[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wściekłością: Och, jak tam sobie wolisz. Po czym doszło go stukanie wysokich
obcasów w dół schodów.
Malcolm odetchnął z ulgą.
26 grudnia 1999
Kostnica wydawała się dziwnie pusta, gdy Karys otworzyła drzwi. Pa-get jeszcze
nie przyjechał, więc jedynym jej towarzystwem było kilka zamrożonych ciał,
oczekujących na pogrzeb, i zwłoki Rosemary Baring. Karys przebrała się w roboczy
fartuch, poczłapała korytarzem i otworzyła drzwi do prosektorium. Paget
przyjechał wczoraj specjalnie, by wyłożyć Rosemary na stół. Przykrył ją
fioletowo-złotym całunem, który kojarzył się z kościołem, nadzieją,
nieśmiertelnością. Dla Karys była to próżna nadzieja. Dla niej śmierć była
końcem wszystkiego. Położyła ręce na tkaninie, przygotowując się do spojrzenia w
twarz dziewczyny, ale to był błąd. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
ujrzała swego pierwszego nieboszczyka, tego, na którym miała uczyć się anatomii.
Ona i Barney mieli pracować na tych samych zwłokach. Tak właśnie się poznali.
Wkrótce został jej chłopakiem. Drugim i, jak dotąd, ostatnim. Dla niej,
rozpieszczanej i otaczanej opieką jedynaczki, przykładnej uczennicy
przyklasztornej szkoły dla dziewcząt, zamkniętej w sobie introwertyczki,
uczelnia stanowiła jedyną szansę poznania normalnego życia.
Nadal pamiętała to taksujące spojrzenie oczu Barneya, zimnych, lecz życzliwych,
niemal urzędniczych. Tego pierwszego poranka nagle zrozumiała, co to znaczy
studiować medycynę, i nie potrafiła się zmu-
106
sić, by ściągnąć prześcieradło z trupa. Podniosła wzrok na Barneya, a on
przyglądał jej się z uwagą, prowokując wzrokiem, by to zrobiła. Wtedy chwyciła
tkaninę w obie ręce, tak jak to robiła teraz, i spokojnie ją zsunęła. Gdy znów
spojrzała na kolegę, wyraz jego twarzy był wciąż taki sam. Zdawał się drwić z
jej lękliwości.
Wiedział, że się bała. Zaś ona wiedziała, że on nie miał żadnych obaw. Nie mógł
się już doczekać.
Może byłoby jej łatwiej, gdyby mieszkała w jednym z hałaśliwych akademików i
miała możliwość poznania innych studentów, ale jej rodzice nie chcieli dać jej
odejść. Mieszkali w odległości czterech przystanków autobusowych od Akademii
Medycznej, więc nadal zajmowała swoją biało-różową sypialnię w rodzinnym domu.
Nie dla niej były plakaty i przesiadywanie nad drinkiem do póznej nocy w barze
młodych medyków. Barney był jedynym kolegą ze studiów, którego poznała na
pierwszym roku. Wiedziała, że już wcześniej przypięto jej łatkę dziwaczki",
kogoś, kto nie lubi się spoufalać. Uważano ją za samotnicę.
Drugiego dnia spytał, czy może zaprosić ją na kolację. Powinna była coś
podejrzewać. Inni studenci nie mogli usiedzieć na miejscu, snując plany na bal
towarzyszący otrzęsinom, na który ona nie miała najmniejszej ochoty pójść.
Dlaczego więc Barney chciał zabrać ją na kolację, zamiast iść na bal? Niewysoka,
pulchna i nieładna Karys z tą jej skorupą, którą wokół siebie zbudowała...
Zaskoczona, zgodziła się jednak.
O ósmej powtarzał. O ósmej, punktualnie co do minuty. Przyjadę po ciebie.
I dokładnie wypytał ją, jak dojechać do domu rodziców.
Tego wieczoru przeszła wszystkie etapy przygotowań do randki. Wzięła kąpiel,
umyła włosy, starannie je wysuszyła, aby ładnie ułożyły się nad ramionami.
Odmówiła zjedzenia kolacji przygotowanej przez matkę, zadowalając się jabłkiem.
Wypiła rumiankową herbatkę na uspokojenie. Rozsmarowała jasny podkład na jeszcze
jaśniejszej skórze twarzy, nałożyła brązowy tusz na rzęsy i musnęła powieki
beżowym cieniem z drobinkami złota. Uznała, że wygląda ładnie.
Wreszcie usiadła w salonie i czekała, słuchając, jak zegar z kurantem oznajmi
ósmą wieczorem.
Czekała. Aż do ósmej piętnaście.
107
Zażenowany ojciec ukrył się za gazetą. Matka rozzłościła się i zaczęła mówić coś
o wykorzystywaniu", niskiej samoocenie" i o tym, że Karys zasługuje na coś
znacznie lepszego". Karys siedziała cicho, oglądając przez ponad godzinę jakąś
mydlaną operę w telewizji, czując się coraz bardziej emocjonalnie martwa. W
końcu wróciła do pokoju, powiesiła sukienkę na wieszaku i usiadła na łóżku,
patrząc na swoje odbicie w lustrze i snując domysły. Co z nią było nie tak?
Dlaczego była inna? Nienormalna? To właśnie wtedy nauczyła się jeść czekoladę.
Dwie tabliczki wykradzione z lodówki. Tej nocy z owocami i orzechami, pózniej
każda była dobra, by zrekompensować porażkę.
Następnego ranka znów spotkała Barneya przy stole sekcyjnym. Oczekiwała
przeprosin. Ale Barney nic nie powiedział. Ona też się nie odzywała, lecz on
przyglądał się jej z tym swoim drwiącym uśmiechem.
Pod koniec ćwiczeń tego dnia ponownie zaprosił ją na kolację, nie nawiązując
nawet do poprzedniego wieczoru. Kiedy zaprotestowała, Barney zdziwił się.
Ależ ja zaprosiłem cię na dzisiaj powiedział, przy czym wydawał się
szczerze urażony. Chyba nie przypuszczasz... Wczoraj byłem na otrzęsinach. Nie
mogłem iść nigdzie indziej. I roześmiał się tym na wpół wariackim, głośnym
śmiechem, otwierając usta najszerzej, jak tylko mógł. Ależ z ciebie głuptas.
yle mnie zrozumiałaś. Wszystko ci się pomieszało. Ja myślałem o dzisiejszym
wieczorze.
Patrzyła na niego i zastanawiała się, aż wreszcie uznała, że musiała się
pomylić. Musiała go zle zrozumieć. Barney nie zrobiłby tego. Zresztą wszyscy
przecież gadali o otrzęsinowym balu. Dlaczego miałby ją rozmyślnie wprowadzić w
błąd? Nie miał powodu. %7ładnego logicznego powodu.
Tego wieczora znów przeszła przez tę samą rutynę przygotowań: kąpiel, włosy,
ciuchy, makijaż. I znów usłyszała zegar w jadalni wybijający ósmą, i poczuła się
chora i upokorzona. O ósmej dziesięć, kiedy już zbierała się do swojego pokoju,
usłyszała pisk opon przed domem. Dopadła drzwi i otworzyła je na oścież. Stał
przed nią, ciągle z tym swoim sardonicznym uśmieszkiem na twarzy.
Cześć, Karys rzucił niedbale.
Tego wieczora Karys wyznała mu, co jej się kiedyś przydarzyło. Wydawał się taki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
wściekłością: Och, jak tam sobie wolisz. Po czym doszło go stukanie wysokich
obcasów w dół schodów.
Malcolm odetchnął z ulgą.
26 grudnia 1999
Kostnica wydawała się dziwnie pusta, gdy Karys otworzyła drzwi. Pa-get jeszcze
nie przyjechał, więc jedynym jej towarzystwem było kilka zamrożonych ciał,
oczekujących na pogrzeb, i zwłoki Rosemary Baring. Karys przebrała się w roboczy
fartuch, poczłapała korytarzem i otworzyła drzwi do prosektorium. Paget
przyjechał wczoraj specjalnie, by wyłożyć Rosemary na stół. Przykrył ją
fioletowo-złotym całunem, który kojarzył się z kościołem, nadzieją,
nieśmiertelnością. Dla Karys była to próżna nadzieja. Dla niej śmierć była
końcem wszystkiego. Położyła ręce na tkaninie, przygotowując się do spojrzenia w
twarz dziewczyny, ale to był błąd. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
ujrzała swego pierwszego nieboszczyka, tego, na którym miała uczyć się anatomii.
Ona i Barney mieli pracować na tych samych zwłokach. Tak właśnie się poznali.
Wkrótce został jej chłopakiem. Drugim i, jak dotąd, ostatnim. Dla niej,
rozpieszczanej i otaczanej opieką jedynaczki, przykładnej uczennicy
przyklasztornej szkoły dla dziewcząt, zamkniętej w sobie introwertyczki,
uczelnia stanowiła jedyną szansę poznania normalnego życia.
Nadal pamiętała to taksujące spojrzenie oczu Barneya, zimnych, lecz życzliwych,
niemal urzędniczych. Tego pierwszego poranka nagle zrozumiała, co to znaczy
studiować medycynę, i nie potrafiła się zmu-
106
sić, by ściągnąć prześcieradło z trupa. Podniosła wzrok na Barneya, a on
przyglądał jej się z uwagą, prowokując wzrokiem, by to zrobiła. Wtedy chwyciła
tkaninę w obie ręce, tak jak to robiła teraz, i spokojnie ją zsunęła. Gdy znów
spojrzała na kolegę, wyraz jego twarzy był wciąż taki sam. Zdawał się drwić z
jej lękliwości.
Wiedział, że się bała. Zaś ona wiedziała, że on nie miał żadnych obaw. Nie mógł
się już doczekać.
Może byłoby jej łatwiej, gdyby mieszkała w jednym z hałaśliwych akademików i
miała możliwość poznania innych studentów, ale jej rodzice nie chcieli dać jej
odejść. Mieszkali w odległości czterech przystanków autobusowych od Akademii
Medycznej, więc nadal zajmowała swoją biało-różową sypialnię w rodzinnym domu.
Nie dla niej były plakaty i przesiadywanie nad drinkiem do póznej nocy w barze
młodych medyków. Barney był jedynym kolegą ze studiów, którego poznała na
pierwszym roku. Wiedziała, że już wcześniej przypięto jej łatkę dziwaczki",
kogoś, kto nie lubi się spoufalać. Uważano ją za samotnicę.
Drugiego dnia spytał, czy może zaprosić ją na kolację. Powinna była coś
podejrzewać. Inni studenci nie mogli usiedzieć na miejscu, snując plany na bal
towarzyszący otrzęsinom, na który ona nie miała najmniejszej ochoty pójść.
Dlaczego więc Barney chciał zabrać ją na kolację, zamiast iść na bal? Niewysoka,
pulchna i nieładna Karys z tą jej skorupą, którą wokół siebie zbudowała...
Zaskoczona, zgodziła się jednak.
O ósmej powtarzał. O ósmej, punktualnie co do minuty. Przyjadę po ciebie.
I dokładnie wypytał ją, jak dojechać do domu rodziców.
Tego wieczoru przeszła wszystkie etapy przygotowań do randki. Wzięła kąpiel,
umyła włosy, starannie je wysuszyła, aby ładnie ułożyły się nad ramionami.
Odmówiła zjedzenia kolacji przygotowanej przez matkę, zadowalając się jabłkiem.
Wypiła rumiankową herbatkę na uspokojenie. Rozsmarowała jasny podkład na jeszcze
jaśniejszej skórze twarzy, nałożyła brązowy tusz na rzęsy i musnęła powieki
beżowym cieniem z drobinkami złota. Uznała, że wygląda ładnie.
Wreszcie usiadła w salonie i czekała, słuchając, jak zegar z kurantem oznajmi
ósmą wieczorem.
Czekała. Aż do ósmej piętnaście.
107
Zażenowany ojciec ukrył się za gazetą. Matka rozzłościła się i zaczęła mówić coś
o wykorzystywaniu", niskiej samoocenie" i o tym, że Karys zasługuje na coś
znacznie lepszego". Karys siedziała cicho, oglądając przez ponad godzinę jakąś
mydlaną operę w telewizji, czując się coraz bardziej emocjonalnie martwa. W
końcu wróciła do pokoju, powiesiła sukienkę na wieszaku i usiadła na łóżku,
patrząc na swoje odbicie w lustrze i snując domysły. Co z nią było nie tak?
Dlaczego była inna? Nienormalna? To właśnie wtedy nauczyła się jeść czekoladę.
Dwie tabliczki wykradzione z lodówki. Tej nocy z owocami i orzechami, pózniej
każda była dobra, by zrekompensować porażkę.
Następnego ranka znów spotkała Barneya przy stole sekcyjnym. Oczekiwała
przeprosin. Ale Barney nic nie powiedział. Ona też się nie odzywała, lecz on
przyglądał się jej z tym swoim drwiącym uśmiechem.
Pod koniec ćwiczeń tego dnia ponownie zaprosił ją na kolację, nie nawiązując
nawet do poprzedniego wieczoru. Kiedy zaprotestowała, Barney zdziwił się.
Ależ ja zaprosiłem cię na dzisiaj powiedział, przy czym wydawał się
szczerze urażony. Chyba nie przypuszczasz... Wczoraj byłem na otrzęsinach. Nie
mogłem iść nigdzie indziej. I roześmiał się tym na wpół wariackim, głośnym
śmiechem, otwierając usta najszerzej, jak tylko mógł. Ależ z ciebie głuptas.
yle mnie zrozumiałaś. Wszystko ci się pomieszało. Ja myślałem o dzisiejszym
wieczorze.
Patrzyła na niego i zastanawiała się, aż wreszcie uznała, że musiała się
pomylić. Musiała go zle zrozumieć. Barney nie zrobiłby tego. Zresztą wszyscy
przecież gadali o otrzęsinowym balu. Dlaczego miałby ją rozmyślnie wprowadzić w
błąd? Nie miał powodu. %7ładnego logicznego powodu.
Tego wieczora znów przeszła przez tę samą rutynę przygotowań: kąpiel, włosy,
ciuchy, makijaż. I znów usłyszała zegar w jadalni wybijający ósmą, i poczuła się
chora i upokorzona. O ósmej dziesięć, kiedy już zbierała się do swojego pokoju,
usłyszała pisk opon przed domem. Dopadła drzwi i otworzyła je na oścież. Stał
przed nią, ciągle z tym swoim sardonicznym uśmieszkiem na twarzy.
Cześć, Karys rzucił niedbale.
Tego wieczora Karys wyznała mu, co jej się kiedyś przydarzyło. Wydawał się taki [ Pobierz całość w formacie PDF ]