[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i nabrzmiałe. Ależ była piękna!
Czuł, że szaleje w niej burza, która przez pięć lat
czekała na uwolnienie i której już teraz nie dałoby
się powstrzymać.
Jesteś moja, pomyślał. Nawet jeżeli tylko na chwilę,
na tę jedyną noc. Była jego.
- Pocałuj mnie, Trace - szepnęła z twarzą wtuloną
w jego szyję. - Pocałuj mnie, proszę.
Nie musiała prosić dwa razy. Przylgnęła do niego,
oddając mu pocałunek z tak dobrze mu znaną na
miętnością.
Jakoś mu się udało przemieścić ich do sypialni.
Zobaczył wahanie w jej wzroku, ale nie zamierzał
pytać, czy naprawdę tego chce. Nie chciał, żeby się za
stanawiała, nie chciał dać jej sposobności, żeby znów
od niego uciekła. Całował ją długo i mocno, aż po
czuł, że zupełnie poddała się jego woli.
Sięgnął do zamka od sukienki. Pełne piersi i smu
kłe biodra okrywała czarna koronowa bielizna. Przy
cisnął wargi do chłodnej i gładkiej kremowej skóry.
Ona nie tylko pachnie, ale i smakuje deszczem, po
myślał.
Przez długą chwilę leżeli nieruchomo. Trace słyszał
szum deszczu i bębnienie o dach, ale burza chyba już
odchodziła.
Próbował oswoić się z tym, co się zdarzyło, odkąd
zobaczył Beccę z Reedem w restauracji, a potem na
własnych schodach, aż do tej chwili.
Czuł przy sobie jej smukłe ciało i to dawało mu
zwyczajną, męską satysfakcję. Chciał jej, więc ją wziął.
A świadomość, że i ona go pragnęła, czyniło tę satys
fakcję jeszcze pełniejszą.
Ponieważ nie chciał zerwać intymnego kontak
tu pomiędzy nimi, ostrożnie uniósł się na łokciu, że
by na nią popatrzeć. Oczy wciąż miała zamglone na
miętnością, ale malowała się w nich też konsternacja
i rozpacz.
- Nie chciałam tego - powiedziała miękko.
Trace'em zatrzęsła irytacja. Rzeczywiście, nie
chciała.
- A już o mało dałbym się nabrać.
Poczuł, jak sztywnieje pod nim, i przeklął swoje
nieprzemyślane słowa. Westchnął i pocałował ją de
likatnie.
- Zachowaj żale na rano, Becco.
Zamknęła oczy i skinęła głową.
Czuł miarowe uderzenia jej serca i płytkie falo
wanie oddechu. Miała skórę ciepłą i lekko wilgot
ną od kochania. Trace bał się, że gdy się obudzi,
wszystko okaże się snem. Może w tamtym wypad
ku na szosie uderzył się w głowę i teraz to wszyst
ko dzieje się tylko w jego wyobrazni? Może wciąż
siedzi nieprzytomny na siedzeniu kierowcy? Poca
łował Beccę delikatnie, aż poczuł, że się rozluznia.
Była prawdziwa, a kiedy przytuliła go mocniej, wie
dział, że nie śni.
- Muszę iść - powiedziała, wzdychając ciężko.
- Zostajesz na noc. - Delikatnie przygryzł płatek jej
ucha.
Potrząsnęła głową.
- Dobrze wiesz, że nie mogę.
- Wiem, że możesz i zostajesz. - Polizał jej ucho
i poczuł, jak drży.
- Nie mogę. Mama się zamartwi, jeżeli nie wrócę
na noc.
I będzie chciała wiedzieć, gdzie byłaś, pomyślał.
A raczej z kim.
Przeszłość znów zaczynała wchodzić im w para
dę. Tym razem jednak Trace był zdecydowany usu
nąć wszelkie przeszkody.
- Jesteś już dużą dziewczynką, Becco. Zadzwoń
i zostaw wiadomość, że nie wracasz na noc.
-Nie, ja...
- Tak. - Zsunął usta na obojczyk, a potem musnął
jej pierś.
Becca zagryzła wargi.
- Dobrze - wyszeptała bez tchu. - Zadzwonię.
Trace obudził się o świcie. Burza minęła i poran
ną ciszę przerywało tylko kapanie wody z okapu nad
oknem.
Jego ciało i umysł przenikało głębokie zadowole
nie. Z wysiłkiem przesunął dłonią po ciepłym prze
ścieradle. Miejsce obok było puste i zimne. Ogarnęło
go rozczarowanie.
Przez moment pomyślał, że ta noc była wytworem
jego wyobrazni. Już nieraz śnił o kochaniu się z Beccą.
Ale nie, to nie był sen, pomyślał, wciągając w nozdrza
jej zapach. Całe szczęście. Była tu w nocy, naga w jego
łóżku, tak samo spragniona jego jak on jej.
Tylko gdzie jest teraz?
Niechętnie otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju.
Ani śladu Becki. Kiedy zobaczył, że zniknęły jej rze
czy, zmarszczka pogłębiła się. Czyżby wyszła?
Aromat kawy przypłynął do niego niczym syreni
śpiew i wywabił go z łóżka. Wciągnął dżinsy, przecze
sał palcami włosy i powędrował do kuchni.
Widok Becki stojącej przy kuchennym zlewie, głę-
boko zamyślonej, wpatrzonej w krajobraz za oknem,
wstrząsnął nim. Miała na sobie jego bladoniebieską
koszulę, którą nosił poprzedniego dnia. Rękawy pod
winęła do łokci. Koszula odsłaniała długie, zgrabne
nogi.
Z wrażenia stracił głos, więc tylko wpatrywał się
w nią oparty o framugę drzwi.
Jej włosy, dzika brązowa masa, spływały kaskadą
na ramiona. Pamiętał, że Becca nigdy nie lubiła desz
czu, bo nie mogła potem zapanować nad włosami.
A przecież ostatniej nocy czekała na niego właśnie
na deszczu.
I pomyśleć, że mało brakowało, a w ogóle by nie
wrócił. Gdyby nie wjechał na ten głaz, byłby teraz
w San Francisco. Teraz był zadowolony, że rozbił so [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl