[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na istotniejszych sprawach. Historia, którą opowiem, jest
szczególna. Może ona znacząco ułatwić nam rozwiązanie
tej łamigłówki. Mój mocodawca wykazał się wielkim
zaufaniem zarówno w stosunku do mnie, jak i do ciebie,
panie.
Do mnie? Aryman i zaufanie? Jestem zaskoczony,
ale i niezmiernie zainteresowany tym, co masz mi do
powiedzenia.
Jeśli nie będzie to nietaktem z mojej strony, czy
mogę prosić o możliwość dokończenia posiłku?
Vik uśmiechnął się po ojcowsku, dając do zrozu-
mienia, że poczeka. Po kilku minutach na stole został je-
dynie złoty puchar ozdobiony runami i herbami przod-
ków. Mimo że Brenda cały czas z niego piła, nie ubywa-
ło w nim płynu. Odzyskawszy siły, przytoczyła królowi
historię, którą opowiedział jej Aryman. Zaznaczyła rów-
nież, że teraz znają ją tylko oni troje. Vik milczał przez
chwilę. W tym czasie Brenda wystawiła na stół część
flakoników z trofeami.
Szanowny królu, czy Futura potrafi po trofeach po-
łączyć nici należące do drugiej osoby, która jest drugą
połową? Czy jesteśmy w stanie odnalezć matkę?
Vik nadal milczał. Po dłuższej chwili wstał
i skierował się ku drzwiom.
Tak, Brendo, ale tym zajmiemy się jutro. Pilnuj
tych przedmiotów. Zdrzemnij się. Jutro spróbujemy na-
kłonić Futurę, aby nam pomogli. Jeśli będziesz czegoś
potrzebowała, poproś skrzacicę. Jest do twojej dyspozy-
cji. Dobranoc.
Dobranoc, panie.
XXIII
Artur obudził się z ogromnym bólem głowy. Jego
pokój tonął w półmroku, a przez zasłony przedzierały się
promienie słońca. Przewrócił się na drugi bok. Miał wra-
żenie, że wczoraj było tylko złym snem. Wygramolił się
z łóżka i poczłapał w swojej za małej koszuli nocnej do
łazienki. Muszę chyba zatrudnić kogoś do sprzątania.
Zmierdzi tu jakimś dziwnie słodkawym zapachem. Naj-
wyższa pora, żeby ubrać się i wyjść na miasto zdecy-
dował w duchu. Tekst dla Vika był już gotowy. Choć na-
dal go martwiło, w jaki sposób wytłumaczy, jak posiadł
taką wiedzę. Z drugiej strony jego darem było łączenie
faktów i podejście naukowe w połączeniu z wiedzą.
Może się jakoś wykręcę dodał sobie otuchy. Areon
właśnie przeglądał się w lustrze, uśmiechnięty
i wypoczęty.
Ach, witaj, mój kochany przyjacielu odezwał się
pełen niemal dziecinnego entuzjazmu. Dzięki tobie
znowu czuję, że żyję. Oczywiście będziesz musiał dojść
do wprawy, jaki rodzaj pokarmu lubię, ale jak na pierw-
szy raz spisałeś się bardzo dobrze. Przyznam, że nie my-
ślałem, że zasłużysz kiedyś na pochwałę. Mam nadzieję,
że nie był to przypadek. Aypnął zalotnie okiem.
Niestety, wczorajszy dzień nie był jedynie koszma-
rem. Poza radością Areona przypomniała mu o tym prze-
rzucona przez fotel szata młodej kobiety.
Zniadanie upłynęło w bardzo ciężkiej atmosferze.
Samopoczucie Artura było podobne do nastrojów
uczestników pogrzebu. Do tej pory jednak nie przeczytał
swojego raportu. Wypadałoby się z nim zapoznać, szcze-
gólnie że zamówienie przyszło od samego króla. Wziął
herbatę i poszedł do swojego biurka. Zignorował Areona.
Nie miał ochoty na nic, nawet na czytanie. Wiedział jed-
nak, że musi choćby przeczytać raport, którego nie napi-
sał. Czytał i czytał, a godziny płynęły w zastraszającym
tempie. Skończył pod wieczór. Nie mógł uwierzyć
w zawartość. To niesamowite, jak mało wiedziano na
temat innych wymiarów. Jak niewiele wiedzy przenikało
pomiędzy światami. I niewiarygodne, jak bezużyteczna
ta wiedza będzie dla Vika.
Głodny jestem. Potrzebuję cię, Arturze. Może być
to samo co wczoraj.
Nie mam ochoty być w to wplątany.
Ale już jesteś. Zmigaj.
Nie. Artur odmówił tak stanowczo, że aż się sam
zdziwił. Ty jesteś tu przybyszem, ja tu mieszkam. Jeśli
będę opuszczał co noc rynek z inną ofiarą, wszyscy będą
się zastanawiać, ludzie zaczną gadać. Po pierwsze, o co
chodzi, jako że moja orientacja jest powszechnie znana,
a po drugie, będą wiedzieli, gdzie zacząć poszukiwania
zaginionych kobiet.
Co za dzień! Zapiszmy to w świętej księdze po raz
drugi muszę się z tobą zgodzić. Rozkręcasz się, kocha-
ny. Niech będzie, prawdę mówiąc, sam chciałem zwie-
dzić okolicę. Dzięki temu mój zmysł zapachu pokieruje
mnie do najsmaczniejszych kąsków. Te małe, urocze
istotki są absolutnie wyborne.
Nie, proszę, dzieci zostaw w spokoju. Przez ciebie
będziemy musieli stąd zniknąć. A to mój dom. Wez to
pod uwagę.
Dobrze, wrócę, jak skończę.
Areon przechadzał się po ulicach. Wieczór powoli
wyganiał mieszkańców do domów. Płyty były nagrzane
po całym dniu promieni słonecznych. Gdzieś w bocznej
uliczce, obok fontanny, biegały dzieci, bawiąc się
w berka. Cóż za kojący spokój przed polowaniem
pomyślał.
Na nic nie będziesz polował, gnido! odezwał się
głos w jego głowie.
Jeszcze tam jesteś? Uparty z ciebie chłopiec.
To jeszcze ty tu jesteś, ale to już niedługo. Nie po-
zwolę ci skrzywdzić żadnego dziecka. Twój wczorajszy
posiłek przyprawiał mnie o mdłości.
Cóż, mamy chyba odmienną wrażliwość kubków
smakowych. A tak na marginesie: jak możesz żyć z tymi
plamami? Pomijam, że jest ich coraz więcej. W ogóle
wydawałeś się taki władczy i chyba miałeś więcej mocy.
Będę musiał ją uzupełniać.
Ooo, jaki ty mało spostrzegawczy. To znaczy, że
nie zauważyłeś, że mam wciąż nad nią kontrolę. Ty sam
nawet nie umiałeś porządnie rozpalić ognia. Ha, nawet
ogień ci nie wyszedł. I ty mówisz, że masz władzę? Je-
steś słabeuszem.
Zamknij się, jesteś tylko naczyniem!
Areon zauważył, że kilkanaście osób mu się przy-
gląda. Najwyrazniej wyglądał osobliwie. Ich twarze wy-
rażały to, czego zaczął się obawiać. Cała tę konwersację
toczył na głos. Niedobrze. Zciągnął na siebie uwagę. Ma-
łe szanse, by po tej dziwacznej dyskusji wieść się nie ro-
zeszła, a on pozostał anonimowy. Podszedł do pierwsze-
go lepszego zamykającego się stoiska i kupił chleb. Za-
płacił i ruszył w kierunku domu Artura. Za nim pojawił
się szmer mieszkańców opowiadających sobie o tym
dziwnym zdarzeniu. Wszedł do domu, zatrzaskując za
sobą drzwi.
Do diabła, czy ty możesz przestać się mieszać?
Same problemy z tobą! wrzasnął Areon.
Czemu się drzesz, co ja znowu zrobiłem? zapytał
zdziwiony Artur.
Sen, rozmowa... tfu, twój kumpel mnie prześladu-
je... słyszy, mówi...
Czyś ty oszalał, co ty wygadujesz? Artur miał
wrażenie, że w jego życie wkradło się szaleństwo. Areon
vel Kalin wygadywał stek bzdur. Niektóre były poszcze-
gólnymi słowami, a niektóre zdaniami. Nic nie miało
składu ni ładu. Wyszedł do innego pokoju. On cały
czas zachowuje się tak, jakby uciekł ze szpitala dla opę-
tanych mamrotał pod nosem Artur. W sumie to nic
dziwnego, przecież jest opętany.
Dwa dni pózniej miało się odbyć ponowne zebranie
rady. Jeśli jego stan miał się nie zmienić, nie będzie mógł
w niej uczestniczyć. Wszystko może się wydać. Miał
jeszcze dwa dni.
XXIV
Cała czwórka siedziała na półce skalnej osłoniętej od
gildii. W głębokiej ciszy wpatrywali się w rzekę Morw.
O wschodzie słońc była jak wstęga wijąca się w trakcie
pokazów akrobatycznych. Migotała tysiącem barw, gdy
słońca podnosiły się zza horyzontu. Nad rzeką wyrosła
tęcza. Wiatr lekko kołysał zarośla, tworząc wrażenie oa-
zy spokoju. Jednak spomiędzy budzących się kul światła
można było dostrzec migoczące magią chmury. Wszyscy
byli zdenerwowani i starali się kontrolować swoje in-
stynkty. Ciszę przerwała Ametysta.
Wystarczy tego myślenia. Widzę chmury. Są jesz-
cze daleko, ale nigdy nie wiadomo, czy nie zmienią się
w burzę magii. To mogłoby być zbyt dużym ryzykiem.
Wzięliście wszystko? Miatel, podaj mi runy dokładnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
na istotniejszych sprawach. Historia, którą opowiem, jest
szczególna. Może ona znacząco ułatwić nam rozwiązanie
tej łamigłówki. Mój mocodawca wykazał się wielkim
zaufaniem zarówno w stosunku do mnie, jak i do ciebie,
panie.
Do mnie? Aryman i zaufanie? Jestem zaskoczony,
ale i niezmiernie zainteresowany tym, co masz mi do
powiedzenia.
Jeśli nie będzie to nietaktem z mojej strony, czy
mogę prosić o możliwość dokończenia posiłku?
Vik uśmiechnął się po ojcowsku, dając do zrozu-
mienia, że poczeka. Po kilku minutach na stole został je-
dynie złoty puchar ozdobiony runami i herbami przod-
ków. Mimo że Brenda cały czas z niego piła, nie ubywa-
ło w nim płynu. Odzyskawszy siły, przytoczyła królowi
historię, którą opowiedział jej Aryman. Zaznaczyła rów-
nież, że teraz znają ją tylko oni troje. Vik milczał przez
chwilę. W tym czasie Brenda wystawiła na stół część
flakoników z trofeami.
Szanowny królu, czy Futura potrafi po trofeach po-
łączyć nici należące do drugiej osoby, która jest drugą
połową? Czy jesteśmy w stanie odnalezć matkę?
Vik nadal milczał. Po dłuższej chwili wstał
i skierował się ku drzwiom.
Tak, Brendo, ale tym zajmiemy się jutro. Pilnuj
tych przedmiotów. Zdrzemnij się. Jutro spróbujemy na-
kłonić Futurę, aby nam pomogli. Jeśli będziesz czegoś
potrzebowała, poproś skrzacicę. Jest do twojej dyspozy-
cji. Dobranoc.
Dobranoc, panie.
XXIII
Artur obudził się z ogromnym bólem głowy. Jego
pokój tonął w półmroku, a przez zasłony przedzierały się
promienie słońca. Przewrócił się na drugi bok. Miał wra-
żenie, że wczoraj było tylko złym snem. Wygramolił się
z łóżka i poczłapał w swojej za małej koszuli nocnej do
łazienki. Muszę chyba zatrudnić kogoś do sprzątania.
Zmierdzi tu jakimś dziwnie słodkawym zapachem. Naj-
wyższa pora, żeby ubrać się i wyjść na miasto zdecy-
dował w duchu. Tekst dla Vika był już gotowy. Choć na-
dal go martwiło, w jaki sposób wytłumaczy, jak posiadł
taką wiedzę. Z drugiej strony jego darem było łączenie
faktów i podejście naukowe w połączeniu z wiedzą.
Może się jakoś wykręcę dodał sobie otuchy. Areon
właśnie przeglądał się w lustrze, uśmiechnięty
i wypoczęty.
Ach, witaj, mój kochany przyjacielu odezwał się
pełen niemal dziecinnego entuzjazmu. Dzięki tobie
znowu czuję, że żyję. Oczywiście będziesz musiał dojść
do wprawy, jaki rodzaj pokarmu lubię, ale jak na pierw-
szy raz spisałeś się bardzo dobrze. Przyznam, że nie my-
ślałem, że zasłużysz kiedyś na pochwałę. Mam nadzieję,
że nie był to przypadek. Aypnął zalotnie okiem.
Niestety, wczorajszy dzień nie był jedynie koszma-
rem. Poza radością Areona przypomniała mu o tym prze-
rzucona przez fotel szata młodej kobiety.
Zniadanie upłynęło w bardzo ciężkiej atmosferze.
Samopoczucie Artura było podobne do nastrojów
uczestników pogrzebu. Do tej pory jednak nie przeczytał
swojego raportu. Wypadałoby się z nim zapoznać, szcze-
gólnie że zamówienie przyszło od samego króla. Wziął
herbatę i poszedł do swojego biurka. Zignorował Areona.
Nie miał ochoty na nic, nawet na czytanie. Wiedział jed-
nak, że musi choćby przeczytać raport, którego nie napi-
sał. Czytał i czytał, a godziny płynęły w zastraszającym
tempie. Skończył pod wieczór. Nie mógł uwierzyć
w zawartość. To niesamowite, jak mało wiedziano na
temat innych wymiarów. Jak niewiele wiedzy przenikało
pomiędzy światami. I niewiarygodne, jak bezużyteczna
ta wiedza będzie dla Vika.
Głodny jestem. Potrzebuję cię, Arturze. Może być
to samo co wczoraj.
Nie mam ochoty być w to wplątany.
Ale już jesteś. Zmigaj.
Nie. Artur odmówił tak stanowczo, że aż się sam
zdziwił. Ty jesteś tu przybyszem, ja tu mieszkam. Jeśli
będę opuszczał co noc rynek z inną ofiarą, wszyscy będą
się zastanawiać, ludzie zaczną gadać. Po pierwsze, o co
chodzi, jako że moja orientacja jest powszechnie znana,
a po drugie, będą wiedzieli, gdzie zacząć poszukiwania
zaginionych kobiet.
Co za dzień! Zapiszmy to w świętej księdze po raz
drugi muszę się z tobą zgodzić. Rozkręcasz się, kocha-
ny. Niech będzie, prawdę mówiąc, sam chciałem zwie-
dzić okolicę. Dzięki temu mój zmysł zapachu pokieruje
mnie do najsmaczniejszych kąsków. Te małe, urocze
istotki są absolutnie wyborne.
Nie, proszę, dzieci zostaw w spokoju. Przez ciebie
będziemy musieli stąd zniknąć. A to mój dom. Wez to
pod uwagę.
Dobrze, wrócę, jak skończę.
Areon przechadzał się po ulicach. Wieczór powoli
wyganiał mieszkańców do domów. Płyty były nagrzane
po całym dniu promieni słonecznych. Gdzieś w bocznej
uliczce, obok fontanny, biegały dzieci, bawiąc się
w berka. Cóż za kojący spokój przed polowaniem
pomyślał.
