[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszyscy. Sami widzicie, że nie mamy do czynienia z półgłówkami. Ci ludzie potrafią
planować, budować i robić zasadzki.
- To kiedy schodzimy? - zapytał Gaines.
Carter uśmiechnął się.
- Cieszę się, że jesteście tacy chętni. Thu zrobi wam dziś mały wykład i rozda
wyposażenie, a jutro poznacie tunele bliżej. Od środka.
7
W drodze powrotnej do Sajgonu Gaines zdecydował, że Thu jest człowiekiem godnym
zaufania. Gdyby kłamał, po co opowiadał Carterowi o tunelach, a to, że były puste, było
czystym zbiegiem okoliczności.
Poza tym Gaines uważał, że doświadczenie w walce nauczyło go właściwie oceniać
ludzi. Z DeLuką było gorzej, cały czas mówił, jak bardzo mu nie ufa, na przemian z
epitetami, wśród których  żółtek zdrajca" był jednym z najwyszukańszych. Nie dał się
przekonać, zresztą Gaines nawet nie próbował. Czy im się to podobało czy nie, mieli przecież
pracować razem. Pocieszał się, że z czasem wszystko się ułoży.
Zamiast do obozu, Carter zaprowadził ich do bazy za miastem, gdzie jedno z
pomieszczeń magazynu było puste. Było w nim bardzo gorąco, ale przytulnie, nikt im nie
przeszkadzał i każdy miał dość miejsca dla siebie.
Thu opowiedział im o czyhających na nich pod ziemią pułapkach, nietoperzach,
pająkach i innych stworzeniach, od których roiło się w pewnych miejscach tunelu, i o kilku
bardzo praktycznych sprawach.
- Nie bierzcie swoich czterdziestekpiątek, są za duże i za głośne. Jak będziecie musieli
strzelać pod ziemią, hałas was ogłuszy. Kapitan Carter przyniósł tutaj trochę broni do wyboru.
Gaines wybrał smith wessona kalibru 0.38, podobnie jak DeLuca. Hidalgo
zdecydował się na taki sam kaliber, ale z dłuższą lufą.
- Bagnety też się mogą przydać - kontynuował Thu. - Ale nie do walki, tylko do
badania gruntu. Wiele tuneli jest zaminowanych. Nie jest wykluczone, że będziemy musieli
iść po omacku centymetr za centymetrem. Na koniec latarki.
Carter otworzył jakąś skrzynkę i podał każdemu po jednej metalowej latarce.
- I to wszystko? - zapytał DeLuca. - Wystawiamy się nie wiadomo na co z pistoletem,
z bagnetem i z pierdoloną latareczką?
- Nie całkiem - odparł Thu. - Zapomniałem o jednym. Wezmiemy też granaty, ale
wszystko inne ograniczałoby naszą zdolność poruszania się. Wezmiemy zapasowe żarówki,
ale żadnych baterii. Będziemy je wymieniać przed każdym zejściem na dół. I pamiętajcie,
nigdy nie strzelamy więcej niż trzy razy, bo inaczej zorientują się, ile nam jeszcze zostało i
może być niewesoło.
- Moglibyśmy zabrać po kilka zapasowych kulek - odezwał się sarkastycznie DeLuca.
- Prawda - zauważył Thu. - Ale nie będziesz miał czasu, żeby przeładować, zanim cię
zabiją.
DeLuca nie zareagował.
- Przez większość czasu będziemy się poruszać w zupełnych ciemnościach, a z
latarkami stalibyśmy się doskonałym celem dla wroga.
Johnny Hidalgo poczuł mdłości. Ani nawet światła!
- Poza tym co jakiś czas będziemy musieli się rozdzielić: ktoś z nas pozostanie w
głównym tunelu, a reszta pójdzie na rozpoznanie do bocznych korytarzy.
Boże, pomyślał Johnny. Sam, w ciemności pod ziemią... Starał się oddychać
normalnie. DeLuca nie był w lepszym nastroju.
- Jak pierdolone szczury.
- Dokładnie - uśmiechnął się Gaines. - Tak się będziemy nazywać. Szczury tunelowe.
- E, tam - DeLuca nie był zadowolony. - Co byście powiedzieli na Nieustraszonych?
Carter roześmiał się w głos.
- Był taki serial w telewizji. Z twoimi papierami  Szczury" lepiej brzmią. Podoba mi
się ta nazwa.
Hidalgo poklepał DeLukę po ramieniu próbując go rozweselić.
- Nie wygłupiaj się, Frank. Ty szczurze.
DeLuca uśmiechnął się. Szczury przeszły.
Następnego dnia pojechali na polanę bez Cartera.
- Co się stało z kapitanem? - zapytał DeLuca. - Nie chce się z nami pobrudzić?
- Nie - wyjaśnił Thu. - Za duży.
- Powiedzmy - wtrącił Gaines. - Pojechałby z nami, gdyby mógł, ale wypadła mu
jakaś ważna sprawa.
- Co to za sprawa? - zapytał DeLuca.
- Nie wiem, nie powiedział mi - odparł Gaines.
Major Pham jak zwykle dobrze się bawił. W pobliżu tuneli była jeszcze jedna wioska,
którą miał zamiar  pouczyć". Był tak zajęty swym zadaniem, że mało brakowało, by nie
usłyszał nadlatujących śmigłowców.
Przekonał już wieśniaków, by wykopali dół, co sprawiło mu większą niż kiedyś
przyjemność, bowiem byli dosyć oporni na perswazję. Musiał zastrzelić trzy kobiety, zanim
wzięli się za łopaty. Naprawdę, byli odważni. Pham był dumny ze swych rodaków.
Zmigłowce nadleciały od południa, gdy egzekucja już się zaczęła, dlatego nie usłyszał
ich od razu. Rozkazał swoim ludziom zająć pozycje obronne, ale było za pózno. Helikoptery
wylądowały i właśnie wypluwały ze swych wnętrzności zielone sylwetki, które natychmiast
puszczały się pędem w stronę wioski ziejąc ogniem ze swych karabinów.
Kilkunastu ludzi Phama wpadło do rowu wprost na ciała swych ofiar. Kobiety
próbowały schronić się w chatach z dziećmi, tymczasem Pham z uśmiechem na twarzy
strzelał im w plecy i patrzył, jak przewracają się bluzgając krwią.
Gdy się obejrzał, mina mu zrzedła i nie chodziło mu bynajmniej o to, że zginęło tak
wielu jego ludzi. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że popełnił błąd, który Vinh mógł
wykorzystać. Obawiał się tego bardziej niż śmierci. Wiedział, że generał orientował się
doskonale w celach jego eskapad, że po cichu nim gardził i sądził, że jest zagrożeniem dla ich
misji. A teraz okazało się, że ma rację.
Amerykański patrol musiał odkryć grób w poprzedniej wiosce i dlatego ich żołnierze
zwracali baczniejszą uwagę na to, co się dzieje w okolicy. Znalazł się w pułapce.
Zawsze jednak pozostawał choćby cień szansy, że przeżyje i że będzie musiał stanąć
przed Vinhem i odpowiedzieć za to, co zrobił. Podbiegł do rowu, chwycił AK-47 upuszczony
przez któregoś z jego ludzi i zaczął strzelać w stronę nadbiegających Amerykanów. Oprócz
rowu i chat nie miał się gdzie schronić, obawiał się jednak, że gdy marines wygrają bitwę, nie
omieszkają dokładnie przeszukać każdej chaty i z pewnością go znajdą. Wymyślił więc plan
awaryjny, po czym skoncentrował się na zabijaniu jak największej ilości żołnierzy wroga,
zanim ci zmuszą go do skorzystania z planu.
Opróżnił jeden magazynek mierząc uważnie i strzelając pojedynczym ogniem. Więcej
przyjemności sprawiało mu, gdy wiedział dokładnie, kogo zabija, zamiast walić na oślep
seriami. Celował w głowę. Lubił, jak głowa człowieka pęka na dwoje i wytryska mózg, a
hełm wali się bezradnie w trawę. Trafił trzech na pewno i jednego ranił, zanim wyczerpał się
drugi magazynek. Rozejrzał się wkoło i dojrzał następny za paskiem zabitego żołnierza.
Amerykanie byli coraz bliżej i niektórzy z jego żołnierzy zaczęli rzucać granaty,
kłopot w tym, że amerykańska piechota też wiedziała, jak się nimi posługiwać. Pham zaczął
wątpić w powodzenie planu, gdy jeden z granatów rozerwał się dziesięć metrów przed rowem
z ciałami. Co prędzej schował głowę.
Niewielu z jego żołnierzy pozostało przy życiu. Jeden wyskoczył z rowu i puścił się
biegiem w kierunku chat. Prawie mu się udało, ale seria w nogi powaliła go na ziemię, po
czym następna dobiła.
Nadszedł czas. W rowie leżało wiele ciał, zaś Pham przez cały czas stał na ciałach
dwóch ludzi z wioski. Pośliznął się na krwi i wnętrznościach. Nie czuł współczucia, byli
przecież tylko mięsem. Z jego oddziału pozostało tylko dziesięciu ludzi zajętych desperacką
próbą pozostania przy życiu. Jeden z nich dostał właśnie kulę w oko i upadł. Na Phama nikt
nie zwracał uwagi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl