[ Pobierz całość w formacie PDF ]
puszki i poplamiony krwią groch zostały jak należy
zjedzone na lunch i nie zachowano ich na kolacje
jako poczęstunku dla niego. Ale mogły tam być inne
podejrzane puszki. %7Å‚ycie w domu Na Smugach
niewątpliwie kryło niebezpieczeństwa.
Ten dzień przyniósł mu na ogół same rozczarowania.
Czego się dowiedział?
%7Å‚e James Bentley ma przyjaznÄ… duszÄ™. %7Å‚e ani on, ani
pani McGinty nie mieli wrogów. %7łe pani McGinty
robiła wrażenie podnieconej na dwa dni przed
śmiercią i kupiła buteleczkę atramentu... Poirot
zatrzymał się jak wryty. Czyżby znalazł fakt,
drobny, ale wreszcie fakt?
Zapytał bezmyślnie, na co mogła być potrzebna pani
McGinty buteleczka atramentu, a pani Sweetiman
odpowiedziała całkiem poważnie, że jak
przypuszcza, chciała napisać list.
Miało to swoją wagę... wagę, która omal mu nie
umknęła, ponieważ dla niego, jak dla większości
ludzi, pisanie listu jest czynnością powszednią.
Ale nie było nią dla pani McGinty. Pisanie listu było
dla pani McGinty czymś tak niecodziennym, że kiedy
zapragnęła to uczynić, musiała kupić buteleczkę
atramentu.
A zatem pani McGinty rzadko pisywała listy. Pani
Sweetiman, kierowniczka poczty, najbardziej była
tego świadoma. Ale na dwa dni przed śmiercią pani
McGinty napisała list. Do kogo pisała i dlaczego?
Mogło to nie mieć najmniejszego znaczenia. Mogła
napisać do siostrzenicy... do jakiejś nieobecnej
przyjaciółki. To absurd przywiązywać dużą wagę do
czegoś tak zwykłego jak buteleczka atramentu.
Ale było to wszystko, co znalazł, i zamierzał pójść
tym śladem.
Buteleczka atramentu...
ROZDZIAA ÓSMY
List? - Bessie Burch pokręciła głową. - Nie, nie
dostałam od cioci żadnego listu. O czym by miała do
mnie pisać?
- Może chciała o czymś panią powiadomić - podsunął
Poirot.
- Ciocia nie przepadała za pisaniem. Wie pan, szło
jej na siedemdziesiątkę, a kiedy była młoda, nie
chodziło się tyle do szkoły.
- Ale umiała czytać i pisać?
- Och, oczywiście. Nie czytała za wiele, ale lubiła
"News of the World" i "Sunday Comet". Z pisaniem
zawsze miała kłopoty. Jak chciała mnie o czymś
zawiadomić, na przykład, żebyśmy do niej nie
przychodzili, albo chciała dać znać, że ona do nas nie
przyjdzie, zwykle dzwoniła do pana Bensona,
aptekarza obok, i on nam przekazywał wiadomość.
Bardzo uczynny człowiek. Widzi pan, jesteśmy w
jednej strefie, tak że to kosztuje tylko dwa pensy. Na
poczcie w Broadhinny jest kabina.
Poirot skinął głową. Doceniał fakt, że lepiej wydać
dwa pensy niż dwa i pól. Miał już obraz pani
McGinty jako kobiety zapobiegliwej i oszczędnej.
Bardzo lubiła pieniądze, pomyślał.
PrzycisnÄ…Å‚ lekko paniÄ… Burch
- Ale myślę, że ciotka czasami do pani pisywała?
- No, kartki na Boże Narodzenie.
- 1 mogła mieć znajomych w innych częściach Anglii,
do których pisywała?
- O nikim takim nie wiem. Miała szwagierkę, ale ona
dwa lata temu umarła, i taką panią Birdlip... ale ona
też nie żyje.
- Więc jeżeli do kogoś napisała, to
najprawdopodobniej w odpowiedzi na otrzymany
list?
Na twarzy Bessie Burch znowu odbiło się
niedowierzanie.
- Nie wiem, kto by miał do niej pisać, naprawdę...
Oczywiście - twarz jej się rozjaśniła - to zawsze mógł
być rząd.
Poirot przyznał, że w dzisiejszych czasach kontakty z
tym, co Bessie Burch ogólnie nazwała rządem, są
raczej regułą niż wyjątkiem.
- I zwykle to jakieś głupoty - powiedziała pani Burch.
- Formularze do wypełnienia z kupą wścibskich
pytań, których nie powinno się zadawać uczciwemu
człowiekowi.
- Więc pani McGinty mogła dostać jakieś pismo
urzędowe, na które musiała odpowiedzieć?
- Gdyby dostała, przyszłaby z nim do Joe, żeby jej
pomógł. Do takich rzeczy nie miała głowy i zawsze
przychodziła z nimi do Joe.
- Nie pamięta pani, czy wśród jej osobistych rzeczy
nie było jakichś listów?
- Właściwie trudno mi powiedzieć. Nic nie pamiętam.
Ale też najpierw zabrała wszystko policja. Dopiero
po jakimś czasie pozwolili mi to zapakować i zabrać.
- Co się stało z tymi rzeczami?
- O, ta komoda jest po cioci... solidny mahoń, a na
górze mamy szafę, no i było jeszcze trochę
przyzwoitych kuchennych rzeczy. ResztÄ™
sprzedaliśmy, bo nie mamy na to miejsca.
- Mam na myśli jej rzeczy osobiste. - Dodał: - Takie
jak szczotki i grzebienie, fotografie, przybory
toaletowe, ubrania...
- Ach, to. No, przyznam się, że wszystko
zapakowałam do walizki i jeszcze stoi na górze.
Właściwie nie wiem, co z tym zrobić. Myślałam, żeby
ubrania zanieść na kiermasz bożonarodzeniowy, ale
zapomniałam. Jakoś nieładnie je oddawać do
któregoś z tych paskudnych sklepów z używaną
odzieżą.
- Zastanawiam się... może mógłbym obejrzeć
zawartość tej walizki?
- Ależ proszę. Choć myślę, że nie znajdzie tam pan
nic, co by panu pomogło. Wie pan, policja wszystko
już przejrzała.
- Och, wiem, ale mimo to...
Pani Burch zaprowadziła go żwawo do maleńkiej
sypialni w głębi domu, używanej - zdaniem Poirota -
głównie jako domowa szwalnia. Wysunęła walizkę
spod łóżka i powiedziała:
- Proszę, niech mi pan wybaczy, że pana zostawię, ale
muszę zajrzeć do pieczeni. - Poirot z ulgą pozwolił jej
odejść i posłuchał, jak z dudnieniem schodzi po
schodach. Przysunął sobie walizkę i otworzył.
Przywitał go zapach kulek przeciwmolowych.
Z uczuciem litości wyjmował zawartość walizki tak
wymownie ukazującą nieżyjącą już kobietę.
Znoszony długi czarny płaszcz. Dwa wełniane
sweterki. %7łakiet i spódnica. Pończochy. Ani jednej
sztuki bielizny (pewnie Bessie Burch wzięła ją dla
siebie). Dwie pary butów owinięte w gazetę. Szczotka
i grzebień, podniszczone, ale czyste. Stare, wygięte,
oprawione w srebro lusterko. W skórzanej oprawce
fotografia młodej pary ubranej w stylu sprzed
trzydziestu lat -zapewne zdjęcie pani McGinty z
mężem. Dwie widokówki z Margate. Porcelanowy
piesek. Przepis na marmoladę z dyni wycięty z
gazety. Inny strzęp gazety z sensacyjną wzmianką o
latających talerzach. Trzeci wycinek dotyczył
przepowiedni Matki Shipton. Była jeszcze Biblia i
modlitewnik.
%7ładnych torebek ani rękawiczek. Pewno wzięła je
Bessie Burch albo komuś oddała. Te ubrania, ocenił
Poirot, dla zażywnej Bessie Burch byłyby za małe.
Pani McGinty była chudą, niedużą kobietą.
Rozwinął jedną parę butów. Były w całkiem dobrym
gatunku i niezbyt znoszone. Zdecydowanie za małe
na Bessie Burch.
Już miał je schludnie zapakować z powrotem, kiedy
jego oczy przyciągnął nagłówek gazety.
Była to "Sunday Comet" z 19 listopada. Pani
McGinty zginęła 22 listopada. Tę zatem gazetę
kupiła w niedzielę przed śmiercią. Leżała w jej
pokoju i z kolei Bessie Burch posłużyła się nią do
zapakowania rzeczy ciotki.
Niedziela 19 listopada. A w poniedziałek pani
McGinty poszła na pocztę kupić buteleczkę
atramentu...
Może dlatego, że coś wyczytała w niedzielnej
gazecie? Rozwinął drugą parę butów. Była owinięta
w "News of the World" z tÄ… samÄ… datÄ….
