[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Doktor No uśmiechnął się lekko.
- Panie Bond, nie wierzę w istnienie piekła. Proszę się uspokoić. Może zaczną od
gardła albo od serca. Przyciągnie je bicie pulsu. Wtedy to już nie potrwa długo.
Potem powiedział jedno zdanie po chińsku. Strażnik stojący za krzesłem dziewczyny
pochylił się i uniósł ją, jak gdyby była dzieckiem, a potem zarzucił nieruchome ciało na
ramię. Pomiędzy zwisającymi rękami włosy spływały złotą kaskadą. Strażnik otworzył drzwi,
i wyszedł zamykając je bezszelestnie za sobą.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Bond myślał tylko o nożu przy brzuchu i o
zapalniczce pod pachą. Jaką krzywdę może wyrządzić za pomocą dwóch kawałków metalu?
Czy uda mu się dostać w pobliże doktora No?
Doktor No siedział spokojnie.
- Powiedział pan, że władza jest złudzeniem, panie Bond. Nie zmienił pan zdania?
Moja władza, pozwalająca mi wybrać tę właśnie śmierć dla dziewczyny, z pewnością nie jest
złudzeniem. Przejdzmy jednak do pańskiej ostatniej drogi. Ta również ma pewne nowe
aspekty. Widzi pan, panie Bond, interesuje mnie anatomia odwagi, siła przetrwania ludzkiego
ciała. Ale jak mierzyć ludzką wytrzymałość? Jak wyrysować krzywą woli przetrwania,
tolerancji na ból, panowania nad strachem? Poświęciłem temu problemowi wiele uwagi, i
sądzę, że go rozwiązałem. Jest to, oczywiście, jeszcze wstępna i niedopracowana metoda, ale
będę się uczył i ulepszał stopniowo, poddając badaniu kolejnych ludzi. Przygotowałem pana
do doświadczenia najlepiej, jak potrafiłem. Podałem panu środek uspokajający, żeby ciało
było rozluznione i nakarmiłem dobrze dla wzmocnienia pana sił. Przyszłym, że tak powiem,
pacjentom, będą przysługiwały te same przywileje. Wszyscy będą równi pod tym względem.
Potem to już tylko kwestia indywidualnej odwagi i wytrzymałości. - Doktor No zrobił pauzę,
obserwując twarz Bonda. - Widzi pan, panie Bond, właśnie skończyłem ustawiać trasę
wyścigu z przeszkodami, kurs samoobrony przed śmiercią. Nie powiem nic więcej, ponieważ
element zaskoczenia jest jedną ze składowych strachu. Najgorsze są nieznane
niebezpieczeństwa, i to one najbardziej uszczuplają zasoby odwagi. Pochlebiam sobie, że
tortury, jakie pana czekają, obejmują całą gamę tego, co nieoczekiwane. To bardzo
interesujące, panie Bond, że człowiek o pańskich warunkach fizycznych będzie moim
pierwszym rywalem. Bardzo jestem ciekaw, jaką odległość pokona pan na tym torze
przeszkód. Powinien pan ustanowić dobry wynik z myślą o przyszłych zawodnikach. Wiążę z
panem wysokie oczekiwania. Powinien pan pokonać spory dystans, ale kiedy, nieuchronnie,
potknie się pan na przeszkodzie, pańskie ciało zostanie wydobyte, a ja bardzo dokładnie
zbadam stan fizyczny pańskich zwłok. Zanotuję wszelkie dane. Będzie pan pierwszym
punktem na krzywej. To przecież zaszczyt, prawda, panie Bond?
Bond nic nie odpowiedział. Co, u diabła, to wszystko znaczyło? Na czym mógł
polegać sprawdzian? Czy można go przetrwać? Czy uda mu się uciec i dotrzeć do
dziewczyny, zanim będzie za pózno, nawet gdyby miał ją zabić, żeby oszczędzić jej tortur? W
duchu Bond gromadził zasoby odwagi, uzbrajał się w żelazną siłę wobec strachu przed
niewiadomą, który już chwytał go za gardło, koncentrując całą swoją wolę na przetrwaniu.
Przede wszystkim nie wolno mu porzucić broni.
Doktor No wstał z krzesła. Zbliżył się wolno do drzwi i odwrócił. Przerażające czarne
dziury spoglądały na Bonda tuż spod framugi drzwi. Głowa była nieco przychylona.
Fioletowe wargi znów się zacisnęły.
- Niech pan dobrze pobiegnie, panie Bond. Myślami, jak się to mówi, będę z panem.
Doktor No się odwrócił. Drzwi zamknęły się cicho za długimi, szczupłymi, spiżowymi
plecami.
ROZDZIAA 17
LABIRYNT BÓLU
W windzie stał mężczyzna. Otwarte drzwi czekały. Jamesa Bonda, z rękoma nadal
przyciśniętymi do boków, wprowadzono do środka. Jadalnia będzie teraz zamknięta. Jak
szybko wrócą strażnicy, zaczną sprzątać po obiedzie, zauważą, że czegoś brakuje? Drzwi
zamknęły się z sykiem. Windiarz zasłaniał sobą guziki, toteż Bond nie widział, który z nich
nacisnął. Jechali do góry. Bond usiłował oszacować odległość, Winda zatrzymała się z
sapnięciem. Tak na wyczucie jazda wydała mu się krótsza niż wtedy, kiedy zjeżdżał z
dziewczyną. Drzwi otworzyły się na nagi korytarz, nie pokryty dywanem, kamienne ściany
pomalowane szorstką szarą farbą. Korytarz ciągnął się jakieś dwadzieścia metrów.
- Poczekaj chwilę, Joe - rzucił strażnik Bonda windziarzowi. - Zaraz wracam.
Przeprowadził Bonda korytarzem mijając drzwi oznakowane literami alfabetu.
Słychać było cichy szum maszynerii, a zza jednych drzwi dobiegał chyba skrzek zakłóceń
radiowych. Sądząc po odgłosach mogli się znajdować w maszynowni obsługującej górę.
Dotarli do ostatnich drzwi. Widniało na nich czarne Q. Były uchylone. Strażnik popchnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl