[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby dotrzeć do bram, trzeba było pokonać dziesiątki wykutych w skale schodków.
Zmęczeni, dotarli wreszcie na taras. Zapełniały go symetrycznie rozmieszczone,
monumentalne posągi. Tworzyły one podwójną amfiladę, która prowadziła do lekko
uchylonych wrót budynku. Wykute w kamieniu posągi przedstawiały dziwne, nie oglądane
dotąd zwierzęta, niektóre splecione z sobą w śmiertelnej walce, inne nieruchome, ze ślepiami
pełnymi pychy i zimnego okrucieństwa.
- Czy sądzisz - zapytała Maya - że istoty tworzące te rzezby świadomie dokonywały
deformacji?
- Być może.
- Chciałabym je spotkać, rozmawiać.
Tay roześmiał się.
- Rozmawiać? Ciekawe, w jakim języku?
Maya, nie zrażona, powiedziała, że przecież można porozumieć się za pomocą gestów
i znaków geometrycznych.
Nagle Tay zawołał zduszonym głosem:
- Maya, to oni!
Odwróciła się gwałtownie i zamarła z wrażenia. W prostokącie uchylonych wrót
ukazały się dwunożne, odziane w długie szaty istoty. Jedna z nich podeszła do Mayi i Taya i
wyciągniętą ręką wskazała drogę. Tay i Maya nie mieli wątpliwości, że mają przed sobą
istoty rozumne, że stoją przed nimi ludzie. Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie
wzajemnie z zaciekawieniem. Ludzie z planety Szuta przewyższali mieszkańców %7łółtej
Planety wzrostem i silniejszą budową ciała. Ich skóra była jasnobrązowa, a opadające na
ramiona włosy połyskiwały srebrzyście. Mieli wydłużone, kościste twarze, głęboko
zapadnięte oczy i wysunięte czoła. Wąskie wargi skrzywione były jakby w grymasie i nie
można było odgadnąć, czy oznacza to radość, gniew czy pogardę. Kiedy tak stali, obserwując
się wzajemnie, jeden z mieszkańców planety Szuta powiedział coś do pozostałych wysokim,
dzwięcznym głosem. Tamci zaśmiali się gardłowym śmiechem,. Znowu jeden z nich
wyciągniętą ręką wskazywał kierunek.
Tay chciał ruszyć naprzód, ale Maya zatrzymała go.
- Może chcą zwabić nas w pułapkę? Zachowują się z pozoru przyjaznie, bo nie
wiedzą, czy nie jesteśmy uzbrojeni. Jeśli wejdziemy...
Tay starał się uspokoić ją.
- Zastanawianie się - powiedział łagodnie - niczego nie da. Tylko spełniając ich
życzenia możemy coś osiągnąć. W przeciwnym razie...
Nie dokończył. Uczuł silne uderzenie w kark. Nim stracił przytomność, usłyszał
jeszcze urwany krzyk Mayi.
Kiedy otworzył oczy, wokół otaczała go ciemność i cisza. Chwilę leżał nieruchomo
starając się mimo bólu uprzytomnić sobie konsekwencje sytuacji, w jakiej się znalazł. Ale co
z tego miałoby wynikać? To, co Mayę i jego spotkało ze strony mieszkańców planety, nie
musiało wcale świadczyć o nich zle. Być może, że na widok przybyszy z kosmosu poczuli się
zagrożeni i dlatego zareagowali właśnie w ten sposób. Prawda, uciekli się do podstępu. Ale
musieli tak zrobić, inaczej Tay użyłby broni. Oni wiedzieli, że jest uzbrojony, a nie wiedzieli,
jaką bronią dysponuje. Dlatego musieli ich obezwładnić, zabrać im, co posiadali, i zamknąć w
ciemnych pomieszczeniach. Ale może być zupełnie inaczej. Potraktowano ich jak wrogów.
Zaatakowano zdradziecko, obezwładniono i ograbiono. Jeśli to prawda, to trzeba spodziewać
się najgorszego. Taya ogarnia strach. Boi się tych ludzi o zapadniętych oczach i srebrnych
włosach. Boi się ich podstępności, maskowanej przyjaznymi gestami i śmiechem o
metalicznym brzmieniu. Lęk wzmógł się, kiedy pomyślał o Mayi. Gdzie ona teraz jest? Co się
z nią dzieje? Pokonując ból, Tay podnosi się i wyciąga ręce, aby przekonać się, gdzie się
znajduje. Wolno, ostrożnie posuwa się krok za krokiem wzdłuż gładkiej, wysokiej ściany.
Dochodzi do narożnika. Następna ściana, wnęka i drzwi. Drzwi są z grubej, łączonej nitami
blachy. Mimo skrupulatnego szukania Tay nie trafił na zamek. Pchnął je, ale nie drgnęły.
Wtedy uderzył w nie pięścią, raz i drugi. Wydały niski, ledwo słyszalny dzwięk i znów było
cicho. Bezsilność wywołała gniew. Odszedł od drzwi i dalej badał miejsce swego uwięzienia.
Zrobił zaledwie trzy kroki, gdy natknął się na jakiś przedmiot. Był to stół. Na nim znajdowało
się naczynie. Było dość duże, ciężkie, wypełnione jakimś płynem. Tay wziął je do ręki i z
rozmachem rzucił nim w drzwi. Naczynie odbiło się i po toczyło pod nogi Taya. Zamierzał je
ponownie rzucić, ale drzwi otworzyły się, a z sufitu spłynął ostry snop światła. Tay, oślepiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Aby dotrzeć do bram, trzeba było pokonać dziesiątki wykutych w skale schodków.
Zmęczeni, dotarli wreszcie na taras. Zapełniały go symetrycznie rozmieszczone,
monumentalne posągi. Tworzyły one podwójną amfiladę, która prowadziła do lekko
uchylonych wrót budynku. Wykute w kamieniu posągi przedstawiały dziwne, nie oglądane
dotąd zwierzęta, niektóre splecione z sobą w śmiertelnej walce, inne nieruchome, ze ślepiami
pełnymi pychy i zimnego okrucieństwa.
- Czy sądzisz - zapytała Maya - że istoty tworzące te rzezby świadomie dokonywały
deformacji?
- Być może.
- Chciałabym je spotkać, rozmawiać.
Tay roześmiał się.
- Rozmawiać? Ciekawe, w jakim języku?
Maya, nie zrażona, powiedziała, że przecież można porozumieć się za pomocą gestów
i znaków geometrycznych.
Nagle Tay zawołał zduszonym głosem:
- Maya, to oni!
Odwróciła się gwałtownie i zamarła z wrażenia. W prostokącie uchylonych wrót
ukazały się dwunożne, odziane w długie szaty istoty. Jedna z nich podeszła do Mayi i Taya i
wyciągniętą ręką wskazała drogę. Tay i Maya nie mieli wątpliwości, że mają przed sobą
istoty rozumne, że stoją przed nimi ludzie. Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie
wzajemnie z zaciekawieniem. Ludzie z planety Szuta przewyższali mieszkańców %7łółtej
Planety wzrostem i silniejszą budową ciała. Ich skóra była jasnobrązowa, a opadające na
ramiona włosy połyskiwały srebrzyście. Mieli wydłużone, kościste twarze, głęboko
zapadnięte oczy i wysunięte czoła. Wąskie wargi skrzywione były jakby w grymasie i nie
można było odgadnąć, czy oznacza to radość, gniew czy pogardę. Kiedy tak stali, obserwując
się wzajemnie, jeden z mieszkańców planety Szuta powiedział coś do pozostałych wysokim,
dzwięcznym głosem. Tamci zaśmiali się gardłowym śmiechem,. Znowu jeden z nich
wyciągniętą ręką wskazywał kierunek.
Tay chciał ruszyć naprzód, ale Maya zatrzymała go.
- Może chcą zwabić nas w pułapkę? Zachowują się z pozoru przyjaznie, bo nie
wiedzą, czy nie jesteśmy uzbrojeni. Jeśli wejdziemy...
Tay starał się uspokoić ją.
- Zastanawianie się - powiedział łagodnie - niczego nie da. Tylko spełniając ich
życzenia możemy coś osiągnąć. W przeciwnym razie...
Nie dokończył. Uczuł silne uderzenie w kark. Nim stracił przytomność, usłyszał
jeszcze urwany krzyk Mayi.
Kiedy otworzył oczy, wokół otaczała go ciemność i cisza. Chwilę leżał nieruchomo
starając się mimo bólu uprzytomnić sobie konsekwencje sytuacji, w jakiej się znalazł. Ale co
z tego miałoby wynikać? To, co Mayę i jego spotkało ze strony mieszkańców planety, nie
musiało wcale świadczyć o nich zle. Być może, że na widok przybyszy z kosmosu poczuli się
zagrożeni i dlatego zareagowali właśnie w ten sposób. Prawda, uciekli się do podstępu. Ale
musieli tak zrobić, inaczej Tay użyłby broni. Oni wiedzieli, że jest uzbrojony, a nie wiedzieli,
jaką bronią dysponuje. Dlatego musieli ich obezwładnić, zabrać im, co posiadali, i zamknąć w
ciemnych pomieszczeniach. Ale może być zupełnie inaczej. Potraktowano ich jak wrogów.
Zaatakowano zdradziecko, obezwładniono i ograbiono. Jeśli to prawda, to trzeba spodziewać
się najgorszego. Taya ogarnia strach. Boi się tych ludzi o zapadniętych oczach i srebrnych
włosach. Boi się ich podstępności, maskowanej przyjaznymi gestami i śmiechem o
metalicznym brzmieniu. Lęk wzmógł się, kiedy pomyślał o Mayi. Gdzie ona teraz jest? Co się
z nią dzieje? Pokonując ból, Tay podnosi się i wyciąga ręce, aby przekonać się, gdzie się
znajduje. Wolno, ostrożnie posuwa się krok za krokiem wzdłuż gładkiej, wysokiej ściany.
Dochodzi do narożnika. Następna ściana, wnęka i drzwi. Drzwi są z grubej, łączonej nitami
blachy. Mimo skrupulatnego szukania Tay nie trafił na zamek. Pchnął je, ale nie drgnęły.
Wtedy uderzył w nie pięścią, raz i drugi. Wydały niski, ledwo słyszalny dzwięk i znów było
cicho. Bezsilność wywołała gniew. Odszedł od drzwi i dalej badał miejsce swego uwięzienia.
Zrobił zaledwie trzy kroki, gdy natknął się na jakiś przedmiot. Był to stół. Na nim znajdowało
się naczynie. Było dość duże, ciężkie, wypełnione jakimś płynem. Tay wziął je do ręki i z
rozmachem rzucił nim w drzwi. Naczynie odbiło się i po toczyło pod nogi Taya. Zamierzał je
ponownie rzucić, ale drzwi otworzyły się, a z sufitu spłynął ostry snop światła. Tay, oślepiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]