Na nic nie będziesz polował, gnido! odezwał się
głos w jego głowie.
Jeszcze tam jesteś? Uparty z ciebie chłopiec.
To jeszcze ty tu jesteś, ale to już niedługo. Nie po-
zwolę ci skrzywdzić żadnego dziecka. Twój wczorajszy
posiłek przyprawiał mnie o mdłości.
Cóż, mamy chyba odmienną wrażliwość kubków
smakowych. A tak na marginesie: jak możesz żyć z tymi
plamami? Pomijam, że jest ich coraz więcej. W ogóle
wydawałeś się taki władczy i chyba miałeś więcej mocy.
Będę musiał ją uzupełniać.
Ooo, jaki ty mało spostrzegawczy. To znaczy, że
nie zauważyłeś, że mam wciąż nad nią kontrolę. Ty sam
nawet nie umiałeś porządnie rozpalić ognia. Ha, nawet
ogień ci nie wyszedł. I ty mówisz, że masz władzę? Je-
steś słabeuszem.
Zamknij się, jesteś tylko naczyniem!
Areon zauważył, że kilkanaście osób mu się przy-
gląda. Najwyrazniej wyglądał osobliwie. Ich twarze wy-
rażały to, czego zaczął się obawiać. Cała tę konwersację
toczył na głos. Niedobrze. Zciągnął na siebie uwagę. Ma-
łe szanse, by po tej dziwacznej dyskusji wieść się nie ro-
zeszła, a on pozostał anonimowy. Podszedł do pierwsze-
go lepszego zamykającego się stoiska i kupił chleb. Za-
płacił i ruszył w kierunku domu Artura. Za nim pojawił
się szmer mieszkańców opowiadających sobie o tym
dziwnym zdarzeniu. Wszedł do domu, zatrzaskując za
sobą drzwi.
Do diabła, czy ty możesz przestać się mieszać?
Same problemy z tobą! wrzasnął Areon.
Czemu się drzesz, co ja znowu zrobiłem? zapytał
zdziwiony Artur.
Sen, rozmowa... tfu, twój kumpel mnie prześladu-
je... słyszy, mówi...
Czyś ty oszalał, co ty wygadujesz? Artur miał
wrażenie, że w jego życie wkradło się szaleństwo. Areon
vel Kalin wygadywał stek bzdur. Niektóre były poszcze-
gólnymi słowami, a niektóre zdaniami. Nic nie miało
składu ni ładu. Wyszedł do innego pokoju. On cały
czas zachowuje się tak, jakby uciekł ze szpitala dla opę-
tanych mamrotał pod nosem Artur. W sumie to nic
dziwnego, przecież jest opętany.
Dwa dni pózniej miało się odbyć ponowne zebranie
rady. Jeśli jego stan miał się nie zmienić, nie będzie mógł
w niej uczestniczyć. Wszystko może się wydać. Miał
jeszcze dwa dni.
XXIV
Cała czwórka siedziała na półce skalnej osłoniętej od
gildii. W głębokiej ciszy wpatrywali się w rzekę Morw.
O wschodzie słońc była jak wstęga wijąca się w trakcie
pokazów akrobatycznych. Migotała tysiącem barw, gdy
słońca podnosiły się zza horyzontu. Nad rzeką wyrosła
tęcza. Wiatr lekko kołysał zarośla, tworząc wrażenie oa-
zy spokoju. Jednak spomiędzy budzących się kul światła
można było dostrzec migoczące magią chmury. Wszyscy
byli zdenerwowani i starali się kontrolować swoje in-
stynkty. Ciszę przerwała Ametysta.
Wystarczy tego myślenia. Widzę chmury. Są jesz-
cze daleko, ale nigdy nie wiadomo, czy nie zmienią się
w burzę magii. To mogłoby być zbyt dużym ryzykiem.
Wzięliście wszystko? Miatel, podaj mi runy dokładnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]