Wygładził obydwie gazety, zaniósł je na krzesło i
usiadł, żeby przeczytać. I od razu dokonał odkrycia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
puszki i poplamiony krwią groch zostały jak należy
zjedzone na lunch i nie zachowano ich na kolacje
jako poczęstunku dla niego. Ale mogły tam być inne
podejrzane puszki. %7Å‚ycie w domu Na Smugach
niewątpliwie kryło niebezpieczeństwa.
Ten dzień przyniósł mu na ogół same rozczarowania.
Czego się dowiedział?
%7Å‚e James Bentley ma przyjaznÄ… duszÄ™. %7Å‚e ani on, ani
pani McGinty nie mieli wrogów. %7łe pani McGinty
robiła wrażenie podnieconej na dwa dni przed
śmiercią i kupiła buteleczkę atramentu... Poirot
zatrzymał się jak wryty. Czyżby znalazł fakt,
drobny, ale wreszcie fakt?
Zapytał bezmyślnie, na co mogła być potrzebna pani
McGinty buteleczka atramentu, a pani Sweetiman
odpowiedziała całkiem poważnie, że jak
przypuszcza, chciała napisać list.
Miało to swoją wagę... wagę, która omal mu nie
umknęła, ponieważ dla niego, jak dla większości
ludzi, pisanie listu jest czynnością powszednią.
Ale nie było nią dla pani McGinty. Pisanie listu było
dla pani McGinty czymś tak niecodziennym, że kiedy
zapragnęła to uczynić, musiała kupić buteleczkę
atramentu.
A zatem pani McGinty rzadko pisywała listy. Pani
Sweetiman, kierowniczka poczty, najbardziej była
tego świadoma. Ale na dwa dni przed śmiercią pani
McGinty napisała list. Do kogo pisała i dlaczego?
Mogło to nie mieć najmniejszego znaczenia. Mogła
napisać do siostrzenicy... do jakiejś nieobecnej
przyjaciółki. To absurd przywiązywać dużą wagę do
czegoś tak zwykłego jak buteleczka atramentu.
Ale było to wszystko, co znalazł, i zamierzał pójść
tym śladem.
Buteleczka atramentu...
ROZDZIAA ÓSMY
List? - Bessie Burch pokręciła głową. - Nie, nie
dostałam od cioci żadnego listu. O czym by miała do
mnie pisać?
- Może chciała o czymś panią powiadomić - podsunął
Poirot.
- Ciocia nie przepadała za pisaniem. Wie pan, szło
jej na siedemdziesiątkę, a kiedy była młoda, nie
chodziło się tyle do szkoły.
- Ale umiała czytać i pisać?
- Och, oczywiście. Nie czytała za wiele, ale lubiła
"News of the World" i "Sunday Comet". Z pisaniem
zawsze miała kłopoty. Jak chciała mnie o czymś
zawiadomić, na przykład, żebyśmy do niej nie
przychodzili, albo chciała dać znać, że ona do nas nie
przyjdzie, zwykle dzwoniła do pana Bensona,
aptekarza obok, i on nam przekazywał wiadomość.
Bardzo uczynny człowiek. Widzi pan, jesteśmy w
jednej strefie, tak że to kosztuje tylko dwa pensy. Na
poczcie w Broadhinny jest kabina.
Poirot skinął głową. Doceniał fakt, że lepiej wydać
dwa pensy niż dwa i pól. Miał już obraz pani
McGinty jako kobiety zapobiegliwej i oszczędnej.
Bardzo lubiła pieniądze, pomyślał.
PrzycisnÄ…Å‚ lekko paniÄ… Burch
- Ale myślę, że ciotka czasami do pani pisywała?
- No, kartki na Boże Narodzenie.
- 1 mogła mieć znajomych w innych częściach Anglii,
do których pisywała?
- O nikim takim nie wiem. Miała szwagierkę, ale ona
dwa lata temu umarła, i taką panią Birdlip... ale ona
też nie żyje.
- Więc jeżeli do kogoś napisała, to
najprawdopodobniej w odpowiedzi na otrzymany
list?
Na twarzy Bessie Burch znowu odbiło się
niedowierzanie.
- Nie wiem, kto by miał do niej pisać, naprawdę...
Oczywiście - twarz jej się rozjaśniła - to zawsze mógł
być rząd.
Poirot przyznał, że w dzisiejszych czasach kontakty z
tym, co Bessie Burch ogólnie nazwała rządem, są
raczej regułą niż wyjątkiem.
- I zwykle to jakieś głupoty - powiedziała pani Burch.
- Formularze do wypełnienia z kupą wścibskich
pytań, których nie powinno się zadawać uczciwemu
człowiekowi.
- Więc pani McGinty mogła dostać jakieś pismo
urzędowe, na które musiała odpowiedzieć?
- Gdyby dostała, przyszłaby z nim do Joe, żeby jej
pomógł. Do takich rzeczy nie miała głowy i zawsze
przychodziła z nimi do Joe.
- Nie pamięta pani, czy wśród jej osobistych rzeczy
nie było jakichś listów?
- Właściwie trudno mi powiedzieć. Nic nie pamiętam.
Ale też najpierw zabrała wszystko policja. Dopiero
po jakimś czasie pozwolili mi to zapakować i zabrać.
- Co się stało z tymi rzeczami?
- O, ta komoda jest po cioci... solidny mahoń, a na
górze mamy szafę, no i było jeszcze trochę
przyzwoitych kuchennych rzeczy. ResztÄ™
sprzedaliśmy, bo nie mamy na to miejsca.
- Mam na myśli jej rzeczy osobiste. - Dodał: - Takie
jak szczotki i grzebienie, fotografie, przybory
toaletowe, ubrania...
- Ach, to. No, przyznam się, że wszystko
zapakowałam do walizki i jeszcze stoi na górze.
Właściwie nie wiem, co z tym zrobić. Myślałam, żeby
ubrania zanieść na kiermasz bożonarodzeniowy, ale
zapomniałam. Jakoś nieładnie je oddawać do
któregoś z tych paskudnych sklepów z używaną
odzieżą.
- Zastanawiam się... może mógłbym obejrzeć
zawartość tej walizki?
- Ależ proszę. Choć myślę, że nie znajdzie tam pan
nic, co by panu pomogło. Wie pan, policja wszystko
już przejrzała.
- Och, wiem, ale mimo to...
Pani Burch zaprowadziła go żwawo do maleńkiej
sypialni w głębi domu, używanej - zdaniem Poirota -
głównie jako domowa szwalnia. Wysunęła walizkę
spod łóżka i powiedziała:
- Proszę, niech mi pan wybaczy, że pana zostawię, ale
muszę zajrzeć do pieczeni. - Poirot z ulgą pozwolił jej
odejść i posłuchał, jak z dudnieniem schodzi po
schodach. Przysunął sobie walizkę i otworzył.
Przywitał go zapach kulek przeciwmolowych.
Z uczuciem litości wyjmował zawartość walizki tak
wymownie ukazującą nieżyjącą już kobietę.
Znoszony długi czarny płaszcz. Dwa wełniane
sweterki. %7łakiet i spódnica. Pończochy. Ani jednej
sztuki bielizny (pewnie Bessie Burch wzięła ją dla
siebie). Dwie pary butów owinięte w gazetę. Szczotka
i grzebień, podniszczone, ale czyste. Stare, wygięte,
oprawione w srebro lusterko. W skórzanej oprawce
fotografia młodej pary ubranej w stylu sprzed
trzydziestu lat -zapewne zdjęcie pani McGinty z
mężem. Dwie widokówki z Margate. Porcelanowy
piesek. Przepis na marmoladę z dyni wycięty z
gazety. Inny strzęp gazety z sensacyjną wzmianką o
latających talerzach. Trzeci wycinek dotyczył
przepowiedni Matki Shipton. Była jeszcze Biblia i
modlitewnik.
%7ładnych torebek ani rękawiczek. Pewno wzięła je
Bessie Burch albo komuś oddała. Te ubrania, ocenił
Poirot, dla zażywnej Bessie Burch byłyby za małe.
Pani McGinty była chudą, niedużą kobietą.
Rozwinął jedną parę butów. Były w całkiem dobrym
gatunku i niezbyt znoszone. Zdecydowanie za małe
na Bessie Burch.
Już miał je schludnie zapakować z powrotem, kiedy
jego oczy przyciągnął nagłówek gazety.
Była to "Sunday Comet" z 19 listopada. Pani
McGinty zginęła 22 listopada. Tę zatem gazetę
kupiła w niedzielę przed śmiercią. Leżała w jej
pokoju i z kolei Bessie Burch posłużyła się nią do
zapakowania rzeczy ciotki.
Niedziela 19 listopada. A w poniedziałek pani
McGinty poszła na pocztę kupić buteleczkę
atramentu...
Może dlatego, że coś wyczytała w niedzielnej
gazecie? Rozwinął drugą parę butów. Była owinięta
w "News of the World" z tÄ… samÄ… datÄ….
Wygładził obydwie gazety, zaniósł je na krzesło i
usiadł, żeby przeczytać. I od razu dokonał odkrycia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]