[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dym kroku. Wprost przed sobą widziałem zbliżające się wolno dwie inne pochod-
nie i niewyrazną postać idącego między nimi człowieka. Zamrugałem czekając, aż
płomień jednej czy drugiej z nich pozwoli mi lepiej się przyjrzeć. Raz tylko mia-
łem do tego okazję, bardzo krótko, przez Atut. Jeszcze w Arbor House. W blasku
ognia jego włosy wydawały się złociste, nawet miedziane; pamiętałem jednak, że
w świetle dziennym były popielatoblond. Oczy, przypomniałem sobie, miał zie-
lone, choć teraz nie mogłem tego dostrzec. Po raz pierwszy jednak zobaczyłem,
że jest wysoki. . . albo wybrał sobie bardzo niskich towarzyszy. Wtedy był sam
i nie miałem go z kim porównać. Kiedy sięgnął do niego blask naszych pochod-
ni, dostrzegłem, że ma na sobie ciężką, zieloną kurtę bez rękawów i kołnierza,
a pod spodem coś czarnego i też ciężkiego, z rękawami wsuniętymi w zielone
rękawice. Spodnie były czarne, podobnie jak wysokie buty; płaszcz czarny, ob-
szyty szmaragdową zielenią, która odbijała światło, kołysząc się w zmiennych,
oleistych pejzażach żółci i czerwieni. Na łańcuchu na szyi nosił ciężki, okrągły
medalion, chyba złoty. I chociaż nie mogłem rozróżnić szczegółów, byłem pe-
wien, że przedstawia Lwa rozrywającego Jednorożca. Stanął o dziesięć dwa-
naście kroków przed Lukiem, który zatrzymał się o sekundę po nim. Dalt machnął
ręką i jego ludzie wbili w ziemię końce pochodni. Julian i ja zrobiliśmy to samo
i stanęliśmy obok, jak tamci. Wtedy Dalt skinął Luke owi głową i obaj ruszyli do
przodu. Spotkali się pośrodku utworzonego przez płomienie kwadratu. Chwyci-
li się za prawe przedramiona, spojrzeli sobie w oczy. Luke stał tyłem do mnie,
ale widziałem twarz Dalta. Nie zdradzała żadnych emocji, ale wargi już się po-
113
ruszały. Nie słyszałem ani słowa z powodu wiatru i tego, że umyślnie mówili
cicho. Przynajmniej mogłem w końcu ocenić wzrost Dalta. Luke miał jakieś metr
osiemdziesiąt pięć, a Dalt był od niego wyższy o pięć, może dziesięć centyme-
trów. Zerknąłem na Juliana, ale nie patrzył w moją stronę. Zastanawiałem się, ile
par oczu obserwuje nas w tej chwili z obu stron.
Julian nigdy nie był osobą odpowiednią dla sprawdzania reakcji emocjonal-
nych. Po prostu przyglądał się rozmawiającym, obojętnie i nieruchomo. Przyją-
łem tę samą postawę. Mijały minuty. Padał śnieg.
Po długiej chwili Luke odwrócił się i ruszył ku nam.
Dalt zbliżył się do jednego ze swoich ludzi. Luke zatrzymał się między nami,
a Julian i ja podeszliśmy do niego.
Co się dzieje? spytałem.
Znalazłem chyba sposób rozwiązania tej sprawy bez wojny.
Zwietnie. Co mu sprzedałeś?
Pomysł, żeby stoczył ze mną pojedynek, który zdecyduje, co będzie dalej.
Rany boskie, Luke! zawołałem. Ten facet to zawodowiec. I z pew-
nością odziedziczył nasz dający siłę pakiet genów. Od lat żyje na polu walki. Jest
w formie, jest cięższy od ciebie i ma większy zasięg rąk.
Luke wyszczerzył zęby.
Może będę miał szczęście odpowiedział. Spojrzał na Juliana. Jeśli
przekażesz ludziom wiadomość, żeby nie atakowali, kiedy zaczniemy, tamta stro-
na też się nie ruszy.
Julian popatrzył na jednego z towarzyszy Dalta, który zawrócił właśnie do
obozowiska. Potem odwrócił się i wykonał kilka gestów. Po chwili z ukrycia wy-
nurzył się jakiś człowiek i pobiegł w naszą stronę.
Luke przekonywałem. To szaleństwo. Jest tylko jeden sposób, żebyś
wygrał: wziąć Benedykta na sekundanta, a potem złamać nogę.
Merle, daj spokój. To sprawa między Daltem a mną. Zgoda?
Mam parę świeżych zaklęć powiedziałem. Poczekam, aż zaczniecie,
i w odpowiedniej chwili uderzę. Będzie wyglądało, jakbyś ty go pokonał.
Nie rzekł. To naprawdę sprawa honorowa. Nie wolno ci się wtrącać.
No dobrze. Jeśli tego sobie życzysz.
Poza tym, nikt nie zginie dodał. %7ładen z nas w tej chwili tego nie pra-
gnie. To część umowy. %7ływi zbyt jesteśmy dla siebie cenni. %7ładnej broni. Czysta
walka, mano a mano.
A na czym właściwie polega ta umowa? zapytał Julian.
Jeśli Dalt spierze mi tyłek, będę jego więzniem. Wycofa swoje siły, a ja
będę mu towarzyszył.
Zwariowałeś, Luke! krzyknąłem. Julian spojrzał na mnie gniewnie.
Mów dalej poprosił.
114
Jeśli wygram, on będzie moim jeńcem. Wróci ze mną do Amberu czy
gdziekolwiek zechcę go zabrać, a oficerowie ewakuują wojsko.
Jedyną gwarancją tej ewakuacji zauważył Julian jest ich przekonanie,
że będą zgubieni, jeśli tego nie zrobią.
Oczywiście zgodził się Luke. Dlatego mu powiedziałem, że Bene-
dykt czeka na obu skrzydłach, żeby go zmiażdżyć. Jestem pewien, że tylko dlatego
zgodził się na pojedynek.
Bardzo sprytnie pochwalił Julian. Niezależnie od wyniku, Amber
wygrywa. A co próbujesz zyskać dla siebie, Rinaldo?
Luke uśmiechnął się.
Pomyśl.
Jest w tobie więcej, niż mi się wydawało, bratanku przyznał Julian.
Stań po mojej prawej stronie, dobrze?
Po co?
%7łeby mnie zasłonić, oczywiście. Muszę zawiadomić Benedykta, co się
dzieje.
Luke przesunął się, a Julian wyjął swoje Atuty i wyszukał właściwy. Tymcza-
sem dotarł goniec z naszego obozu; czekał na rozkazy. Julian schował wszystkie
karty prócz jednej i nawiązał kontakt. Połączenie trwało około minuty, po czym
przekazał gońcowi instrukcje i odesłał go z powrotem. Natychmiast wrócił do
rozmowy przez
Atut. Kiedy wreszcie skończył mówić i słuchać, nie schował karty do kieszeni;
trzymał ją ukrytą w dłoni. Zrozumiałem, że nie zrywa kontaktu, by Benedykt
przez cały czas wiedział, co powinien robić. Luke zdjął i oddał mi pożyczony
płaszcz.
Potrzymaj, póki nie skończę poprosił.
Dobra. Wziąłem okrycie. Powodzenia.
Uśmiechnął się i odwrócił. Dalt zbliżał się już do środka kwadratu.
Luke podszedł także. Stanęli obaj o kilka kroków od siebie. Dalt powiedział
coś, czego nie dosłyszałem. Odpowiedz Luke a również zagłuszył wiatr.
Unieśli ręce. Luke stanął w pozycji boksera, a Dalt wyciągnął ramiona w stylu
zapaśniczym. Luke wyprowadził pierwszy cios może to był zwód, w każdym
razie nie dotarł do celu w twarz przeciwnika. Dalt odbił, cofnął się, Luke zaata-
kował i zadał dwa szybkie proste w tułów. Kolejny cios w twarz trafił na bok. Lu-
ke zaczął okrążać przeciwnika, wyprowadzając pojedyncze uderzenia. Dalt dwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
dym kroku. Wprost przed sobą widziałem zbliżające się wolno dwie inne pochod-
nie i niewyrazną postać idącego między nimi człowieka. Zamrugałem czekając, aż
płomień jednej czy drugiej z nich pozwoli mi lepiej się przyjrzeć. Raz tylko mia-
łem do tego okazję, bardzo krótko, przez Atut. Jeszcze w Arbor House. W blasku
ognia jego włosy wydawały się złociste, nawet miedziane; pamiętałem jednak, że
w świetle dziennym były popielatoblond. Oczy, przypomniałem sobie, miał zie-
lone, choć teraz nie mogłem tego dostrzec. Po raz pierwszy jednak zobaczyłem,
że jest wysoki. . . albo wybrał sobie bardzo niskich towarzyszy. Wtedy był sam
i nie miałem go z kim porównać. Kiedy sięgnął do niego blask naszych pochod-
ni, dostrzegłem, że ma na sobie ciężką, zieloną kurtę bez rękawów i kołnierza,
a pod spodem coś czarnego i też ciężkiego, z rękawami wsuniętymi w zielone
rękawice. Spodnie były czarne, podobnie jak wysokie buty; płaszcz czarny, ob-
szyty szmaragdową zielenią, która odbijała światło, kołysząc się w zmiennych,
oleistych pejzażach żółci i czerwieni. Na łańcuchu na szyi nosił ciężki, okrągły
medalion, chyba złoty. I chociaż nie mogłem rozróżnić szczegółów, byłem pe-
wien, że przedstawia Lwa rozrywającego Jednorożca. Stanął o dziesięć dwa-
naście kroków przed Lukiem, który zatrzymał się o sekundę po nim. Dalt machnął
ręką i jego ludzie wbili w ziemię końce pochodni. Julian i ja zrobiliśmy to samo
i stanęliśmy obok, jak tamci. Wtedy Dalt skinął Luke owi głową i obaj ruszyli do
przodu. Spotkali się pośrodku utworzonego przez płomienie kwadratu. Chwyci-
li się za prawe przedramiona, spojrzeli sobie w oczy. Luke stał tyłem do mnie,
ale widziałem twarz Dalta. Nie zdradzała żadnych emocji, ale wargi już się po-
113
ruszały. Nie słyszałem ani słowa z powodu wiatru i tego, że umyślnie mówili
cicho. Przynajmniej mogłem w końcu ocenić wzrost Dalta. Luke miał jakieś metr
osiemdziesiąt pięć, a Dalt był od niego wyższy o pięć, może dziesięć centyme-
trów. Zerknąłem na Juliana, ale nie patrzył w moją stronę. Zastanawiałem się, ile
par oczu obserwuje nas w tej chwili z obu stron.
Julian nigdy nie był osobą odpowiednią dla sprawdzania reakcji emocjonal-
nych. Po prostu przyglądał się rozmawiającym, obojętnie i nieruchomo. Przyją-
łem tę samą postawę. Mijały minuty. Padał śnieg.
Po długiej chwili Luke odwrócił się i ruszył ku nam.
Dalt zbliżył się do jednego ze swoich ludzi. Luke zatrzymał się między nami,
a Julian i ja podeszliśmy do niego.
Co się dzieje? spytałem.
Znalazłem chyba sposób rozwiązania tej sprawy bez wojny.
Zwietnie. Co mu sprzedałeś?
Pomysł, żeby stoczył ze mną pojedynek, który zdecyduje, co będzie dalej.
Rany boskie, Luke! zawołałem. Ten facet to zawodowiec. I z pew-
nością odziedziczył nasz dający siłę pakiet genów. Od lat żyje na polu walki. Jest
w formie, jest cięższy od ciebie i ma większy zasięg rąk.
Luke wyszczerzył zęby.
Może będę miał szczęście odpowiedział. Spojrzał na Juliana. Jeśli
przekażesz ludziom wiadomość, żeby nie atakowali, kiedy zaczniemy, tamta stro-
na też się nie ruszy.
Julian popatrzył na jednego z towarzyszy Dalta, który zawrócił właśnie do
obozowiska. Potem odwrócił się i wykonał kilka gestów. Po chwili z ukrycia wy-
nurzył się jakiś człowiek i pobiegł w naszą stronę.
Luke przekonywałem. To szaleństwo. Jest tylko jeden sposób, żebyś
wygrał: wziąć Benedykta na sekundanta, a potem złamać nogę.
Merle, daj spokój. To sprawa między Daltem a mną. Zgoda?
Mam parę świeżych zaklęć powiedziałem. Poczekam, aż zaczniecie,
i w odpowiedniej chwili uderzę. Będzie wyglądało, jakbyś ty go pokonał.
Nie rzekł. To naprawdę sprawa honorowa. Nie wolno ci się wtrącać.
No dobrze. Jeśli tego sobie życzysz.
Poza tym, nikt nie zginie dodał. %7ładen z nas w tej chwili tego nie pra-
gnie. To część umowy. %7ływi zbyt jesteśmy dla siebie cenni. %7ładnej broni. Czysta
walka, mano a mano.
A na czym właściwie polega ta umowa? zapytał Julian.
Jeśli Dalt spierze mi tyłek, będę jego więzniem. Wycofa swoje siły, a ja
będę mu towarzyszył.
Zwariowałeś, Luke! krzyknąłem. Julian spojrzał na mnie gniewnie.
Mów dalej poprosił.
114
Jeśli wygram, on będzie moim jeńcem. Wróci ze mną do Amberu czy
gdziekolwiek zechcę go zabrać, a oficerowie ewakuują wojsko.
Jedyną gwarancją tej ewakuacji zauważył Julian jest ich przekonanie,
że będą zgubieni, jeśli tego nie zrobią.
Oczywiście zgodził się Luke. Dlatego mu powiedziałem, że Bene-
dykt czeka na obu skrzydłach, żeby go zmiażdżyć. Jestem pewien, że tylko dlatego
zgodził się na pojedynek.
Bardzo sprytnie pochwalił Julian. Niezależnie od wyniku, Amber
wygrywa. A co próbujesz zyskać dla siebie, Rinaldo?
Luke uśmiechnął się.
Pomyśl.
Jest w tobie więcej, niż mi się wydawało, bratanku przyznał Julian.
Stań po mojej prawej stronie, dobrze?
Po co?
%7łeby mnie zasłonić, oczywiście. Muszę zawiadomić Benedykta, co się
dzieje.
Luke przesunął się, a Julian wyjął swoje Atuty i wyszukał właściwy. Tymcza-
sem dotarł goniec z naszego obozu; czekał na rozkazy. Julian schował wszystkie
karty prócz jednej i nawiązał kontakt. Połączenie trwało około minuty, po czym
przekazał gońcowi instrukcje i odesłał go z powrotem. Natychmiast wrócił do
rozmowy przez
Atut. Kiedy wreszcie skończył mówić i słuchać, nie schował karty do kieszeni;
trzymał ją ukrytą w dłoni. Zrozumiałem, że nie zrywa kontaktu, by Benedykt
przez cały czas wiedział, co powinien robić. Luke zdjął i oddał mi pożyczony
płaszcz.
Potrzymaj, póki nie skończę poprosił.
Dobra. Wziąłem okrycie. Powodzenia.
Uśmiechnął się i odwrócił. Dalt zbliżał się już do środka kwadratu.
Luke podszedł także. Stanęli obaj o kilka kroków od siebie. Dalt powiedział
coś, czego nie dosłyszałem. Odpowiedz Luke a również zagłuszył wiatr.
Unieśli ręce. Luke stanął w pozycji boksera, a Dalt wyciągnął ramiona w stylu
zapaśniczym. Luke wyprowadził pierwszy cios może to był zwód, w każdym
razie nie dotarł do celu w twarz przeciwnika. Dalt odbił, cofnął się, Luke zaata-
kował i zadał dwa szybkie proste w tułów. Kolejny cios w twarz trafił na bok. Lu-
ke zaczął okrążać przeciwnika, wyprowadzając pojedyncze uderzenia. Dalt dwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]