląwszy siarczyście, d Artagnan popędził do koni. Wierzchowce jego i Portosa były już
rozsiodłane, dosiadł konia Atosa, a nie widząc żadnego z przyjaciół, rzucił giermkowi krótko:
 Aramis! widziałem Aramisa!
Zaskoczony znienacka koń stanął dęba, obrócił się w stronę bramy i po chwili pomknął jak
strzała. D Artagnan miał szablę przy sobie; pistolety Atosa były w siodle. Bez ciężkiego
płaszcza leciał jak błyskawica. Wpadł na rynek. Uciekający na wszystkie strony tłum klął
groznie. Nie bacząc na przekleństwa d Artagnan pędził nie spuszczając z oka tumanów kurzu
za oddalającym się powozem.
W pośpiechu muszkieter nie spostrzegł dwóch jezdzców przed oberżą  Pomme d Or ,
którzy właśnie byli zsiadali z koni. Oni go jednak zauważyli i zawoławszy:  to on! dosiedli
koni i popędzili za nim.
Po przejechaniu mostu, d Artagnan mógł z łatwością obserwować przed sobą cel swej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl