[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lekko, że nastaną takie dni, gdy nie będzie miała pojęcia, jak zdoła je
przeżyć bez ukochanego człowieka. Ale będzie musiała się dzwignąć, ze
względu na Ane i Williama.
Wybrała Jensa, by odśpiewał psalm przy wyprowadzeniu zwłok. Czuła,
że tak będzie najwłaściwiej. Jens zresztą się nie wzbraniał i potraktował
to jako zaszczyt.
Przy cmentarnej bramie na kondukt czekał już pastor. Mężczyzni zdjęli
trumnę z wozu, po czym wszyscy wkroczyli na teren cmentarza. Ludzie
szeptali do Elizabeth wyrazy współczucia i pociechy. Zniszczone dłonie,
młode i stare, ściskały jej dłoń. Niektórzy wypowiadali piękne słowa o
Kristianie, inni kiwali tylko głowami.
William przypatrywał się temu wszystkiemu z oczami wielkimi ze
zdumienia, przytulając się mocno do matki. Z drugiej strony stała Ane,
blada i poruszona, przyciskając chusteczkę do nosa.
Pastor wygłosił krótkie kazanie o bogatym człowieku, który opuścił ich i
powędrował do Boga. Bogatym nie tylko w ziemskie dobra, ale przede
wszystkim w miłość bliznich. Wielu boleśnie odczuło jego odejście.
Ludzie przejęci słowami pastora, kiwali znacząco głowami. Kristian był
im wszystkim bardzo bliski. Bez wahania wyciągał dłoń do tych, którzy
potrzebowali pomocy.
137
- Był kochanym ojcem i serdecznym mężem - ciągnął pastor.
Elizabeth odwróciła wzrok od trumny, by nie zalać się łzami, i w tym
momencie uchwyciła wzrokiem mężczyznę, który stał na skraju
zgromadzenia i chował się za pnierri osiki.
Elizabeth pomrugała powiekami. Z pewnością nigdy wcześniej nie
widziała tej osoby, w każdym razie na pewno nie we wsi. Był to wysoki,
elegancko ubrany mężczyzna w ciemnym garniturze i w kurtce. Dlaczego
nie stoi razem z innymi? Skoro jednak przyszedł na pogrzeb, zapewne
znał Kristiana. Odwróciła się do Ane, żeby zwrócić jej uwagę na
tajemniczego nieznajomego.
- Wiesz, kto to jest? - szepnęła, leciutko trącając córkę w bok.
- Kto? - chlipnęła Ane, podnosząc wzrok.
- Ten, co stoi za osiką.
- Nikogo nie widzę.
Mężczyzna zniknął! Elizabeth rozejrzała się wokół, zdezorientowana.
Czyżby jednak dołączył do innych uczestników pogrzebu?
Pastor wymienił numer psalmu, odszukała więc tekst i zaczęła śpiewać
drżącym głosem. Starzy i młodzi włączyli się do śpiewu, a niskie męskie
basy i cienkie soprany uniosły się ku wysokim czubkom drzew rosnącym
wokół cmentarza.
Elizabeth rozejrzała się wokół, szukając nieznajomego, którego nagłe
zniknięcie przejęło ją dreszczem. Poczuła jednak na sobie karcący wzrok
Ane, z powrotem więc spojrzała do śpiewnika.
- Zachowam w pamięci mą żonę i dzieci, co w smutku i rozpaczy chcą
mnie zatrzymać, i udam się chętnie ku...
Zcisnęło ją w gardle, więc tylko otwierała usta, udając, że śpiewa ostatnią
zwrotkę.
Trumna została spuszczona do grobu, a pastor rzucił na nią garść ziemi i
wypowiedział słowa:
133
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, by na koniec
zmartwychwstać.
Przy dzwiękach kościelnych dzwonów grób został zasypany.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie - zaczął pastor, przymykając oczy, a
pozostali żałobnicy przyłączyli się do modlitwy. Odśpiewali jeszcze
jeden psalm, po czym kondukt oddalił się powoli z cmentarza. Kristian
spoczął w poświęconej ziemi.
Teraz mam przynajmniej grób, który mogę odwiedzać, pomyślała
Elizabeth, ze zwieszoną głową, krocząc pomiędzy Ane i Williamem.
W kościele pastor wygłosił długie kazanie, którego niełatwo było
wysłuchać w skupieniu. Ale Elizabeth przyniosło swego rodzaju
ukojenie. W kościele nie musiała z nikim rozmawiać, mogła się oddać
własnym rozmyślaniom. Raz po raz przymykała oczy i próbowała zebrać
siły, by podołać temu wszystkiemu, co ją czekało po powrocie do domu.
Jeszcze parę godzin... Wytrzyma.
Drogę powrotną pokonali szybciej, ale i tak sporo czasu upłynęło, nim
wszyscy goście zaproszeni na stypę dotarli do Dalsrud. Przygotowano dla
nich poczęstunek w jadalni i salonie. Elizabeth kazała dzień wcześniej
wynieść meble na strych i ustawić w tych pomieszczeniach jedynie
zsunięte stoły i krzesła, by wszyscy się pomieścili.
Ubrani na czarno goście zajmowali miejsca i choć rozmawiali ściszonymi
głosami, zrobiło się gwarno. Bertine miała wszystko pod kontrolą. Witała
gości, zamieniała z każdym parę słów i zgodnie z planem kierowała do
salonu. Elizabeth była jej za to wdzięczna i z radością przerzuciła na nią
ten obowiązek. Sama i tak miała pełne ręce roboty.
Lina i Helenę były tego dnia gośćmi. Zasiadły u końca stołu, a obok
posadziły córeczki, które zachowywa-
139
ły się bardzo grzecznie. Dziewczynki miały na sobie czarne sukienki i
zrobione na drutach czarne pończoszki. Maria, trzymając Kristine na
rękach, rozmawiała z kimś znajomym. Na pytanie, czy nadała imię
dziecku po Kristianie, tylko przytaknęła i pośpiesznie się oddaliła.
- Pora coś zjeść! - rzekła głośno Elizabeth, zapraszając wszystkich do
zajęcia miejsc przy stołach. W udekorowanych kwiatami wazach podano
parującą zupę na mięsie. Bergette i Simon siedzieli obok mieszkańców
Heimly i uprzejmie konwersowali. Torstein i Indianne, łamiąc po
kawałku podpłomyki, chwalili smak zupy i opowiadali w samych
superlatywach o Kristianie.
Najubożsi maczali podpłomyki w gęstej zupie i wkładali do bezzębnych
ust. Rozmowa toczyła się tu swobodniej, choć ściszonym głosem,
zewsząd jednak słychać było wypowiadane z szacunkiem imię Kristia-na.
Elizabeth ukradkiem zerkała co chwila na zegar, nie mogąc się doczekać,
kiedy stypa dobiegnie końca.
Po obiedzie uprzątnięto ze stołów i gdy goście zachęceni wiosenną
pogodą wyszli na dwór rozprostować nogi, najęte służące nagotowały
kawy i rozstawiły filiżanki.
Elizabeth zauważyła, że William jest dziwnie milczący i patrzy tylko
szeroko otwartymi oczyma na to, co dzieje się wokół. Wzięła go za rękę i
zabrała do kantoru. Siadła w skórzanym fotelu Kristiana i mocno przy-
tuliła synka.
- Jesteś zmęczony? - zapytała, opierając się policzkiem o jego główkę.
- Nie.
Elizabeth omiotła wzrokiem pomieszczenie, jakby była tu po raz
pierwszy. Miała wrażenie, że nad biurkiem i pośród wysokich regałów z
książkami nadal unosi się duch Kristiana.
Wszystko pozostało ułożone tak jak przed trzema, czterema miesiącami,
gdy tu urzędował. To niby tak
135
niedawno, a przecież tyle rzeczy się w tym czasie wydarzyło.
- Kiedy wróci tata? - zapytał nagle William.
- Ależ, kochanie, przecież rozmawialiśmy o tym. Teraz tata jest w niebie
razem z Pusią.
William odsunął się nieco od niej.
- Tak, ale przecież nie może być tam przez cały czas - stwierdził. - Musi
wrócić do nas. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl