[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chyba nie masz zamiaru zrobić jakiegoś głupstwa Mikę? Obiecujesz?
- Mogę zrobić, jeżeli natychmiast nie pójdziesz do łóżka - uśmiechnął się. - Bo w przeciwnym
razie ulegnę pokusie, żeby wciągnąć cię do mojego...
Gdy Laura poszła na górę, odnalazł Erica w niewielkim saloniku. Siedział wpatrzony ponuro w
przestrzeń z butelką stojącą obok. Miał już w sobie sporo miejscowego wyrobu gorzelnianego.
- O, widzę, że kasyno otwarte - powiedział Crofts. - Czy masz zamiar zaproponować mi
pięćdziesiątkę? Harley spojrzał na niego łzawiącymi oczyma.
- Tylko pod warunkiem, stary, że nie będziesz mi zadawać kretyńskich pytań.
- Nie będę - uśmiech Croftsa był z gruntu fałszywy.
Potem siedzieli we dwóch z Ericem do północy przed płonącymi kłodami drzewa i popijali
słodową whisky - Crofts bardzo mało, a jego gospodarz zdecydowanie więcej - i na krótką chwilę
odnalezli na nowo tę bliskość, o której Crofts zaczął już myśleć jak o straconej na zawsze.
Stopniowo jednak oszałamiający wpływ alkoholu dawał znać o sobie. Eric Harley zaczął coraz
bardziej obwisać w fotelu i użalać się nad samym sobą. Crofts zdawał sobie sprawę, że na
jakąkolwiek sensowną rozmowę zostało już niewiele czasu.
- Co z Harrym, Eric? Do jakiej pomocy na farmie; potrzebujesz Harry ego Mearnsa? Eric
zamrugał niepewnie oczyma. - Harry? Ja nie potrzebuję Harry ego, Mikę. To oni; potrzebują starego,
dobrego sierżanta sztabowego Harry ego...
Crofts pochylił się do przodu, zachęcając Erica do dalszych zwierzeń.
- Oni? Masz na myśli tych chłopaków, których miał ze sobą?
- Chłopaki! - warknął pogardliwie Eric. - To śmiecie. Zmiecie! Ty i ja, Mikę, nie
powierzylibyśmy im w czasie akcji nawet zapasowych skrzynek z amunicją. Zmiecie!
- No więc co to za  oni ?
Eric próbował popatrzeć na niego przytomnie i Crofts nagle dostrzegł złość migoczącą w jego
zamglonych oczach.
- Ci, którzy uważają, że jestem judaszem, Mikę - właśnie ci  oni ! Uważają, że jestem judaszem.
Zupełnie jak ten zboczony mięczak Thomson.
Crofts zmarszczył brwi. Nie znał żadnego Thomsona, ani normalnego, ani odznaczającego się
jakimś zboczeniem, działającego choćby w luznej styczności ze światkiem najemników. Eric mruczał
coś w dalszym ciągu, najwyrazniej nie zdając już sobie sprawy z jego obecności.
- Głupi mały mięczak, cholerny zboczeniec. Chryste, przecież nawet ryba ma więcej pomyślunku
niż ten Thomson. Właściwie to ryba może myśleć lepiej niż ktokolwiek z nas.
Tym razem to Crofts zamrugał ze zdziwieniem. Ten najwyrazniej jakoś zboczony Thomson i
RYBA? Ryba, która umie myśleć?
Szybko się opanował, za wszelką cenę nie chcąc tracić przewagi, jaką uzyskał dzięki
alkoholowemu zamroczeniu Harleya.
- Co takiego z tym Thomsonem i... eee... rybą? To dość rzadko spotykane zboczenie, co?
Harley raptem wyczuł niebezpieczeństwo. Jego nieobecny wyraz twarzy nagle zniknął. - Co cię
obchodzi Thomson? Thomson nie żyje.
W tej jednak chwili alkohol zmógł go całkowicie i Eric ponownie opadł na fotel, bełkocząc
nieszczęśliwym głosem:
- Zabili tę nieszczęsną ciotę, prawda? Pojechał zobaczyć  syrenkę pełen nadziei na nowy,
wspaniały świat, jaki zrodził mu się w jego małym zboczonym móżdżku, a oni go zmasakrowali!
Jego nieskładna gadanina powoli zamierała. Crofts się dział patrząc z zamyśleniem na swego
nieprzytomnego przyjaciela, aż wreszcie wstał, przeturlał farmera amatora na kozetkę i przykrył go
kocem. Eric Harley aż do rana będzie niezdolny do działania.
Wchodząc do pokoju włączył światło, ale tylko ma chwilę - jedynie na tyle czasu, ile potrzeba,
by przy gotować się do snu. Przebranie się w ciemne spodnie i czarny sweter nie trwało długo,
podobnie jak wygrzebanie ziemi ze znajdującej się na podorędziu doniczki i rozsmarowanie jej w
znajomy wzór kamuflażu na wszystkich wystających częściach twarzy.
Zgasił światło, podszedł do okna i zaczął cierpliwie czekać. Po paru minutach jego oczy
odzyskały zdolność widzenia w ciemności. Nieco pózniej dostrzegł jakiś ruch po którym - nie do
wiary! - w złożonych dłoniach kogoś, kto pełnił wartę koło domu, zapłonęła zapałka. Crofts
zastanawiał się, którego z trzech osiłków Harry zostawił, by go pilnowali i nie mógł powstrzymać
ponurego uśmiechu na samą myśl, co starszy sierżant sztabowy Mearns zrobiłby tej ofermie, gdyby
się dowiedział o zapalonej zapałce.
To cyniczne rozbawienie zniknęło, gdy opuszczał dom przez tylne okno. Miał zbyt wiele innych
spraw do przemyślenia.
Takich jak zamordowanie homoseksualisty o nazwisku Thomson. Ryba, która umie myśleć. I
 syrenka .
Rozdział VIII
Było tylko jedno miejsce, które mogło dostarczyć mu jakiegoś punktu zaczepienia. Wykorzystując
naturalne osłony terenowe i unikając polnej drogi skierował się szybkim krokiem w stronę morza.
Szedł skulony, nawet czołgał się, pokonując grzbiety wzniesień oddzielających go od starego
nabrzeża. Ofermowaty strażnik wystawiony przez Mearnsa nie tylko się zdekonspirował, ale
potwierdził również przekonanie Laury, że coś ma się zdarzyć tej nocy, coś, w czym Mearns bardzo
chciał uniknąć udziału swego zbyt wścibskiego gościa. Coś, co wiązało się z...  próbnym
obejściem ?
Crofts usłyszał delikatny pomruk, kiedy omijał skraj starego kamieniołomu, w którym posępna,
stojąca woda odbijała monochromatyczne barwy tej chłodnej nocy w szkockich górach. Wokół
panował przerazliwy spokój, niemal namacalna cisza spływająca jak łagodna zasłona z piętrzących
się gór, które na tle rozjaśnionego księżycową poświatą nieba wyglądały jak wycinanka z czarnego
papieru.
Aż do chwili, gdy usłyszał ten pomruk. Od strony morza. To go upewniło, że podąża we
właściwym kierunku.
Dostrzegł kontury zbliżającego się statku, kiedy tylko przedostał się do miejsca, w którym Eric
zaparkował po południu swojego rovera - na krawędz niskiego urwiska opadającego do zatoczki. Był
to niski, jakby przyczajony jacht motorowy długości mniej więcej trzydziestu metrów o masywnej,
znamionującej potężną moc silników sylwetce. Jednostka znajdowała się w odległości jakiejś pół
mili na otwartym morzu i powoli kierowała się w stronę brzegu Crofts o wiele wyrazniej dosłyszał
odległy huk silnika z turbodoładowaniem, gdy uniósł głowę, by uniknąć akustycznych zakłóceń
wywołanych przez odbicia od linii brzegowej.
Marszcząc brwi obserwował, jak jacht zbliża, się coraz bardziej, rozcinając na boki połyskującą
wodę.
Fale odchodzące od jego dziobu rozbiegały się zmarszczkami po gładkim jak szkło morzu. Bliżej,
coraz bliżej wejścia do Przystani Kamieniołomów, po rzekomo nieżeglownym torze wodnym.
Ciekawe, w jaki sposób ma zamiar tu wpłynąć? Z pomocą radaru? Kierując się wskazaniami
zegarów i pomiarami odległości. - z zapartym tchem śledził te poczynania. Crofts wystarczająco [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl