[ Pobierz całość w formacie PDF ]

McCain Security.
- Czy coś mnie ominęło? Kiedy przyjechaliście? - spytała.
- Wcześnie rano - poinformował, nakładając jej na talerz jajecznicę.
- A gdzie jest Quinn?
- Wyjechał - odparł, nie patrząc na nią.
- Złapać mojego brata, tak?
J.D. najwyrazniej nie był przygotowany, by odpowiadać na więcej pytań.
R
L
T
- Nie lubię, kiedy się coś przede mną ukrywa. Domyślam się, że masz się tu mną
zająć, kiedy Quinn szuka mojego brata. Możesz być ze mną szczery. Nie bój się, nie do-
stanę ataku histerii. Quinn chce aresztować Corbina, tak?
- Nie ma formalnie do tego prawa. Nie mamy go nawet w Stanach. Zamierzamy
nakłonić go, by wrócił z nami do kraju, gdzie przekażemy go policji.
- Czegoś tu jednak nie rozumiem. Nie wmówisz mi, że zostaliście tu wszyscy, żeby
mnie pilnować? Reszta ludzi pojechała z Quinnem?
- Nie - burknął J.D. przez zaciśnięte zęby. - Jesteśmy tu wszyscy.
- Czy to oznacza, że Quinn jest sam?
J.D. zaczął masować sobie kark.
- Tak.
Evie usiadła przy stole, jedząc w zamyśleniu tosta.
Corbin był raczej drobnym mężczyzną. Quinn był dobrze zbudowany i ważył od
niego co najmniej trzydzieści kilo więcej. Proste. Mimo wszystko nadal nie było w tym
sensu.
- Quinn nie jest lekkomyślny - powiedziała na głos. - Dlaczego w takim razie po-
szedł sam? Jest z pewnością sprawniejszy od mojego brata i bez problemu  nakłoni go",
by wsiadł z nim do samochodu. Ale przecież jest tyle zmiennych. Po co miałby ryzyko-
wać, że Corbin mu się wymknie?
J.D. pił w milczeniu kawę, ale na jego twarzy widać było wyraz dezaprobaty.
Evie przypatrywała mu się uważnie przez dłuższą chwilę, po czym rozejrzała się
po kuchni. Bez trudu wyczuła atmosferę nerwowości. Pracując w opiece społecznej, czę-
sto stykała się z policją. Nie zawsze byli po tej samej stronie barykady, ale znała ich za-
chowania. Tłumiony nastrój podminowania, kiedy się. spodziewali, że wydarzy się coś
niedobrego. Ci mężczyzni zachowywali się dokładnie tak samo.
- Wiesz coś, ale nie chcesz mi powiedzieć. - Wbiła w J.D. świdrujące spojrzenie.
- Quinn nie zamierza zatrzymać twojego brata - J.D. poddał się.
- Nonsens. Oczywiście, że to zrobi.
- Nie. Odbierze mu tylko diamenty i pozwoli mu odejść.
- Tak ci powiedział?
R
L
T
- Nie musiał. - J.D. spojrzał na nią z nieukrywaną niechęcią. - Zanim wyleciał na
Kajmany, mieliśmy plan. Odnalezć diamenty, złapać faceta i przekazać go FBI. Dziś ra-
no, kiedy tu dotarliśmy, okazało się, że wszystko wzięło w łeb.
J.D. nie powiedział nic więcej. Nie trzeba było geniusza, by się domyślić, że Quinn
zmienił plany po spędzeniu z nią nocy.
- Posłuchaj. Cokolwiek się stało, nie mam z tym nic wspólnego.
- Jasne - mruknął z przekąsem. - Corbin jest twoim bratem, dlatego Quinn zamierza
puścić go wolno.
- Kryminalista powinien stanąć przed wymiarem sprawiedliwości. Quinn nigdy nie
dałby uciec przestępcy - stwierdziła.
- Nie prosiłaś go, by dał uciec twojemu bratu?
- Oczywiście, że nie. Myślałeś, że przyjechałam tu, by powstrzymać Quinna przed
schwytaniem Corbina?
W oczach J.D. dostrzegła wyraz ulgi wymieszanej z rozgoryczeniem.
- Założyłem, że...
- Więc się myliłeś.
- Cieszę się - uśmiechnął się.
- Pomyliłeś się również co do Quinna. On nigdy nie zrobiłby czegoś wbrew swojej
naturze.
- Dla ciebie tak - powiedział to z takim przekonaniem, że Evie zamurowało.
- Wiesz, dokąd pojechał? - spytała, wstając. J.D. spojrzał na nią podejrzliwie.
- Chcę pomóc - wyjaśniła, a ponieważ na twarzy
J.D. nadal malowała się nieufność, dodała z naciskiem: - Quinnowi. Jeśli pozwoli
uciec Corbinowi, nigdy sobie tego nie wybaczy. A jeśli robi to, ponieważ myśli, że ja
bym tego chciała, mnie również tego nie wybaczy.
- Dobrze, przynajmniej w tym się zgadzamy. - J.D. uśmiechnął się. - Chłopaki, pa-
kujcie się. Ruszamy do akcji - zwrócił się do pozostałych mężczyzn.
Pięć minut pózniej siedzieli w furgonetce, jadąc drogą wzdłuż wybrzeża. Evie mia-
ła tylko nadzieję, że zdążą na czas.
R
L
T
Quinn wielokrotnie w życiu znajdował się w nieprzyjemnych sytuacjach. %7ładna
jednak nie dawała się porównać do tej.
Na lotnisku w poczekalni przy bramce, skąd odlatywały samoloty na Kubę, sie-
dział opalony turysta, w wystrzępionym słomkowym kapeluszu, z kremem przeciwopa-
rzeniowym na nosie, w sandałach włożonych na skarpetki. O tej porze rano panował w
powietrzu ogromny ruch. Samoloty lądowały i startowały jeden za drugim. Terminal roił
się od podróżnych, którzy pili kawę, czytali gazety, siedzieli pod ścianami z wyciągnię-
tymi przed siebie nogami. Wszystkie ławki w poczekalni były zajęte.
Quinn zwrócił uwagę na faceta siedzącego obok atrakcyjnej blondynki w wieku
studenckim, która cierpiała na kaca albo udawała, w nadziei, że natrętny sąsiad zostawi
ją w spokoju.
- Zawsze chciałem podróżować - mówił mężczyzna. - Dlatego po rozwodzie
stwierdziłem, co mi tam... - urwał, podnosząc wzrok na stojącego przed nim Quinna.
Cholera. Naprawdę był dobry. Z miejskiego eleganta zmienił się nie do poznania w
nudnego turystę. Nawet Quinn ledwie go rozpoznał.
Quinn wręczył studentce dwudziestodolarówkę.
- Idz, kup sobie kawę - zasugerował. Dziewczyna wzięła banknot i czmychnęła,
oddając bez żalu swoje miejsce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl