[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niekonwencjonalnych smaków, bo bardzo im zależało, żeby ich mama wygrała. A
kiedy rzeczywiście zdobyłam palmę pierwszeństwa, dzieci nie posiadały się z
radości, że zostałam  Mrs Kansas . Taką samą dyplomatyczną minę widziałam teraz
na twarzach moich aborygeńskich przyjaciół. A że wszystko, co razem robiliśmy,
sprawiało nam radość, więc i teraz śmiechom nie było końca.
Aborygeni zawsze pamiętają o duchowym aspekcie tego, co robią. Nie
zdziwiłam się więc wcale, gdy ktoś z nich skomentował polewanie mięsa sosem jako
akt symbolizujący system wartości odmieńców. Zamiast żyć czystą prawdą wolą ją
ukryć za zasłoną wygodnictwa, materializmu i niewiary.
Muszę jednak przyznać, że swoje uwagi wypowiadali w taki sposób, iż nigdy
nie czułam się nimi dotknięta, skrytykowana czy osądzona. Nie twierdzili
kategorycznie, że to mój naród się myli, a ich ma zawsze rację. Zachowywali się
raczej jak kochający dorosły, który z pobłażaniem patrzy na dziecko usiłujące
włożyć lewy bucik na prawą nogę. Nikt nie mówi, że nie można chodzić w tak
włożonych butach. Oczywiście, że można, ba, można nawet przejść wiele
kilometrów w ten sposób. A że się na skutek tego porobią pęcherze i odciski? To nic!
To tylko cenna lekcja, z której trzeba wyciągnąć wnioski na przyszłość. Inna rzecz,
że nam taka lekcja wydaje się jedynie niepotrzebnym zadawaniem cierpienia.
Rozmawialiśmy także o istniejącym u nas zwyczaju pieczenia tortów
urodzinowych i przybierania ich smakowitymi lukrami. Tym razem aborygeni
zakwestionowali czynność lukrowania. Uznali ją za symbolizującą fakt, że odmieńcy
większość życia spędzają na powierzchownych, nietrwałych i upiększających
zabiegach, niewiele zaś uwagi poświęcają temu, by odkryć, kim naprawdę jest
człowiek i czym jest życie wieczne.
Zwyczaj urządzania przyjęć urodzinowych wydał im się wręcz humorystyczny.
Jeśli biali ludzie tak wielką wagę przywiązują do tego, że się starzeją i bardzo się
tym przejmują, to o ile byliby szczęśliwsi, gdyby istnieli jako góra czy wiatr... Te są
bowiem wieczne i nie przemijają.
Nie mogłam się nadziwić, ile dziko rosnących, ale jadalnych i pożywnych roślin
znajdowaliśmy na naszej drodze, ilekroć potrzebowaliśmy jedzenia. Suche regiony,
chociaż wydają się nie sprzyjać wegetacji, też mają okresy ożywionego rozwoju. Póki
nasiona spoczywają w jałowej ziemi, chroni je od wyschnięcia mocna łupinka. Ale
gdy przychodzi deszcz, nasiona szybko kiełkują, rośliny się ukorzeniają, zazieleniają
i zakwitają. Cały krajobraz w mgnieniu oka się zmienia. %7łycie pustyni trwa jednak
krótko. Już po kilku dniach kwiaty tworzą nasiona i przemijają. Nasiona rozrzuca
wiatr, a kraina znowu popada w surową martwotę.
Pewien rodzaj grochu, który rośnie tu i ówdzie na pustyni, ale szczególnie na
terenach położonych bliżej wybrzeża oraz na północnych, bardziej tropikalnych
obszarach, przyczynił się do tego, że nasze posiłki stały się solidniejsze. Mieliśmy też
szczęście natrafić na owoce i cudowny miód, którym słodziliśmy herbatę z
sassafrasowej, aromatycznej kory. Największe zastosowanie miała cienka,
papierowa kora, której używaliśmy do przykrywania się, zawijania jedzenia, a także
46
do żucia. Ma bowiem substancje zapobiegające katarom, usuwające flegmę i ból
głowy.
Stwierdziłam, że liście wielu tutejszych krzewów zawierają olejki eteryczne o
działaniu antybakteryjnym. Mają również właściwości ściągające, dzięki czemu są
bardzo pomocne w zwalczaniu infekcji jelit oraz jako środek przeciwko pasożytom.
W łodygach niektórych tutejszych roślin znalazłam mleczko lateksowe, które
świetnie usuwa brodawki, nagniotki i zrogowacenia skóry. Rośnie tu nawet drzewo
chinowe, w którego korze znajdują się różne alkaloidy, między innymi chinina.
Aborygeni te aromatyczne olejkodajne rośliny zazwyczaj wyciskają, moczą w
wodzie, aż płyn zmieni kolor, a potem wcierają go w piersi, plecy lub w krzyż.
Czasem go podgrzewają i robią inhalacje. Z tego, co zaobserwowałam, lek w ten
sposób otrzymany wydawał się czyścić krew, stymulować pracę gruczołów
limfatycznych i wspomagać system odpornościowy organizmu.
Z kolei z kory małego drzewa przypominającego wierzbę aborygeni
produkowali lek o właściwościach aspiryny i stosowali go przy różnych
wewnętrznych zaburzeniach oraz jako środek przeciwbólowy. Zauważyłam, że
przynosił ulgę w niewielkich bólach mięśni i stawów i przyspieszał gojenie ran.
Kory innego drzewa używali do leczenia biegunek, a jego żywicę rozpuszczali w
wodzie i robili z niej syrop na kaszel.
Obserwując moich współtowarzyszy wędrówki, stwierdziłam, że to plemię jest
niezwykle zdrowe. Kiedyś udało mi się rozpoznać i odszukać w naturze kwiaty,
których płatki zjadali. Odkryłam, że był to aktywnie działający lek przeciwtyfusowy.
Przypuszczalnie wiele z tych naturalnych środków, które zażywali, działało
podobnie jak nasze szczepionki, pobudzając i wzmacniając system odpornościowy.
Pokazano mi pewną australijską purchawkę, która zawiera przeciwrakową
substancję znaną jako calvacin. W tej chwili przeprowadza się badania jej
skuteczności. W korze jeszcze innego drzewa stwierdzono obecność
przeciwnowotworowego leku, który nazwana akronizyną.
Dziwne właściwości odkryli aborygeni w znanym od wielu wieków dzikim
jabłku kangurzym. Nowoczesna medycyna wykorzystuje je do uzyskiwania
steroidów, solasodiny i doustnych środków antykoncepcyjnych.
A jeśli już mowa o antykoncepcji, to przywódca plemienia wyjaśnił mi, że jego
ludzie uważają za oczywiste, iż należy dawać życie dzieciom tylko wtedy, gdy będą
chciane, kochane i zaplanowane. Zwiadoma prokreacja istniała u nich od zarania
dziejów. Zgodnie z ich wierzeniami urodzenie dziecka oznacza, że jego rodzice
dostarczyli ziemskiego ciała dla błąkającej się duszy jakiejś bliskiej im, zmarłej
osoby, która teraz będzie miała gdzie zamieszkać.
Inaczej niż u nas  dla nich nie jest istotne, czy dziecko ma jakieś fizyczne wady.
Nie o ciało im bowiem chodzi, ale o ten niewidzialny klejnot, który jest w nim
ukryty, o duszę. To ona ma być bez skazy i na zasadzie wzajemności ma wspomagać
ciało, by wspólnymi siłami wychować nowego człowieka na osobę wartościową.
Jestem przekonana, że gdyby aborygeni modlili się tak jak my  prosząc 
prosiliby, aby nie było dzieci niekochanych, a nie martwiliby się o dzieci
nienarodzone. Chociaż bowiem zdają sobie sprawę, że wiele dusz czeka, by
zamieszkać w ciele jakiegoś nowo narodzonego dziecka, to jednocześnie wierzą, że
47
każda dusza tego dostąpi: jeśli nie u tych rodziców, to u innych, jeśli nie w takich
warunkach, to w odmiennych, jeśli nie teraz, to pózniej...
Przywódca zwierzył mi się, że w niektórych aborygeńskich plemionach
zdarzało się tu i ówdzie, że podejmowano współżycie seksualne, nie troszcząc się o
to, czy jego rezultatem może być przyjście na świat dziecka. Tego rodzaju
postępowanie świadczy  jego zdaniem  o zacofaniu i jest jednym z czynników
hamujących rozwój ludzkości.
Prawdziwi Ludzie znalezli swego czasu plantację dzikiego tytoniu i odtąd
używali go przy szczególnych okazjach, paląc fajki. Jest to jednak dla nich wciąż
rarytas, bo niewiele go tam rośnie, a przy tym wiedzą, że tytoń może wywołać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl