[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czym wzięła aspirynę, ponieważ czuła ucisk w skroniach.
Wypiła filiżankę herbaty, próbując sobie wmówić, że jest
całkiem spokojna.
ZerwaÅ‚a siÄ™ gwaÅ‚townie, sÅ‚yszÄ…c szuranie opon po żwi­
rze. DopadÅ‚a do drzwi w samÄ… porÄ™, by zobaczyć przejeż­
dżającą ciężarówkę Briana i ojca parkującego samochód
za domem.
- Ominęła mnie cała awantura. - Brandon powiedział
to na pozór lekkim tonem, ale w jego oczach Keeley za­
uważyła ten sam niebezpieczny błysk co w oczach ojca. -
Dobrze siÄ™ czujesz?
- Dobrze. - PoklepaÅ‚a go po ramieniu, spojrzenie mia­
ła jednak zwrócone na ojca. Nie wyczytała nic z jego
226 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
twarzy, gdy wysiadał z ciężarówki. - Całkiem dobrze -
powtórzyła, idąc w jego kierunku.
- Wejdzmy do domu.
Opanowany, pomyÅ›laÅ‚a znowu. RobiÅ‚o to duże wraże­
nie i było nawet deprymujące, że potrafił do tego stopnia
okiełznać gniew i furię.
- Zaraz przyjdÄ™. MuszÄ™ zobaczyć siÄ™ z Brianem. - Po­
patrzyÅ‚a na niego bÅ‚agalnym wzrokiem, proszÄ…c o zrozu­
mienie. - Muszę z nim porozmawiać. Zaraz wrócę.
Uścisnęła lekko ramię ojca i pobiegła.
- Pozwól jej tam pójść, Travis - powiedziała stojąca
w progu Adelia. - Musi się z tym uporać.
Spod zmrużonych powiek patrzyÅ‚, jak jego córka bieg­
nie do innego mężczyzny.
Keeley dogoniła Briana, zanim zdążył wejść na schody
swego domu. Zawołała go, przyśpieszając kroku.
- Zaczekaj. Tak bardzo siÄ™ martwiÅ‚am. - ChciaÅ‚a rzu­
cić mu się w ramiona, on jednak się cofnął. - Co się stało?
- Nic. Twój ojciec wszystko załatwił. Facet nigdy już
nie zakłóci twojego spokoju.
- Nie o to się martwię - odparła krótko. - Nic ci się nie
staÅ‚o? ZaczynaÅ‚am już myÅ›leć, że znalazÅ‚eÅ› siÄ™ w tarapa­
tach. Powinnam była zostać i wyjaśnić całą sytuację.
Wszystko tak się pogmatwało.
- Nie znalazłem się w żadnych tarapatach i nie ma
czym się przejmować.
- To dobrze. Brianie, chciałam powiedzieć, że ja... O,
Boże! Twoje ręce! - Chwyciła je, łzy napłynęły jej do
oczu, gdy zobaczyła poranione kostki. - Tak mi przykro.
Twoje biedne ręce. Chodzmy do domu, opatrzę je.
IRLANDZKI BUNTOWNIK * 227
- Sam siÄ™ tym zajmÄ™.
- Trzeba oczyścić rany i...
- Nie chcę, żebyś ty to robiła.
WyrwaÅ‚ jej rÄ™ce i zaklÄ…Å‚, gdy zobaczyÅ‚, jak Keeley bled­
nie, a z jej oczu spływa pierwsza łza.
- Do diabła, przestań płakać.
- Czemu napadasz na mnie w taki sposób?
Poczuł się ogromnie nieszczęśliwy i pełen poczucia winy.
- Mam sporo rzeczy do zrobienia. - OdwróciÅ‚ siÄ™ i za­
czÄ…Å‚ wchodzić po schodach. Do wyrzutów sumienia doÅ‚Ä…­
czyÅ‚a siÄ™ wÅ›ciekÅ‚ość. - Nie chciaÅ‚aÅ›, żebym stanÄ…Å‚ w two­
jej obronie!
- O czym ty mówisz?
- Jestem dość dobry, by kochać siÄ™ z tobÄ… albo poma­
gać przy koniach. Ale nie wolno mi stanąć w twojej obro­
nie.
- To nonsens. - Teraz łzy popłynęły jej strumieniem.
Była to reakcja na wydarzenia ostatnich kilku godzin. -
Czy miałam stać spokojnie i przyglądać się, jak zatłuczesz
go na śmierć?
- Tak - odparł gniewnie, chwytając ją za ramiona. - To
była moja sprawa. Odebrałaś mi prawo do jej załatwienia
i w rezultacie pozwoliłaś, żeby ojciec wszystkim się zajął.
A powinienem był załatwić to ja sam, nawet jeśli jestem
szmatławcem.
- Co tu siÄ™ dzieje? - Po raz drugi tego dnia Travis,
a wraz z nim Adelia, trafił na ostrą wymianę zdań i krzyki.
I tym razem zobaczył zalaną łzami twarz córki. Przeniósł
zagniewane spojrzenie na Briana. - Co tu się, u diabła,
dzieje?
228 * IRLANDZKI BUNTOWNIK
- Nie mam pojęcia. - Keeley otarta łzy, gdy Brian ją
puścił. - Ten idiota, zdaje się, myśli, że podzielam opinie
Tarmacka o nim, ponieważ nie wycofaÅ‚am siÄ™ i nie pozwo­
liłam, żeby go zatłukł na śmierć. Najwyrazniej uraziłam
jego dumÄ™, sprzeciwiajÄ…c siÄ™ temu. - SpojrzaÅ‚a ze znuże­
niem na matkę. - Jestem zmęczona.
- Idz do domu - polecił Travis. - Chcę porozmawiać
z Brianem.
- Przestań traktować mnie znów jak dziecko. To moja
sprawa. Moja i...
- Nie mów tym tonem do swojego ojca! - Ostra uwaga
Briana wywołała różne reakcje. Keeley wytrzeszczyła na
niego oczy, Travis zmarszczył w zamyśleniu brwi, a Ade-
lia uśmiechnęła się szeroko.
- Przepraszam, ale mam dość przerywania mi, wyda­
wania poleceÅ„ i karcenia mnie jak krnÄ…brnego oÅ›miolet­
niego dziecka.
- To nie zachowuj się jak dziecko - powiedział Brian.
- Moja rodzina nie jest może wytworna, ale nauczono nas
szacunku.
- Nie rozumiem, co...
- Cicho bÄ…dz!
Keeley zaniemówiła ze zdumienia.
- Przepraszam za wywoÅ‚anie kolejnej awantury - po­
wiedziaÅ‚ Brian do Travisa. - Nie odzyskaÅ‚em jeszcze caÅ‚­
kiem panowania nad sobą. Nie podziękowałem ci jeszcze
za wyjaśnienie całej sprawy ochroniarzom.
- Na miejscu było dość ludzi, którzy widzieli, co się
stało. Nie byłoby żadnych kłopotów. Przynajmniej ty byś
ich nie miał.
IRLANDZKI BUNTOWNIK fe 229
- Przed chwilą byłeś zły, że ojciec załatwił całą sprawę.
Brian nie raczył nawet spojrzeć na Keeley.
- Ogólnie biorąc, jestem zły.
- Ach, tak, doskonale. - Ponieważ ten dzień był wyraznie
burzliwy, Keeley poddała się temu nastrojowi. - Czyli jesteś
po prostu w złym okresie. Ten głupek uroił sobie, że ja
uważam go za niegodnego, by bronił mnie przed pijanym
tchórzem, znęcającym się nad słabszymi. Dobra, mam dla
ciebie nowinę, ty twardogłowy irlandzki dupku.
Zacisnęła pięść i uderzyÅ‚a kilkakrotnie w pierÅ› mężczy­
zny.
- Zwietnie się broniłam sama.
- Ty półirlandzki uparty ptasi móżdżku, on jest prze­
szło dwa razy większy od ciebie.
- Jakoś sobie radziłam, ale doceniam twoją pomoc.
- Guzik prawda! To tak jak z innymi sprawami. Musisz
wszystko robić sama. Nikt nie jest taki bystry jak ty, taki
zdolny, taki sprytny. Miło jest gwizdnąć na mnie, jeśli
potrzebujesz odmiany.
- Tak właśnie myślisz? - Była tak wściekła, że głos jej
się załamywał. - %7łe kochałam się z tobą dla rozrywki? Ty
podły, niegodziwy, obrzydliwy draniu!
Omal nie rzuciła się na niego z pięściami, ale Travis
wkroczył między nich, chwytając Briana za koszulę.
- Powinienem rozedrzeć cię na strzępy - powiedział
spokojnym, rzeczowym tonem.
- Och, Travisie. - Adelia przycisnęła powieki palcami.
- Tato, nie waż się. - Nie wiedząc, co począć, Keeley
zamachała rękami. - Mam pomysł. Może pobijemy się
dziś wszyscy do nieprzytomności i skończymy z tym?
230 » IRLANDZKI BUNTOWNIK
- Masz prawo - rzekł Brian, patrząc Travisowi prosto
w oczy i stojąc z opuszczonymi rękami.
- Akurat! Jestem dorosłą kobietą. Dorosłą kobietą -
powtórzyÅ‚a Keeley, uderzajÄ…c lekko pięściÄ… w ramiÄ™ oj­
ca. - To ja mu się narzucałam.
PoczuÅ‚a jakÄ…Å› przewrotnÄ… satysfakcjÄ™, gdy ojciec prze­
niósł na nią lodowate spojrzenie.
- To prawda. Ja mu się narzucałam, ja go pragnęłam, ja
do niego przyszłam i go uwiodłam. I co teraz?
- Nieważne, jak do tego doszło. Ja mam doświadczenie,
a ona nie. Nie miałem prawa jej tknąć, zdaję sobie z tego
sprawę. Na twoim miejscu spuściłbym mi potężne lanie.
- Nie ma mowy o żadnym laniu. - Adelia podeszła
bliżej i położyła dłoń na ramieniu męża. - Kochanie, czy
ty jesteś ślepy? Nie widzisz, co się dzieje? Daj spokój
chłopcu. Wiesz doskonale, że będzie tu stał i pozwoli ci,
żebyś okładał go pięściami, a tobie nie da to najmniejszej
satysfakcji.
Nie, Travis nie byÅ‚ Å›lepy. ZrozumiaÅ‚, że jego maÅ‚a córecz­
ka stała się kobietą innego mężczyzny. Mężczyzny, który
wyraznie czuł się równie nieszczęśliwy i zakłopotany całą
sprawÄ…jakonsam.
- Co zamierzasz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl