[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Winda stanęła i wyszliśmy do świetlicy.
- Hałas ucichnie, gdy wejdziesz do Centrum Edukacyjnego, przygotowany do nauki -
wyjaśnił uprzejmie Najstarszy. Znów aktywował wikom. - Polecenie: czwarty poziom intensywności. - Dzwięk w mojej głowie stał się głośniejszy, a
Najstarszy pożegnał mnie z uśmiechem na ustach, odwrócił się i ruszył przez świetlicę do gabinetu Doktorka.
Spróbowałem wetknąć sobie palec do ucha, ale nic to nie dało, bo wikom podpina się bezpośrednio do bębenka. W mój mózg wwiercał się
dzwięk przypominający rozbijanie szkła, któremu towarzyszyło pianie koguta.
- Aadne kwiaty.
- Orion? - Chwilowe zaskoczenie, że widzę Nagrywacza w Izolatce, stłumiła kakofonia wibrująca w moim uchu. Zapomniałem nawet o kwiatach,
które ściskałem w dłoni.
Zielony sok z połamanych łodyg wyciekł mi spomiędzy palców.
- Musiałem zrobić zapasy. - Orion potrząsnął plastikową buteleczką, grzechocząc tabletkami. Na pewno je podwędził. Nikomu nie wolno
gromadzić większych ilości lekarstw -
nawet ci, którzy nie mieszkają w Izolatce, dostają po jednym stoperze dziennie. - Lepiej, żeby Najstarszy ani Doktorek mnie nie przyłapali - dodał,
chowając tabletki do kieszeni.
Przyłożyłem dłoń do ucha w daremnej próbie zagłuszenia hałasu, ale nic to nie dało.
Orion uśmiechnął się ponuro.
- Stara sztuczka. Nawet nie licz, że uda ci się to wyłączyć. Z czasem będzie coraz gorzej. - Patrzył, jak postukuję się pięścią w skroń.
- Po prostu rób, co ci każe, bo inaczej zwariujesz.
- Skąd o tym wiesz? - wycedziłem szorstko przez zęby, ale tylko dlatego, że nie potrafiłem skupić się na niczym poza ogłuszającym wyciem.
- Daję ci tylko dobrą radę. Nie ma sensu otwarcie sprzeciwiać się Najstarszemu. To nic nie da. Najstarszy jest jak stuletni król, za bardzo
przyzwyczaił się do władzy. Nie możesz dążyć do bezpośredniej konfrontacji, musisz działać podstępnie. - Orion założył niesforny kosmyk włosów
za ucho, a ja znów dostrzegłem białą pajęczynę blizn na jego szyi, jakby ktoś rozerwał mu ciało, a jego fragmenty nierówno się zrosły.
- Będę robił to, co sam uznam za słuszne - oświadczyłem i odepchnąłem go jedną ręką, drugą trzymając się za ucho.
Chwiejnym krokiem ruszyłem przez świetlicę. Nagle w mojej głowie rozbrzmiało piskliwe nierówne staccato, sprawiając, że poplątały mi się nogi.
Wpadłem na płótno Harleya.
- Starszy? - zaniepokoił się Harley.
Zignorowałem go. Otworzyłem drzwi korytarza i ruszyłem w stronę pokoju Amy, zdeterminowany, by wręczyć jej te gzyfowe kwiaty, choćbym miał
paść trupem na miejscu.
- Co się stało? - Harley dreptał krok za mną. Zostawił na moim ramieniu ślad w kolorze karpia koi, ale ja bez słowa strąciłem jego dłoń.
Zatrzymałem się przed drzwiami pokoju Amy i zapukałem.
%7ładnej odpowiedzi.
- Co ty tutaj robisz? - Nawet pomimo wycia wewnątrz czaszki słyszałem zaczepny ton w głosie Harleya. Wtedy sobie przypomniałem: przed Amy w
tym samym pokoju mieszkała jego była dziewczyna.
- Nowa pacjentka - odparłem głośno. Słowa zadzwoniły mi w obolałym uchu.
Skrzywiłem się.
Harley dotknął dłonią ściany, zostawiając na matowej białej powierzchni pomarańczowożółtą smugę. Wiedziałem, że nikt nie zwróci na nią uwagi,
to tylko kolejny ślad pośród wielu innych. Odkąd Harley przeniósł się do Izolatki na stałe, kolorowe plamy podążały za nim niczym ślady tęczy.
Wikom naprawdę robił wszystko, by mnie rozkojarzyć - natężenie i ton dzwięków zmieniały się z oszałamiającą częstotliwością. Chciałem walić
głową w drzwi w nadziei, że hałas wreszcie ucichnie. Powoli ogarniało mnie szaleństwo, i to takie, na które nie pomogłaby mi żadna recepta
Doktorka. Szarpałem ręką za ucho, a między palcami pociekła mi krew.
Bojąc się, że je sobie urwę, uderzyłem pięścią w ścianę.
Kwiaty, które tak starannie wybierałem w ogrodzie - wielkie, o jaskrawych kolorach przypominających mi włosy Amy - zgniotły się i połamały, płatki
opadły na podłogę w deszczu czerwieni i złota. Rozprostowałem palce - łodygi zmieniły się w łykowatą, lepką masę, liście pozgniatały. Tylko tyle
mi zostało, żałosne resztki naturalnego piękna znad brzegu sadzawki.
Do dzwiękowej tortury dołączyło rytmiczne postukiwanie w tle. Upuściłem zgniecione kwiaty pod drzwiami pokoju Amy i przycisnąłem obie dłonie
do uszu, by uwięzić hałas między ścianami czaszki, po czym wybiegłem ze Szpitala. Pognałem prosto do grawiszybu, Centrum Edukacyjnego i
cudownej ciszy.
17
AMY
Siedzący przede mną mężczyzna miał długie palce. Na przemian splatał je i rozplatał, aż w końcu oparł na nich głowę, przyglądając mi się tak
intensywnie, jakbym była zagadką, której nie potrafił rozwiązać. Wydawał się uprzejmy, a nawet współczujący, gdy wyciągał
mnie z mojego pokoju, ale teraz zaczęłam żałować, że zamknął drzwi gabinetu.
- Przykro mi, że znalazłaś się w tej sytuacji. - Choć w jego głosie było słychać szczerość, na twarzy malowało się wyłącznie zaciekawienie.
Co prawda tamten chłopak wszystko mi już wyjaśnił, ale czułam, że muszę usłyszeć to jeszcze raz z ust tego lekarza .
- Czy to prawda, że lądujemy dopiero za pięćdziesiąt lat? - spytałam głosem zimnym i twardym jak lód, pod którym byłam uwięziona, żałując, że już
nie jestem.
- Tak. Mniej więcej czterdzieści dziewięć i dwieście pięćdziesiąt dni.
Dwieście sześćdziesiąt sześć, pomyślałam, przypomniawszy sobie słowa chłopaka.
- Nie można mnie jeszcze raz zamrozić?
- Nie - uciął krótko lekarz, a ponieważ milczałam, świdrując go wzrokiem, dodał: -
Mamy kilka rezerwowych komór kriogenicznych...
- Więc mnie wsadzcie do jednej z nich! - rzuciłam, pochylając się. Zniosłabym kolejne stulecie koszmarów, byle tylko obudzić się razem z
rodzicami.
- Gdyby reanimacja przebiegła prawidłowo, być może dałoby się to zrobić, choć ryzyko byłoby wciąż znaczne. Komórek nie można tak po prostu
zamrażać i rozmrażać, wielokrotna reanimacja osłabia i niszczy organizm. - Lekarz pokręcił głową. - Powtórne zamrożenie mogłoby cię zabić. -
Nie potrafił znalezć właściwych słów, by mi to wyjaśnić. -
Zmienić w wypalone mięso. Wysuszone. Martwe - uzupełnił, widząc, że nawet te makabryczne obrazy nie są w stanie osłabić mojej determinacji.
Na chwilę podupadłam na duchu, ale o czymś sobie przypomniałam.
- A co z moimi rodzicami?
- Co z nimi?
- Czy ich też nie dałoby się wcześniej rozmrozić?
- Och. - Lekarz rozplótł palce i zaczął przekładać przedmioty na biurku. Ustawił
notatnik równolegle do krawędzi blatu, przechylił wszystkie długopisy w kubku na jedną stronę. Zwlekał, unikając kontaktu wzrokowego. - Zostałaś
rozmrożona przez pomyłkę.
Musisz zrozumieć, że twoi rodzice, numer czterdzieści i czterdzieści jeden, są niezastąpieni.
Oboje dysponują specjalistycznymi umiejętnościami, które będą nam potrzebne po lądowaniu. Bez ich wiedzy i pomocy nie poradzimy sobie na
etapie rozwoju CentauriZiemi.
- Czyli, krótko mówiąc, odpowiedz brzmi: nie. - Chciałam usłyszeć, jak to mówi.
- Odpowiedz brzmi: nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Winda stanęła i wyszliśmy do świetlicy.
- Hałas ucichnie, gdy wejdziesz do Centrum Edukacyjnego, przygotowany do nauki -
wyjaśnił uprzejmie Najstarszy. Znów aktywował wikom. - Polecenie: czwarty poziom intensywności. - Dzwięk w mojej głowie stał się głośniejszy, a
Najstarszy pożegnał mnie z uśmiechem na ustach, odwrócił się i ruszył przez świetlicę do gabinetu Doktorka.
Spróbowałem wetknąć sobie palec do ucha, ale nic to nie dało, bo wikom podpina się bezpośrednio do bębenka. W mój mózg wwiercał się
dzwięk przypominający rozbijanie szkła, któremu towarzyszyło pianie koguta.
- Aadne kwiaty.
- Orion? - Chwilowe zaskoczenie, że widzę Nagrywacza w Izolatce, stłumiła kakofonia wibrująca w moim uchu. Zapomniałem nawet o kwiatach,
które ściskałem w dłoni.
Zielony sok z połamanych łodyg wyciekł mi spomiędzy palców.
- Musiałem zrobić zapasy. - Orion potrząsnął plastikową buteleczką, grzechocząc tabletkami. Na pewno je podwędził. Nikomu nie wolno
gromadzić większych ilości lekarstw -
nawet ci, którzy nie mieszkają w Izolatce, dostają po jednym stoperze dziennie. - Lepiej, żeby Najstarszy ani Doktorek mnie nie przyłapali - dodał,
chowając tabletki do kieszeni.
Przyłożyłem dłoń do ucha w daremnej próbie zagłuszenia hałasu, ale nic to nie dało.
Orion uśmiechnął się ponuro.
- Stara sztuczka. Nawet nie licz, że uda ci się to wyłączyć. Z czasem będzie coraz gorzej. - Patrzył, jak postukuję się pięścią w skroń.
- Po prostu rób, co ci każe, bo inaczej zwariujesz.
- Skąd o tym wiesz? - wycedziłem szorstko przez zęby, ale tylko dlatego, że nie potrafiłem skupić się na niczym poza ogłuszającym wyciem.
- Daję ci tylko dobrą radę. Nie ma sensu otwarcie sprzeciwiać się Najstarszemu. To nic nie da. Najstarszy jest jak stuletni król, za bardzo
przyzwyczaił się do władzy. Nie możesz dążyć do bezpośredniej konfrontacji, musisz działać podstępnie. - Orion założył niesforny kosmyk włosów
za ucho, a ja znów dostrzegłem białą pajęczynę blizn na jego szyi, jakby ktoś rozerwał mu ciało, a jego fragmenty nierówno się zrosły.
- Będę robił to, co sam uznam za słuszne - oświadczyłem i odepchnąłem go jedną ręką, drugą trzymając się za ucho.
Chwiejnym krokiem ruszyłem przez świetlicę. Nagle w mojej głowie rozbrzmiało piskliwe nierówne staccato, sprawiając, że poplątały mi się nogi.
Wpadłem na płótno Harleya.
- Starszy? - zaniepokoił się Harley.
Zignorowałem go. Otworzyłem drzwi korytarza i ruszyłem w stronę pokoju Amy, zdeterminowany, by wręczyć jej te gzyfowe kwiaty, choćbym miał
paść trupem na miejscu.
- Co się stało? - Harley dreptał krok za mną. Zostawił na moim ramieniu ślad w kolorze karpia koi, ale ja bez słowa strąciłem jego dłoń.
Zatrzymałem się przed drzwiami pokoju Amy i zapukałem.
%7ładnej odpowiedzi.
- Co ty tutaj robisz? - Nawet pomimo wycia wewnątrz czaszki słyszałem zaczepny ton w głosie Harleya. Wtedy sobie przypomniałem: przed Amy w
tym samym pokoju mieszkała jego była dziewczyna.
- Nowa pacjentka - odparłem głośno. Słowa zadzwoniły mi w obolałym uchu.
Skrzywiłem się.
Harley dotknął dłonią ściany, zostawiając na matowej białej powierzchni pomarańczowożółtą smugę. Wiedziałem, że nikt nie zwróci na nią uwagi,
to tylko kolejny ślad pośród wielu innych. Odkąd Harley przeniósł się do Izolatki na stałe, kolorowe plamy podążały za nim niczym ślady tęczy.
Wikom naprawdę robił wszystko, by mnie rozkojarzyć - natężenie i ton dzwięków zmieniały się z oszałamiającą częstotliwością. Chciałem walić
głową w drzwi w nadziei, że hałas wreszcie ucichnie. Powoli ogarniało mnie szaleństwo, i to takie, na które nie pomogłaby mi żadna recepta
Doktorka. Szarpałem ręką za ucho, a między palcami pociekła mi krew.
Bojąc się, że je sobie urwę, uderzyłem pięścią w ścianę.
Kwiaty, które tak starannie wybierałem w ogrodzie - wielkie, o jaskrawych kolorach przypominających mi włosy Amy - zgniotły się i połamały, płatki
opadły na podłogę w deszczu czerwieni i złota. Rozprostowałem palce - łodygi zmieniły się w łykowatą, lepką masę, liście pozgniatały. Tylko tyle
mi zostało, żałosne resztki naturalnego piękna znad brzegu sadzawki.
Do dzwiękowej tortury dołączyło rytmiczne postukiwanie w tle. Upuściłem zgniecione kwiaty pod drzwiami pokoju Amy i przycisnąłem obie dłonie
do uszu, by uwięzić hałas między ścianami czaszki, po czym wybiegłem ze Szpitala. Pognałem prosto do grawiszybu, Centrum Edukacyjnego i
cudownej ciszy.
17
AMY
Siedzący przede mną mężczyzna miał długie palce. Na przemian splatał je i rozplatał, aż w końcu oparł na nich głowę, przyglądając mi się tak
intensywnie, jakbym była zagadką, której nie potrafił rozwiązać. Wydawał się uprzejmy, a nawet współczujący, gdy wyciągał
mnie z mojego pokoju, ale teraz zaczęłam żałować, że zamknął drzwi gabinetu.
- Przykro mi, że znalazłaś się w tej sytuacji. - Choć w jego głosie było słychać szczerość, na twarzy malowało się wyłącznie zaciekawienie.
Co prawda tamten chłopak wszystko mi już wyjaśnił, ale czułam, że muszę usłyszeć to jeszcze raz z ust tego lekarza .
- Czy to prawda, że lądujemy dopiero za pięćdziesiąt lat? - spytałam głosem zimnym i twardym jak lód, pod którym byłam uwięziona, żałując, że już
nie jestem.
- Tak. Mniej więcej czterdzieści dziewięć i dwieście pięćdziesiąt dni.
Dwieście sześćdziesiąt sześć, pomyślałam, przypomniawszy sobie słowa chłopaka.
- Nie można mnie jeszcze raz zamrozić?
- Nie - uciął krótko lekarz, a ponieważ milczałam, świdrując go wzrokiem, dodał: -
Mamy kilka rezerwowych komór kriogenicznych...
- Więc mnie wsadzcie do jednej z nich! - rzuciłam, pochylając się. Zniosłabym kolejne stulecie koszmarów, byle tylko obudzić się razem z
rodzicami.
- Gdyby reanimacja przebiegła prawidłowo, być może dałoby się to zrobić, choć ryzyko byłoby wciąż znaczne. Komórek nie można tak po prostu
zamrażać i rozmrażać, wielokrotna reanimacja osłabia i niszczy organizm. - Lekarz pokręcił głową. - Powtórne zamrożenie mogłoby cię zabić. -
Nie potrafił znalezć właściwych słów, by mi to wyjaśnić. -
Zmienić w wypalone mięso. Wysuszone. Martwe - uzupełnił, widząc, że nawet te makabryczne obrazy nie są w stanie osłabić mojej determinacji.
Na chwilę podupadłam na duchu, ale o czymś sobie przypomniałam.
- A co z moimi rodzicami?
- Co z nimi?
- Czy ich też nie dałoby się wcześniej rozmrozić?
- Och. - Lekarz rozplótł palce i zaczął przekładać przedmioty na biurku. Ustawił
notatnik równolegle do krawędzi blatu, przechylił wszystkie długopisy w kubku na jedną stronę. Zwlekał, unikając kontaktu wzrokowego. - Zostałaś
rozmrożona przez pomyłkę.
Musisz zrozumieć, że twoi rodzice, numer czterdzieści i czterdzieści jeden, są niezastąpieni.
Oboje dysponują specjalistycznymi umiejętnościami, które będą nam potrzebne po lądowaniu. Bez ich wiedzy i pomocy nie poradzimy sobie na
etapie rozwoju CentauriZiemi.
- Czyli, krótko mówiąc, odpowiedz brzmi: nie. - Chciałam usłyszeć, jak to mówi.
- Odpowiedz brzmi: nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]