[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaprawiony żółcią. Wychowany w zle funkcjonującej rodzinie, nie potrafił utrzymać stałego
związku, nie rozbudzono też w nim potrzeby ojcostwa. Raczej odwrotnie. Nie żywił
nieprzyjaznych uczuć wobec dzieci; wręcz im współczuł. Zbyt często stawały się bezbronymi
ofiarami kiepskich rodziców. Skoro miał świadomość, jakim parszywym będzie ojcem, po co
miał nim zostawać?
Podczas studiów psychologicznych zrozumiał, jak poważnie rodzice mogą zakłócić rozwój
emocjonalny dziecka. Ze wspaniałego dzieciaka może wyrosnąć z ich winy nieprzystosowany
dorosły w najlepszym wypadku, a wielokrotny morderca w najgorszym. %7łeby popełnić błędy
nie do odrobienia, nie muszą nawet dziecka poniżać czy traktować złośliwie, wystarczy, że będą
egoistami. On sam nie był aż tak egoistycznie nastawiony, żeby zdecydować się na założenie
rodziny z Lisą. Poważnie wątpił, by dotrwali razem do starości. Okazałby wyjątkową
nieodpowiedzialność, dając życie dziecku po to, by je unieszczęśliwić. A do tego jeszcze ta
wpadka, przez którą zrezygnował z pracy dla FBI...
Jakby czytając w jego myślach, Lisa zapytała: - Czy to ma coś wspólnego z wydarzeniami w
Nowym Meksyku?
- Nie.
- Myślę, że tak.
- Nie.
- Gdybyś ze mną o tym porozmawiał, na pewno poczułbyś się lepiej.
- Nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę mieć dziecka. Kropka. Koniec dyskusji.
- Ty egoistyczny skurwysynu!
Dąsała się przez kilka dni, zanim raczyła się znowu do niego odezwać. Nie dowierzał jej; bał
się, że zajdzie w ciążę bez jego zgody, zaczął więc używać prezerwatywy i umówił się na zabieg
podwiązania kanalików nasienych. Zanim do tego doszło, wściekła się z powodu kondomów i
odeszła. Zaraz potem wezwano go do Denver, żeby eskortował świadka do Karoliny
Południowej.
Teraz poił niemowlę wodą, dając mu do SSania koniuszek palca. Trzy tygodnie temu, nawet
zagrożony karą śmierci, nie zbliżyłby się do żadnego dziecka. Nie mówiąc o dotykaniu czy
rozmawianiu. A już to, co robił w tej chwili, było absolutnie niewyobrażalne.
- %7łycie potrafi człowiekowi dopieprzyć, co, Kevin? Maleństwo sprawiało wrażenie całkiem
zadowolonego. John spojrzał na zegarek. Cholera jasna!
Dwadzieścia trzy minuty, odkąd wyjechała. Nie może dopuścić, by wróciła przed nim.
Dopóki wierzy w jego amnezję, ma nad nią przewagę. Jeśli odkryje, że wyszedł z domu w
poszukiwaniu ...
Telefon!
Zpiesząc się, żeby napoić dziecko, zupełnie zapomniał, po co tu przyszedł. Zakręcił wodę i
wrócił do pokoju dzienego. Był. Na brzegu stolika stał staroświecki czarny telefon z tarczą.
Roześmiał się głośno i podniósł słuchawkę. Głucho. Postukał w widełki, mając nadzieję, że
aparat, tak jak kran, zaraz ożyje. Ale tym razem nie pomogło; tracił tylko czas.
ZamknÄ…Å‚ za sobÄ… frontowe drzwi.
- Przepraszam za okno - powiedział pod nosem do nieobecnego właściciela, zszedł po
schodkach i podniósł zostawioną na ganku kulę.
Z powrotem przynajmniej miał iść z górki, ale upał obezwładniał, a pozbawione
systematycznego treningu mięśnie bolały, były jak galareta, którą ktoś naszpikował gwozdziami.
Doszedł do końca podjazdu i oparłszy się o skrzynkę na listy, próbował głębokimi oddechami
ugasić pożar w płucach. Już po kilku sekundach rozgrzany metal palił jego ramię jak żelazo do
cechowania bydła.
Zostaw wiadomość w skrzynce, ty kretyński idioto!
Warto było pocierpieć, skoro wyzwoliło to sensowny pomysł.
Napisze notatkę w nocy, wyśliznie się i wrzuci ją tu do skrzynki.
Zadresuje ją do listonosza i poprosi o powiadomienie władz. Poda swój telefon do biura i do
Pepperdyne'a, gdyby listonosz chciał sprawdzić, czy to nie kawał. Zawiesi czerwoną flagę na
skrzynce, tak że nie sposób będzie ją ominąć. Albo lepiej, złapie listonosza, kiedy będzie
dokonywał poranego objazdu.
Rozważając ten plan, poczuł taki przypływ energi, że pokonał powrotną drogę do domu w
czasie o połowę krótszym. Mimo to dochodząc do ganku usłyszał skręcający w aleję samochód.
Zostawił jedną kulę w pokoju dzienym i pokuśtykał do łazienki. Zamknął drzwi na klucz i
oparł o nie głowę. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa.
Sapał głośno jak lokomotywa. Ubranie miał mokre od potu. I śmierdział.
Jeśli Kendall zobaczy go w tym stanie, od razu domyśli się, że coś kombinował. Ręce mu
drżały ze zmęczenia, mimo to wyjął Kevina z nosidełka i położył na macie na podłodze.
Wejdziemy razem, dobrze? - powiedział do małego. Włożył zatyczkę i puścił wodę. Usłyszał
jej kroki na ganku.
- John ...
Zdarł z siebie ubranie i wcisnął je do kosza na brudną bieliznę. Potem zabrał się do Kevina. -
John?
- Aha?
Kevin leżał wciąż w pieluszce.
- Gdzie jesteÅ›?
- Kendall? - Rozwinął pieluszkę. - Już wróciłaś? Zanurzył się w wanie, uważając, by nie
zamoczyć gipsu.
Trochę musiał się natrudzić, ale zdołał wsunąć głowę pod kran i dokładnie zmoczyć włosy.
Potem sięgnął po gołego Kevina leżącego na łazienkowym dywaniku.
- Dobry z ciebie kumpel- wyszeptał opierając się o brzeg wany .i kładąc sobie maleństwo na
piersi. - Nigdy ci tego nie zapomnÄ™, stary.
- John, co ty robisz? Gdzie jest Kevin?
- Co? Nie słyszę, Kendall! Woda leci.
- Gdzie jest Kevin?!
- Tutaj, ze mną. - Prysnął wodą na ciałko dziecka; zagruchało i z zadowoleniem zaplaskało
piÄ…stkami na piersi Johna.
- Z tobÄ…?
- No tak. A gdzie miałby być?
- Zamknąłeś drzwi na klucz? - spytała ruszywszy klamką. - Oj, przepraszam.
- Otwórz.
- Siedzę w wanie. To spory wyczyn wlezć do niej i wyjść, jak się ma nogę w gipsie.
- WchodzÄ™.
Teraz już mogła. Słyszał panikę w jej głosie i zrozumiał, że nie ufała mu całkowicie, choć
byli kochankami. l mądra była, że nie ufała. Gdyby miał możliwość, wydałby ją dzisiaj policji.
Gdyby tamten dom był zamieszkany, telefon działał albo gdyby udało mu się zatrzymać jakiś
samochód na drodze, federalni już by tu jechali.
Nie udaÅ‚o mu siÄ™ dzisiaj, ale spróbuje jutro i pojutrze ¨dotÄ…d, aż siÄ™ uda. Bez broni, ze
złamaną nogą, nie zdoła jej ochronić, jeśli członkowie Brotherhood się tu zjawią. Władze
potrzebowały jej zeznań, by raz na zawsze unieszkodliwić Burnwoodów, a ona potrzebowała
ochrony władz, inaczej nie miała najmniej szych szans w starciu z Brotherhood. Zrobi to dla
niej, choćby miała go za to znienawidzić.
Kendall otworzyła nieskomplikowany zamek szpilką do włosów, wpadła przez otwarte drzwi
i zatrzymała się w miejscu zobaczywszy ich dwóch półleżących w wanie. Warto było na nich
popatrzeć: noga Johna zwisała z boku wany, a Kevin spoczywał na jego piersi - maleńki,
delikatny, różowiutki.
- Wróciłaś akurat na czas, żeby się do nas przyłączyć odezwał się z niewinnym uśmiechem. -
Chociaż może być nam trochę ciasno. Nie zakręciłabyś nam kranu? Chyba mamy już
wystarczająco dużo wody.
- Co ty wyrabiasz? - zapytała piskliwym z przerażenia głosem, jakby w ogóle nie usłyszała
jego gładkich zdanek.
- Kąpię się - oznajmił z udanym zdumieniem.
- Z Kevinem?
- Dlaczego nie? Pomyślałem, że też z przyjemnością się ochłodzi.
- Kiedy weszłam, dom wyglądał na zupełnie opuszczony. Nie wiedziałam, gdzie jesteś,
Kevina nie było w kojcu. Pomyślałam ... Sama nie wiem, co pomyślałam.
Usiadła ciężko na pokrywie sedesu. Była bliska łez, miała bladą twarz i poszarzałe wargi.
Pochyliła głowę i zaczęła masować skronie. Była straszliwie zdenerwowana i John pomyślał, że
chwilowe zniknięcie ich obu z zasięgu jej wzroku nie mogło być tego przyczyną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl