[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie świeżą białą koszulę, szare spodnie i wyglądał tak.
że można go było zjeść.
Savanna natychmiast pożałowała swoich słów, ale
wiedziała, że musi mu odpowiedzieć.
- Powiedzmy, że jestem siÄ™ gotowa zaÅ‚ożyć, że ni­
gdy na żadną kobietę nie patrzyłeś tak jak na naszyjnik
Emily Bouvier.
Cassidy z rozbawieniem odłożył listy.
- Wobec tego chyba nie zauważyłaś, w jaki sposób
patrzÄ™ na ciebie.
Savanna nie spodziewała się, że C.J. to powie. No,
ale przecież powinna już wiedzieć, że jest nieprzewidy­
walny.
- To nie jest temat do żartów - odparła ostro.
- Dlaczego myślisz, że żartuję?
- SkÄ…d tak dużo wiedziaÅ‚eÅ› o tym naszyjniku? Za­
chowywałeś się tak, jakbyś nawet nie wiedział, kim jest
Emily Bouvier, ale wystarczyło ci jedno spojrzenie na
jej naszyjnik, by wyrecytować jego historię i wartość
rynkowÄ…. SkÄ…d to wszystko wiesz?
Rozbawienie powoli zniknęło z jego spojrzenia.
- Czytałem o nim. To część mojej pracy.
- Której? - spytała i natychmiast tego pożałowała.
Cassidy przestał udawać, że prowadzą przyjacielską
pogawędkę.
- A co cię to obchodzi? To chyba nie należy do
twoich...
- Dobrze wiesz, dlaczego mnie to interesuje!
- Jasne, zawsze na posterunku! Jeśli w grę wchodzi
twój ukochany hotel, nic innego się dla ciebie nie liczy,
prawda?
- To nie ma nic wspólnego z hotelem! - krzyknęła
Savanna. - Doprowadzasz mnie do szału! Nigdy nie
wiem, kiedy ci ufać. kiedy ci wierzyć, kiedy traktować
cię poważnie! Dlaczego choć raz nie możesz być ze mną
szczery?
- Lepiej mi nie ufaj, aniele. A już na pewno nigdy
nie traktuj mnie poważnie.
Savanna spojrzała mu prosto w oczy. Serce waliło jej
w piersi jak oszalałe.
- To dlatego wtedy wyszedłeś?
Przez chwilę nie odpowiadał. Dzieliło ich niewiele
ponad metr przestrzeni - bardzo mało i zarazem bardzo
dużo. Głos rozsądku Savanny próbował ją jeszcze
ostrzec.
Za pózno.
- A co by się stało, gdybym został? - spytał w końcu
cicho Cassidy.
Savanna widziaÅ‚a tylko jego twarz, rozÅ›wietlonÄ… zÅ‚o­
tymi promieniami słońca. Czuła tylko jego spojrzenie,
pieszczÄ…ce jej twarz, szyjÄ™, piersi, brzuch. PrzyciÄ…gajÄ…ce
jÄ… do niego, rozpalajÄ…ce.
- Kochalibyśmy się.
Teraz popatrzył jej prosto w oczy.
- Wobec tego wychodząc, zrobiłem ci przysługę.
Prawda?
- Tak myślisz? - wyjąkała drżącym głosem.
Bicie jej serca znaczyło upływające sekundy. Gdzieś
w oddali krzyknęła mewa. Powiew wiatru wydÄ…Å‚ zasÅ‚o­
ny. Wtedy Cassidy zrobił krok w jej stronę.
Kiedy położył ręce na jej biodrach i przyciągnął ją
do siebie, kiedy już miał ją pocałować, usłyszała jego
głos.
- Czego chcesz ode mnie, Savanno? Zaskoczyć
swoich rodziców? Odrobiny szaleÅ„stwa? %7Å‚ebyÅ› kie­
dyÅ› mogÅ‚a opowiadać, że i ty przeżyÅ‚aÅ› coÅ› zwario­
wanego?
- Może - wyszeptała. - Może tego wszystkiego...
a może czegoś więcej.
Obejmujące ją ramiona zesztywniały.
- Nie mogÄ™ ci dać niczego wiÄ™cej, aniele. Nie spo­
dziewaj się ode mnie niczego szczególnego, rozumiesz?
- Mylisz siÄ™.
Już myślała, że C.J. ją odepchnie, ale on jeszcze
odrobinę bliżej się przysunął.
- Nie ufaj mi - szepnÄ…Å‚, muskajÄ…c wargami jej usta.
- Nie będę.
- Nie licz na mnie.
Jego język tańczył na jej wargach.
- Dobrze.
- Nie próbuj mnie zmienić. A przede wszystkim,
błagam, nie zakochaj się we mnie.
- ObiecujÄ™.
Teraz i ona go pieściła, z początku nieśmiało, potem
coraz odważniej. Wsunęła ręce w jego włosy, gładziła
silnÄ… pierÅ›, bicepsy, plecy.
Zadrżała, kiedy C.J. przestał ją całować i patrząc jej
w oczy. ujął w dłonie jej twarz.
- Od tamtego ranka, kiedy od ciebie odszedłem,
przez cały czas o tobie myślę, aniele. A kiedy myślę,
krew zaczyna mi szybciej krążyć w żyłach. Jeśli mnie
teraz nie powstrzymasz, oboje znajdziemy siÄ™ w tara­
patach.
- Wiem - szepnęła Savanna.
I zamiast się wycofać, jak zrobiłby każdy rozsądny,
przytomny i odpowiedzialny człowiek, objęła go za
szyję i przywarła wargami do jego ust.
To było wariactwo. Wiedziała o tym. Był środek dnia
i oboje znajdowali się w pracy. W każdej chwili mógł
zadzwonić telefon, ktoś mógł zapukać do drzwi, tak,
gdzieś w głębi duszy Savanna o tym wiedziała, ale te
myśli, tak na szczęście ukryte, wcale jej nie otrzezwiły.
Czy to niebezpieczeÅ„stwo tak jÄ… w tej sytuacji pociÄ…ga­
ło? Przygoda, podniecenie, ryzyko... tak, to także. Ale
nie tylko. Było jeszcze coś więcej i chyba tego właśnie
najbardziej pragnęła.
Potem jeszcze tylko pamiętała, że nie wypuszczając
się nawzajem z objęć, osunęli się na podłogę.
A dużo pózniej, może nawet całe wieki pózniej,
leżała w jego ramionach na dywanie. Wiejąca przez
otwarty balkon chłodna, morska bryza studziła ich roz-
palone ciała, przywracała ich do rzeczywistości. Savan-
na o nic nie pytała, niczego nie żądała, chciała tylko, by
ta chwila trwaÅ‚a jak najdÅ‚użej, co, oczywiÅ›cie, byÅ‚o nie­
możliwe.
Raz czy drugi zadzwonił telefon, na szczęście szybko
przejęty przez automatyczną sekretarkę. Cassidy nawet
się nie poruszył. Jego silne, ciepłe ramiona ani drgnęły,
jego równy oddech muskał jej włosy.
W pewnej chwili Savanna uniosÅ‚a ich splecione dÅ‚o­
nie i pocałowała jego palce. Uśmiechnęła się, kiedy
zabrzęczały jej bransoletki.
- O czym myÅ›lisz? - spytaÅ‚a, kiedy poruszyÅ‚ siÄ™ i za­
mrugał oczami.
Jego uśmiech był senny i spokojny, a jednak dziwnie
smutny. OswobodziÅ‚ jeden palec z jej uÅ›cisku i delikat­
nie zarysował linię jej kości policzkowej.
- O tym, jaka jesteÅ› zaskakujÄ…ca i fascynujÄ…ca,
i piÄ™kna... i jaki okropny masz gust, jeÅ›li chodzi o męż­
czyzn. O, aniele. - Cassidy przymknÄ…Å‚ oczy. - Co my­
śmy zrobili?
- Kochaliśmy się na podłodze w środku dnia pracy
- odparÅ‚a. - I jakoÅ› trudno mi uwierzyć, by w tym ho­
telu stało się to po raz pierwszy.
Cassidy uśmiechnął się i leciutko pocałował ją
w czoło.
- JesteÅ› niesamowitÄ… kobietÄ… - rzekÅ‚ cicho. - I bar­
dzo, bardzo nierozsÄ…dnÄ….
- Podobno.
- Savanno...
Od razu wiedziała, że wcale nie ma ochoty słyszeć
tego, co Cassidy chce jej powiedzieć.
- Wyjaw mi. co znaczą inicjały C.J. - przerwała mu
szybko.
- Constantine Justus - odparł z wyrazną ulgą. -
Moja matka może nie była szczególnie troskliwa, ale
wyobrazni nie można jej odmówić.
- Co stało się z Tobym?
- ZginÄ…Å‚ podczas roboty.
Jego głos był niby obojętny, ale Savanna wiedziała
już, ile prawdziwych emocji potrafi za nim kryć. Zwle­
kając jeszcze z odpowiedzią, Cassidy usiadł, sięgnął po
spodnie, a jej podał swoją koszulę.
- To byÅ‚a naprawdÄ™ idiotyczna historia. Robota za­
ledwie na drugim piÄ™trze, co prawda szczególnie wyso­
kim. Toby był już. na to zdecydowanie za stary.
MówiÅ‚ to ponurym gÅ‚osem, zwrócony do niej pleca­
mi. Chyba cierpiał, przywołując wspomnienia. Jenkins
twierdził, że nigdy nikomu o tym nie mówił. Dopiero
teraz jej postanowił się zwierzyć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl