[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cichaczem.
Ale przynajmniej wiedziałem już, dlaczego produkcji narkotyków nie uruchomiono w
samym Forcie - takich wyrzutów energii nie dałoby się ukryć w żaden sposób, a tutaj po
zapaskudzeniu jednego miejsca, można się było przenieść w drugie.
Ale jeśli za tym wszystkim miałoby stać Bractwo, to czemu nie zorganizowali
laboratorium w Mglistym? Chociaż to też można wyjaśnić: tam teraz trudno się przemknąć,
bo terenu pilnują nasi patrolowi i miejscy jegrzy. A poza tym trochę za daleko wozić stamtąd
towar do Fortu.
Z budy, dzwoniąc łańcuchem, wylazł wyłysiały pies i Chan, który już zdążył opatrzyć
nogę, sięgnął po automat. Gruchnął pojedynczy strzał. I dobrze, ja przynajmniej nie musiałem
tracić nabojów. Nie jestem hyclem, ale z takimi wrzodami i ropniakami psiak by długo nie
pociągnął.
- Jak tam? - spytałem nadchodzącego czarownika, wskazując na blizniaków.
- Nie żyje.
- Który?
- Pierwszy. - Jałtin podszedł do Grigorija i wujka %7łeni. - Udało się?
- Jak najbardziej. - Piegowaty mimowolnie włożył rękę do kieszeni, w której schował
cylindry. - A jak u was?
- Podobnie - czarownik uśmiechnął się leciutko. - Konstrukcje zaklęć, które sporządziłem
u ludożerców, okazały się nad wyraz efektywne.
Wujek %7łenia znalazł gdzieś nasiąkniętą smarem szmatę, zawinął ją na kiju, podpalił i
wrzucił do laboratorium. Z miejsca wewnątrz wybuchły płomienie. A dymu z tego było co
niemiara...
- To wszystko, spadamy. - Grigorij chwycił piromantę za poły kurtki, postawił go na nogi.
- Spadamy! - Co zrobimy z Pierwszym? - zapytał Jałtin, odsuwając się od wyrywających
przez drzwi języków ognia.
- Wezmiemy ze sobą, pochowamy gdzieś po drodze - odpowiedział Grisza bez chwili
namysłu. Chan, pomóż Drugiemu. A, jesteś przecież ranny. Siergieju Michajłowiczu,
obejrzyjcie Napalma.
Mielnikow poprawił opatrunek na oparzonej ręce.
Patrzył nieruchomo w płomienie. Wewnątrz wagonika zaczęło pękać z trzaskiem szkło.
Napalm opędził się od pomocy Jałtina, na miękkich nogach ruszył za Grigorijem i
Chanem. Czarownik obejrzał się na nas, chciał coś powiedzieć do %7łeni, ale dał sobie spokój,
poszedł powoli w stronę lasu.
- Jeszcze tylko mgły brakowało - wyburczał nagle Mielnikow.
Rozejrzałem się i w pierwszej chwili nie uwierzyłem własnym oczom: nie wiadomo skąd
pojawiła się nagle mgła, pełznąc mleczną zasłoną ze strony wolnej od drzew przestrzeni. W
dodatku działo się to bardzo szybko. Rozumiałbym jeszcze takie zjawisko o poranku albo
wieczorem, ale teraz?!
- Chodzmy lepiej - popędziłem wujka %7łenię. Ale było już za pózno. Biały tuman ogarnął
martwe ciała, w które dosłownie wstąpiło stado demonów: zaczęły się wyginać i skręcać pod
wpływem niepojętej siły. - Uciekamy! - odwróciłem się do Mielnikowa i zmartwiałem. Prosto
w twarz patrzyło mi chłodne oko lufy.
Na ułamek sekundy przed wystrzałem udało mi się odbić rewolwer w bok, tak że kula
werżnęła się w ziemię. Podciąłem machnięciem nogi i to coś, co jeszcze przed chwilą było
wujkiem %7łenią, przewróciło się. Odskoczyłem, ale toto w mgnieniu oka podniosło się na
równe nogi. W tym momencie kula odwaliła pół głowy napastnikowi, który runął wreszcie na
ziemię.
Dzięki, Wieroczka!
Runął na mnie pokryty szronem spalony trup wartownika, ale zdążyłem wsadzić w niego
ładunek śrutu. Poskręcane ciało odtoczyło się do tyłu, a w jego pustych oczach mignęły
diaboliczne odblaski lazurowego słońca. Na wszelki wypadek strzeliłem jeszcze raz i
rozejrzałem się.
Mgły przybywało. Płomienie bijące z rąk Napalma nie pozwalały przystąpić jej do
zgromadzonych pod lasem ludzi, ale stojący nieco dalej czarownik został przez nią otoczony.
Ukryty za siłowym polem Jałtin ledwo radził sobie z ciśnieniem obcej magii. Jeden za drugim
migające rubinowo kamienne guziki jego kurtki wypełniały się czarno-niebieskim blaskiem,
aż wreszcie sylwetka Siergieja Michajłowicza rozmazała się i zniknęła. Teleportacja.
A co ja miałem zrobić?
Podpełzające niepostrzeżenie języki mgły ogarnęły moje nogi nieznośnym chłodem. W
stronę swoich przebić się nie byłem w stanie. Zresztą, po co? Uciekając przed wynurzającymi
się z zasłony martwiakami, rzuciłem się w kierunku, w którym, jak mi się wydawało, było
jaśniej, jakby znajdował się tam jakiś prześwit. Moje ciało zaczęły rwać potężne cęgi mrozu,
ale udało mi się wyskoczyć z zamykającej się już pułapki. Lodowate powietrze parzyło płuca, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
cichaczem.
Ale przynajmniej wiedziałem już, dlaczego produkcji narkotyków nie uruchomiono w
samym Forcie - takich wyrzutów energii nie dałoby się ukryć w żaden sposób, a tutaj po
zapaskudzeniu jednego miejsca, można się było przenieść w drugie.
Ale jeśli za tym wszystkim miałoby stać Bractwo, to czemu nie zorganizowali
laboratorium w Mglistym? Chociaż to też można wyjaśnić: tam teraz trudno się przemknąć,
bo terenu pilnują nasi patrolowi i miejscy jegrzy. A poza tym trochę za daleko wozić stamtąd
towar do Fortu.
Z budy, dzwoniąc łańcuchem, wylazł wyłysiały pies i Chan, który już zdążył opatrzyć
nogę, sięgnął po automat. Gruchnął pojedynczy strzał. I dobrze, ja przynajmniej nie musiałem
tracić nabojów. Nie jestem hyclem, ale z takimi wrzodami i ropniakami psiak by długo nie
pociągnął.
- Jak tam? - spytałem nadchodzącego czarownika, wskazując na blizniaków.
- Nie żyje.
- Który?
- Pierwszy. - Jałtin podszedł do Grigorija i wujka %7łeni. - Udało się?
- Jak najbardziej. - Piegowaty mimowolnie włożył rękę do kieszeni, w której schował
cylindry. - A jak u was?
- Podobnie - czarownik uśmiechnął się leciutko. - Konstrukcje zaklęć, które sporządziłem
u ludożerców, okazały się nad wyraz efektywne.
Wujek %7łenia znalazł gdzieś nasiąkniętą smarem szmatę, zawinął ją na kiju, podpalił i
wrzucił do laboratorium. Z miejsca wewnątrz wybuchły płomienie. A dymu z tego było co
niemiara...
- To wszystko, spadamy. - Grigorij chwycił piromantę za poły kurtki, postawił go na nogi.
- Spadamy! - Co zrobimy z Pierwszym? - zapytał Jałtin, odsuwając się od wyrywających
przez drzwi języków ognia.
- Wezmiemy ze sobą, pochowamy gdzieś po drodze - odpowiedział Grisza bez chwili
namysłu. Chan, pomóż Drugiemu. A, jesteś przecież ranny. Siergieju Michajłowiczu,
obejrzyjcie Napalma.
Mielnikow poprawił opatrunek na oparzonej ręce.
Patrzył nieruchomo w płomienie. Wewnątrz wagonika zaczęło pękać z trzaskiem szkło.
Napalm opędził się od pomocy Jałtina, na miękkich nogach ruszył za Grigorijem i
Chanem. Czarownik obejrzał się na nas, chciał coś powiedzieć do %7łeni, ale dał sobie spokój,
poszedł powoli w stronę lasu.
- Jeszcze tylko mgły brakowało - wyburczał nagle Mielnikow.
Rozejrzałem się i w pierwszej chwili nie uwierzyłem własnym oczom: nie wiadomo skąd
pojawiła się nagle mgła, pełznąc mleczną zasłoną ze strony wolnej od drzew przestrzeni. W
dodatku działo się to bardzo szybko. Rozumiałbym jeszcze takie zjawisko o poranku albo
wieczorem, ale teraz?!
- Chodzmy lepiej - popędziłem wujka %7łenię. Ale było już za pózno. Biały tuman ogarnął
martwe ciała, w które dosłownie wstąpiło stado demonów: zaczęły się wyginać i skręcać pod
wpływem niepojętej siły. - Uciekamy! - odwróciłem się do Mielnikowa i zmartwiałem. Prosto
w twarz patrzyło mi chłodne oko lufy.
Na ułamek sekundy przed wystrzałem udało mi się odbić rewolwer w bok, tak że kula
werżnęła się w ziemię. Podciąłem machnięciem nogi i to coś, co jeszcze przed chwilą było
wujkiem %7łenią, przewróciło się. Odskoczyłem, ale toto w mgnieniu oka podniosło się na
równe nogi. W tym momencie kula odwaliła pół głowy napastnikowi, który runął wreszcie na
ziemię.
Dzięki, Wieroczka!
Runął na mnie pokryty szronem spalony trup wartownika, ale zdążyłem wsadzić w niego
ładunek śrutu. Poskręcane ciało odtoczyło się do tyłu, a w jego pustych oczach mignęły
diaboliczne odblaski lazurowego słońca. Na wszelki wypadek strzeliłem jeszcze raz i
rozejrzałem się.
Mgły przybywało. Płomienie bijące z rąk Napalma nie pozwalały przystąpić jej do
zgromadzonych pod lasem ludzi, ale stojący nieco dalej czarownik został przez nią otoczony.
Ukryty za siłowym polem Jałtin ledwo radził sobie z ciśnieniem obcej magii. Jeden za drugim
migające rubinowo kamienne guziki jego kurtki wypełniały się czarno-niebieskim blaskiem,
aż wreszcie sylwetka Siergieja Michajłowicza rozmazała się i zniknęła. Teleportacja.
A co ja miałem zrobić?
Podpełzające niepostrzeżenie języki mgły ogarnęły moje nogi nieznośnym chłodem. W
stronę swoich przebić się nie byłem w stanie. Zresztą, po co? Uciekając przed wynurzającymi
się z zasłony martwiakami, rzuciłem się w kierunku, w którym, jak mi się wydawało, było
jaśniej, jakby znajdował się tam jakiś prześwit. Moje ciało zaczęły rwać potężne cęgi mrozu,
ale udało mi się wyskoczyć z zamykającej się już pułapki. Lodowate powietrze parzyło płuca, [ Pobierz całość w formacie PDF ]